Europejskich i arabskich kupców, zdobywców, misjonarzy, dziwiły i oburzały obyczaje odległych, dzikich ludów. A do najbardziej szokujących należały obrzędy i rytuały związane z żegnaniem odchodzących z tego świata. Bardzo podobne w zupełnie różnych zakątkach niechrześcijańskiego świata.
W tropikalnej Afryce patriarcha rodu, gdy uznał, że życie jego dobiega kresu, udawał się do ustronnej chaty, kładł na specjalnie przyozdobionym legowisku i czekał na śmierć - która przeważnie nadchodziła szybko. Nie oczekiwał jej samotnie. Otaczał go cały klan, przyprowadzono wnuki i prawnuki. Nie była to uroczystość smutna: śpiewano, kochano się, wspominano dokonania starca, zapewniano go, że życie jego nie było daremne a potomni będą kontynuować jego dzieło. "Żadnego tu dostojeństwa śmierci, żadnej bojaźni bożej" - notował ze zgrozą anglikański handlarz kością słoniową a przy okazji i niewolnikami. W podbiegunowej Arktyce, stare eskimoskie małżeństwo gdy uznawało, że w niczym już nie jest przydatne rodzinie, dolegliwości starości są trudne do zniesienia, a zapasy żywności skromne, żegnało się z rodziną i wszystkimi mieszkańcami osiedla, udawało do specjalnie wzniesionego, nie ogrzewanego śniegowego domku, igloo, i tu spokojnie czekało na rychłą, mroźną śmierć.
Dziś zapewne już takie pożegnanie życia należy do sporadycznych wyjątków. Kapłani cywilizowanych wyznań uświadomili dzikusom, że życie ludzkie nie jest własnością człowieka a wyłącznie Stwórcy Całego Świata i że za granicą doczesnego życia czeka na nich surowy sąd. I być może byt przy którym najbardziej przykre dolegliwości starości wydadzą się przyjemnością.
W przedczłowieczym świecie żywej materii panują okrutne ale proste i klarowne prawa: pierwszeństwa i siły. - Ziarno spadłe na żyzną glebę wykiełkuje i wzrośnie a spadłe na kamień zmarnieje, z setek roślin kiełkujących obok siebie - przetrwają tylko te nieliczne, które zdobędą dostęp do światła słonecznego i zadławią inne, później kiełkujące i słabiej rosnące. Wcześniej wykluwające się z jaj pisklęta wypchną z gniazda słabsze a najsilniejsze oseski odepchną od sutek matki cherlawych współbraci.
Gdy nasz praszczur zerwał z drzewa owoc wiadomości dobrego i złego, rodząca się świadomość zaczęła od początku wnosić korekty do praw rządzących przyrodą. Prawidła rządzące powstającym społeczeństwem ludzkim zaczęły się komplikować. Siła była i jest oczywiście zawsze podstawową przesłanką przetrwania i sukcesu jednostki ludzkiej w grupie, ale pojęcie siły staje się coraz bardziej skomplikowane. Już w najwcześniejszych epokach rozwoju rodzaju ludzkiego niekoniecznie na czele hordy stawał osobnik najsilniejszy fizycznie. Troglodyta słabszy ale inteligentniejszy, wyposażony w sprawniejsze narzędzie, umiejący przewidywać rozwój wydarzeń i reakcje członków hordy, potrafił zdominować gamoniowatego osiłka. Już u pierwocin społeczeństwa ludzkiego zaczęły się także komplikować problemy związane ze starzeniem się i umieraniem. W świecie pierwotnej przyrody prawa rządzące życiem i śmiercią są proste: żyjesz póki jesteś silny i sprawny, gdy starzejesz się musisz ustępować miejsca innym, stać się humusem użyźniającym glebę życia. Dobór naturalny selekcjonował cechy najprzydatniejsze do przetrwania w określonym środowisku i przekazywał je w genach następnym pokoleniom. Gdy pojawiła się ludzka świadomość i celowe działanie, wrodzone umiejętności, instynkt przestał wystarczać. Bardzo cennymi wartościami stała się wiedza o prawidłowościach rządzących otaczającą przyrodą, sposobach pokonywania zagrożeń ze strony otaczającej przyrody. Przydatne dla społeczeństwa stało się indywidualne doświadczenie życiowe i możliwość jego udostępnienia innym. Coraz bardziej przydatni grupie stawali się ludzie doświadczeni a więc starsi. Młodzi osobnicy, najsprawniejsi fizycznie, polują, walczą z innymi hordami, rodzą dzieci ale czas i sposoby polowania czy walki i sposoby wychowania młodego pokolenia określają ich ojcowie i matki. Starsi i bardziej doświadczeni zajmują wciąż bardziej dominującą rolę nie tylko jako przywódcy ale również lekarze - szamani, "eksperci" od polowania, uprawy i wykorzystywania roślin, przewidywania zjawisk przyrodniczych, wychowywania dzieci i przygotowania ich do dorosłego życia. - Ludzie starzy to przez setki tysięcy i miliony lat niepiśmiennego etapu cywilizacji ludzkiej czynniki postępu - nie tylko eksperci ale także żyjące poradniki, przewodniki i encyklopedie.
