Janina Arciszewska-Matuszewska
Minęły lata, a może wieki, od dnia, gdy szkoła stała się już tylko wspomnieniem. Wspomnieniem, które przerodziło się w symbol tego, co z perspektywy zapadających w przeszłość dni jest coraz droższe - zielonych lat najwcześniejszej młodości.
Nas, wychowanki sierpeckiego gimnazjum, przez dżunglę młodzieńczych sprzeczności, przez blaski i cienie "zielonych lat" - Ona prowadziła niezawodną ręką- Pani Przełożona.
Choć wraz z likwidacją Pensji Żeńskiej w Sierpcu powinna była, według nieubłaganych praw konieczności ustępowania Starego przed Nowym, zniknąć, rozpłynąć się w niepamięć - trwała, pozostała Panią Przełożoną w gimnazjum, które miało dyrektora - po prostu była.
Przed Nią stawałyśmy przekroczywszy pierwszy raz próg szkoły.
Ona z gromadki rozhukanych lub wystraszonych dziewczynek w króciutkich sukienkach, z barwnymi kokardami we włosach, tworzyła w ciągu kilku dni karne szeregi pensjonarek w granatowych mundurkach i czarnych fartuszkach, z czuprynami ujarzmionymi w ciasno splecione warkoczyki upięte na karku w jakieś "koszyczki" lub zgoła niezwykłe "koczki" nad uszami.
Uporawszy się z wyglądem zewnętrznym swych pupilek, Pani Przełożona przystępowała do karczowania różnych "wybujałości" i "naleciałości" krnąbrnych duszyczek.
Jak Zeus Gromowładny widziała i wiedziała wszystko. Niezmordowanie przemierzała energicznym krokiem szkolne korytarze i ulice miasteczka. Pojawiała się tam, gdzie się Jej nikt nie spodziewał. Wyrastała jak spod ziemi przed przerażoną dziewuszką, która właśnie wtedy "jeden jedyny" raz odważyła się wyjść na ulicę w kolorowej sukience, kiedy "jeden jedyniusieńki" raz rozplotła warkoczyki lub gdy "tak zupełnie niechcący" skakała na pulpitach szkolnych ławek.
Przewaliła się nad światem straszliwa pożoga wojenna, plecy pochyliły lata i trudy życia i czas srebrne nitki wplątał nam we włosy - a ja jeszcze słyszę, gdy przyjdzie mi ochota wyłamać się na chwilę z szarej codzienności, jak wołasz: "Arciszewska - może na piec, może na lampę?"
I wtedy stajesz przede mną, Pani Przełożono, - i uśmiecham się przez łzy do godzin spędzonych " w kozie", do wielkich jak wieże "rzymskich pałek" z dyktanda, do błędów ortograficznych, trzykrotnie podkreślonych zamaszyście czerwonym atramentem, które, trzeba było przepisywać po dziesięć razy i "wydawać" przed Tobą przy tablicy.
I całuję Twoje ręce za to, żeś miała "sokole oko" i "końskie płuca" i żeś "trudne dziecko" prowadziła przez gąszcz nakazów i zakazów, co miały z niego zrobić "podporę społeczeństwa" w postaci "polskiej matrony".
Pamietam każde Twoje słowo i czasem tak bardzo chciałabym "wydać" przed Tobą wszystkie błędy życia, bo przecież to było gwarancją, że się już nigdy na powtórzą, że znikną.
Na razie jednak matrona in spe ni miała ochoty być "filarem przyszłej Polski". Wyszła wprawdzie szybko z epoki "kozy" i lat cielęcych, ale zapragnęła gwałtownie razem z gronem równieśnic zostać dorosłą pannicą.
I znów Ona stanęła na straży.
Nie potrzebowała już teraz wlewać do "pustych głów" ogromnej mądrości niewymiennego "rz", wyjątkowo po: b,p,d,t,g,k, i zawiłosci gramatyki polskiej, bo to było ugruntowane tak dokładne, że dzis mogę wyrecytować bezbłędnie każdą regułkę. Rozpoczęła więc walkę o "moralność", "nieskazitelność" i "honor kobiety". Aby wygrać bój o przyszłe "oblicze duchowe" podpory społeczeństwa, zażądała domalowania błękitnych kąpielówek Prometeuszowi, co przeżywał swój dramat przykuty do skał na ścianach szkolnego przedsionka, ubrała dorastające pannice w czarne satynowe "desusy", przemierzała niezmordowanie malutki park miejski tropiąc groźne randki, wpisywała do dzienniczków tchnące poezją uwagi, przerażające w tamten czas, dziś zaś przechowywane jako wyblakły ślad szczęścia:"Na tle zachodzącego słońca, z rozwianym włosem, w balowej sukni, z dziesięciotomową biblią czy też romansem na kolanach - panna Janka w towarzystwie dwóch abiturientów w parku przesiaduje!".