Równolegle do postępującego znaczenia w życiu społecznym doświadczenia gromadzonego przez ludzi starszych, następuje kształtowanie się norm i praw utrwalających dominację starszych. Z pierwotnej hordy, w której o pozycji osobnika decydowała tylko jego przydatność - z uwagi na siłę, umiejętności czy wiedzę, kształtuje się powoli społeczeństwo patriarchalne, o sztywnej, hierarchicznej strukturze, w której o pozycji jednostki decyduje wiek. Absolutnym władcą, wręcz właścicielem rodziny, plemienia, państwa jest ojciec - patriarcha, po którego śmierci władze przejmuje najstarszy syn (czy brat) zmarłego. Zwyczaje i prawa nakazują bezwzględny szacunek i uległość wobec starszych - nawet, jeśli ich walory osobiste mogą się wydać wątpliwe. Patriarsze trzeba się, z "nakazu Boga", bezwzględnie podporządkować nawet jeśli zabija on własne dzieci, cudzołoży i zachowuje się ze wszech miar nagannie. - Niezwykle plastyczny i barwny obraz społeczeństwa rządzonego prawami klasycznego patriarchatu ukazany jest w księgach Starego Testamentu. Bardzo podobne fakty i zachowania odnajdziemy we wszystkich innych legendach, podaniach, sagach obrazujących kształtowanie się i obyczaje społeczeństw pierwotnych.
Patriarchalizm był, w początkowych erach rozwoju społeczeństwa ludzkiego, przejawem humanizacji zachowań i narzędziem ujęcia stosunków między osobniczych w przejrzystą strukturę norm obyczajowych i prawnych, umożliwiającą budowę trwałych tkanek społecznych i zapewniające jednostce względne bezpieczeństwo. Ale równolegle od początku był też narzędziem podporządkowania, w swym formalizmie nie uwzględniającym rzeczywistej przydatności jednostki dla społeczności w której jednostka ta egzystuje. Ta niezgodność między stanem wynikającym z normy obyczajowej a walorami jednostki musiały być od czasu do czasu korygowane poczynaniami naruszającymi przyjęte normy społeczne. Stąd tak liczne ojcobójstwa, bratobójstwa, zdobywanie starszeństwa oszustwem lub przekupstwem i inne fakty dostarczające krwistej materii antycznym tragediom i mitom. Z biegiem czasu, z postępem ekonomicznym i społecznym, gorset patriarchalnych norm i praw, upostaciowany w końcu w różne odmiany feudalizmu, stawał się coraz dotkliwszym hamulcem rozwoju. Te państwa i całe kręgi cywilizacyjne, które nie zdołały się z tego gorsetu wyswobodzić, ulegały petryfikacji, traciły impet rozwojowy, zastygały na długie wieki w rozwoju, degenerowały się. Chiny i kraje arabskie - ongiś centra dynamicznych, przodujących cywilizacji, są tu najbardziej jaskrawymi przykładami.
W krajach zachodnio - europejskich, postęp cywilizacyjny i intelektualny najwcześniej podważył normy feudalne a następnie powoli, drogą i rewolucyjnych przyśpieszeń i powolnych zmian ilościowych, zupełnie je usunął.
Rozwój cywilizacyjny i intelektualny społeczeństw zachodnich, który stopniowo, od końca XVIII wieku, uzyskuje wymiar globalny, ma także istotne odniesienia do problemów starości i śmierci. - Spróbujmy dokonać skrótowego przeglądu zaszłych i zachodzących zmian i wynikających z nich problemów i znaków zapytania.
W ubiegłych epokach ludzie starzy byli strażnikami tradycji, narzędziem gromadzenia i przechowywania doświadczeń i wiedzy oraz przekazywania ich młodszym pokoleniom. W epoce pisma, słowa drukowanego, bibliotek, rozwoju środków masowego przekazu, rewolucji informatycznej i rozbudowanego systemu powszechnej edukacji ta misja ludzi starych została zredukowana do minimum. Już w wychowanie i uczenie małych dzieci wkracza przedszkole, szkoła, środki masowego przekazu i środowisko (o cechach całkiem innych niż w społeczeństwach tradycyjnych).
W społeczeństwach tradycyjnych, ludzie starzy byli naturalnym składnikiem wielkiej rodziny. Do późnej starości brali czynny udział w jej życiu, nie tylko jako strażnicy tradycji, nauczyciele i wychowawcy młodego pokolenia ale także wykonując dostępne dla swej kondycji czynności gospodarskie i domowe. W warunkach szerokiego rozwoju usług, zastępowania materiałów i narzędzi wytworzonych we własnym zakresie przez produkty fabryczne i mobilności społecznej, prowadzącej do rozczłonkowania wielkiej rodziny, zakres możliwości społecznie użytecznej egzystencji w obrębie rodziny ludzi starszych (a bardzo starych w szczególności) staje się coraz węższy. We współczesnej rodzinie "dziadkowie" są niekiedy miłym i ciekawym reliktem czegoś co przeminęło ale częściej zbędnym, zawadzającym, zacofanym, nie rozumiejącym potrzeb i aspiracji "dzieci" i "wnuków" sprzętem.
W społeczeństwach pierwotnych, w warunkach niskiego poziomu sanitarnego, braku skutecznej ochrony przed chorobami, permanentnie występujących okresów niedożywienia ("przednówek") i często występujących klęsk radykalnego głodu, późna starość była zjawiskiem niesłychanie rzadkim. Darem losu, którego doświadczyły tylko nieliczne jednostki łączące korzystne uwarunkowania genetyczne z niezwykle pomyślnymi okolicznościami bytowania i po prostu łutem szczęścia. Postępy higieny i medycyny a szczególnie skuteczna walka z chorobami zakaźnymi, lepsze wyżywienie i w ogóle bytowanie w nieporównywalnie korzystniejszych dla zdrowia niż w przeszłości warunkach uczyniły ze starości zjawisko powszechne. W wielu krajach przeciętna długość życia osiąga a nawet przekracza 80 lat - z tendencją do dalszego wydłużania się (około dwukrotnie więcej niż przed stu laty).
W przeszłości okres całkowitej nieprzydatności społecznej ludzi starych (od osiągnięcia stanu fizycznej i umysłowej nieprzydatności do jakiejkolwiek pracy do śmieci) był przeważnie bardzo krótki. Obecnie, na skutek okoliczności wymienionych wyżej a szczególnie wydłużenia się życia i stosunkowo wczesnego kończenia pracy zawodowej i wygasania obowiązków wobec młodszego pokolenia (niewielka ilość dzieci) okres ten jest bardzo długi i wydłuża się nadal.
W konsekwencji wyżej wskazanych procesów, wytworzyła się, szczególnie w "krajach rozwiniętych" wielka i szybko rosnąca armia ludzi "nieproduktywnych społecznie". Tak cenna dawniej starcza mądrość, wiedza, doświadczenie, okazuje się dziś balastem nikomu niepotrzebnym, do niczego nieprzydatnym. Oczywiście emeryci nie są skazani na zagładę. - Przeważnie są nieźle sytuowani, mogą się "cieszyć zasłużonym wypoczynkiem", urozmaicić życie pobytami w kurortach, spacerami, pielęgnowaniem działek i innymi hobby. Lecz te "przyjemności" to domena tylko "młodszych emerytów". Lata mijają i losem coraz liczniejszych jednostek staje się społeczna samotność, wegetacja ograniczona do czterech ścian własnego mieszkania lub pokoju w domu starców, zmaganie się z coraz dotkliwszymi znamionami starości. I jeszcze dotkliwszym dla ludzi starszych niż cierpienia fizyczne poczuciem, że nikomu już - ani rodzinie ani społeczeństwu - nie są potrzebni.