Balową sukienką był niebieski sweterek, biblią - literatura Chrzanowskiego, a abiturienci - jeden zmarł w męce straszliwej, drugi zagubił się w kurzu wojennych polskich dróg. Ale uwaga w dzienniczku szkolnym zatrzymała czas. Wciąż siedzą w prześwitelonym słońcem parku z panną Janką w "balowej" sukni - jak na starej wyblakłej fotografii.
I przed abiturientami umiała Pani Przełożona strzec swojej trzódki. Na propozycję odprowadzenia panienki do domu po szkolnej zabawie - odpowiadała krótko: "obejdzie się cygańskie wesele bez marcepanów" i odprowadzała sama. Maszerowała staruszka po ciemnej szosie aż do bramy "Sierpczanki", nie pomnąc na swoje siedemdziesięt lat, zawsze czujna, zawsze gotowa do poświęceń, mądra mądrością wychowawczyni trzech pokoleń dziewcząt.
Czasem wprost przerażała mnie Jej niespożyta energia. Jej wytrwałość i nieustępliwość w ustawicznej walce z młodym pokoleniem i jego wybrykami, jej żywotność i zapał. Wiek nie pochylał wyprostowanej sylwetki tej kobiety, nie zmieniały Jej upływające lata. Wysoka, postawna, o trochę surowych i ostrych rysach twarzy, na której błyszczały ciemne, mądre oczy, ubrana bardzo starannie modą ubiegłego stulecia, z baretką wysokich odznaczeń państwowych przy czarnej, długiej sukni - była opoką, symbolem trwania i niezniszczalności szkoły i swych bezkompromisowych zasad. Mając za sobą trud tajnego nauczania przed pierwszą wojną światową i znając warunki w jakich tamto pokolenie zdobywało wiedzę, nie rozumiała, nie mogła zrozumieć lenistwa, głupoty, lekceważenia obowiązków. Była chyba wcieleniem słowa Obowiązek. Odmieniała je przez wszytkie przypadki każdego dnia. Przy nim zaś pojawiało się zawsze drugie słowo - Polska.
Ona tę Polskę co dnia budowała nami w szkole. Dla Polski pisaliśmy klasówki i wypracowania, kuliśmy wzory trygonometryczne, uczyliśmy się wierszy na akademię wbijaliśmy do głowy chemię, historię czy fizykę. Każda "dwója" godziła zdradziecko w Polskę. Każda opuszczona godzina szkolna była "zbrodnią" wobec Polski. Smarkule w "kozie" siedziały dla dobra Polski, nawet niedozwolone jasne pończochy w jakiś tajemny sposób Polskę obrażały.
Sączyła tę Polskę kropla po kropli w młode serca i umysły - aż nasączyła po brzegi, aż tym swoim "Salus Rei Publicae suprema lex" pchnęła nas na wszystkie fronty świata, zasłoniła na każdym z nich maleńki odcinek piersiami swoich wychowanków. Rzuciła nas pod Mławę, Kutno i Łowicz, Monte Casino, Falaise, nad Kanał La Manche i na barykady Warszawskiego Powstania. Poprowadziła do leśnych oddziałów partyzanckich, kazała umierać w Oświęcimiu i walczyć o Wał Pomorski. Świadomie nie oszczędzała nas zatruwając straszliwą miłością ziemi, której ciągle trzeba bronić - bo swego życia też nie oszczędziła.
Dla tej Polski zaczęła, jako młodziutka dziewczyna, uczyć "puste głowy" piękna poezji Konopnickiej i Asnyka w ciemną noc zaborów. Dla tej Polski biegła do póżnej starości pierwsza do szkolnego budynku i dla tej Polski nas wychowywała.
I kiedy, łamniącym się od hamowanych łez głosem, mówiła do gromadki maturzystek "jak najdroższy, najpiękniejszy bukiet kwiatów Polsce was dzisiej oddaję" - nie była już ani nudna, ani śmieszna, nie wzbudzała już ani strachu, ani zniecierpliwienia. Była w tamtej chwili czymś bardzo mocnym, bardzo pewnym - od czego nas życie odrywało.
Tego dnia zrozumiałam jak bardzo Ją szanuję i ile Jej zawdzięczam i tego dnia przysięgłam sobie, że Jej nie zawiodę.
Nie doczekała Pani Przełożona zjazdowych dni Odeszła nie żądając od nikogo, zagubiona w okupowanej Warszawie, bezradna wiekiem i samotna. Nie szukała swych wychowanek, nie prosiła ich o pomoc.Jej wielkie serce umiało tylko dawać. Nie pomyślała o tym jednak, że w nas pozostawiła uczucie nie spłaconego długu, którego już nic nie wyrówna.
Niech więc choć pamięć nasza nie zgubi Jej nigdy. Niech pamięć nasza zbuduje świetlisty pomnik naszej Pani Przełożonej, człowiekowi i wielkiemu sercu. Pochowana w Warszawie na cmentarzu katolickim na Powązkach w kwat.399 C-1-1
Przedruk z książki "Notatnik Sierpecki"
W-wa 1981. s.50-53