Czy te narastające tendencje są nieuniknione, czy tak być musi? - Cóż, wiele podstawowych procesów jest nieuniknionych i nieodwracalnych: wydłużanie się życia, zastąpienia starczego doświadczenia i wiedzy nowoczesnymi instytucjami i narzędziami, ciągłe zwiększanie się mobilności społecznej osłabiającej i niszczącej tradycyjne układy społeczne. Ale to wszystko nie powinno - i chyba nie musi - prowadzić do wyrzucania coraz to liczniejszych rzesz ludzi starych poza obręb układów ekonomicznych i społecznych. Sprawa ma nie tylko aspekty moralne ale i ekonomiczne, bo oznacza rezygnację z ogromnego potencjału intelektualnego, społecznego i produkcyjnego. Słyszymy o różnych pomysłach na aktywizację i produktywizację (w znaczeniu społecznym a nie tylko wąsko ekonomicznym) ludzi starych ale jest to, i w Polsce i w większości innych krajów, domena działania pojedynczych zapaleńców - społeczników. A problem jest tej skali, że może być skutecznie rozwiązany tylko przy planowej i wielokierunkowej działalności w skali państwa. Działalności opartej na solidnych badaniach naukowych, eksperymentach, licznej kadrze fachowców przygotowanych do pracy z ludźmi starymi i - oczywiście - ogromnych nakładach materialnych. Czy społeczeństwo na to stać? Pewnie tak, bo są to nakłady na pewno mniejsze, niż straty społeczne i ekonomiczne wynikające z niedostrzegania problemu. Ale na pewno nie jest to wykonalne dla noeliberałów dla których priorytetem bezdyskusyjnym jest obłędne reprodukowanie i doskonalenie procesów technologicznych dla samego "postępu", bez dostrzegania skutków społecznych.
Procesy starzenia się, przemijania i śmierci wymagają też ciągłego, krytycznego analizowania norm i nakazów moralnych oraz prawnych tyczących tej sfery. Nie dla negowania dorobku ludzkości w tym zakresie ale dla nadania im kształtu przylegającego do realiów zmieniającego się świata. Normy te i nakazy formułowane były w czasach kształtowania się społeczeństwa patriarchalnego, miały na celu ochronę wartości związanych z wiekiem dojrzałym i starością przed bezwzględnym arywizmem młodości. Dziś musimy zastanowić się co w nakazie "czcij ojca swego i matkę swoją" ma walor ponadczasowego humanizmu a co powinno zniknąć jako relikt minionego czasu. Do wartości trwałych należą na pewno: potrzeba szacunku do dorobku mijającego pokolenia (co nie wyklucza krytycyzmu), zapewnienie ludziom starszym godnych warunków bytowania (nie ograniczonych tylko do materialnych środków niezbędnych do przeżycia), wreszcie bezdyskusyjne uznanie, że życie ludzkie jest najważniejszą wartością jaką i indywidualny człowiek i społeczeństwo dysponuje. - Ale "życie ludzkie" a nie wegetacja w każdych warunkach i za każdą cenę - także cenę rezygnacji z resztek ludzkiej godności. Wymaga to uznania, że moje życie jest własnością moją, mojej rodziny i społeczności w której żyję a nie darem Najwyższego Patriarchy, Ojca Niebieskiego danymi jedynie w dożywotnie użytkowanie. Człowiek powinien żyć dopóki chce ale nie powinien być zmuszany do trwania wbrew swej woli. Wypływa stąd postulat poważnego zawężenia lekarskiego obowiązku praktycznie bezterminowego podtrzymywania procesów życiowych pacjenta, gdy istnieje pewność, że postępy starzenia się lub choroby wykluczają możliwość powrotu do minimum aktywności życiowej. I, co niemniej - a być może i bardziej - ważne, dopuszczenie godnego rozstania się z życiem osobom, które z uwagi na ból, postępy starczej bezradności lub nieuleczalnej choroby uznały, że przekroczyły próg sensowności istnienia.
Walka z przeżytkami moralności patriarchalnej narasta "od dołu". Jej wyrazem są coraz liczniejsze samobójstwa osób starych lub chorych, pojedyncze przykłady eutanazji podejmowane przez lekarzy - pod groźbą wykluczenia z zawodu, wreszcie coraz liczniejsze próby zalegalizowania eutanazji przez władze lokalne lub państwowe.
Na straży nienaruszalności życia stoją utrwalone wzorce moralności i surowe nakazy wielkich religii "abrahamowych" (chrześcijaństwa, mozaizmu i islamu) i kodeksy prawne. A najtrudniejsza chyba będzie walka w najbardziej tradycyjnych społeczeństwach chrześcijańskich, gdyż tu naturalne obawy człowieka przed przekroczeniem progu istnienia, wzmagane są obawami przed Surowym Sędzią, który czeka na nas za progiem Drugiego Świata. A któż z nas pewny jest wyniku sądu i realiów świata pozagrobowego?
Dużo więc jeszcze zapewne czasu upłynie nim Europejczyk dojrzeje do piękna i godności rozstania z tym światem, które do niedawna było udziałem dzikusów spoza peryferii cywilizacji zachodniej...