Musiało upłynąć trochę czasu, nim w pełni pojęliśmy, czemu Franek poleca nam tak gorąco właśnie Kyalt. – Pierwsze wrażenie było z pogranicza rozczarowania. Bo Kyalt miała być wyspą – a w gruncie rzeczy została tak mocno przywiązana do kontynentu długą pępowiną solidnej grobli mieszczącej nie tylko szosę ale i linię kolejową, że istota wyspiarskości jakby znikła. Kyalt przecięta była normalną linią kolejową od końca do końca a stołeczny Osterland, dość ciasno zabudowany i ruchliwy, nie różnił się niczym od sąsiednich, lądowych miasteczek Fryzji i Holsztynu. Również pensjonaty, zakłady uzdrowiskowe, sosnowe laski i plaże wyspy nie różniły się zbytnio od tego, co znaliśmy znad Bałtyku. Pensjonaty Osterlandu, Kalum czy Hernum były oczywiście trochę okazalsze niż w Łebie, Międzyzdrojach czy Aalbecku a ścieżki bardziej zadbane ale ta ostentacyjna zamożność i czystość specjalnie nas nie frapowała.
Jeszcze w początkach roku Franek, aby zachęcić nas do wybrania Kyaltu, przysłał nam odbitkę kserograficzną niezbyt długiego wiersza mało znanego fryzyjskiego poety z połowy XIX wieku, sławiącego wyspę. Dołączył do tego swój luźny przekład tego tekstu. – I dobrze, że dołączył, bo ani Krzysia znająca dobrze niemiecki /kiedy ona, u licha zdołała tak dobrze opanować ten język?/ ani Adaś, władający jeszcze lepiej angielskim, niewiele mogli zrozumieć z północno-fryzyjskiego oryginału.
„Zachodni Wiatr chłodzi moje czoło, miarowy rytm przyboju uspokaja moje serce. – Znowu jestem u siebie – O Kyalt! Unoszą się skrzydła wzgórz, szumią gałęzie sosen chwytające w objęcia Zachodni Wiatr. Jeszcze chwila a wzlecisz i pomkniesz w przestwór oceanu – o Kyalt! Poznałem weneckie pałace, iglice katedr szturmujących niebo i mauretańskie łuki Alhambry - i chłonąłem ich niedościgłe piękno. Poznałem lazur egejskiego morza i miękki jak jedwab powiew poranka na wyspie Kos. Widziałem spowite welonem chmur ośnieżone turnie i serce me zamierało w zachwycie. – Ale gdziekolwiek bym był i cokolwiek bym zobaczył – zawsze myśl moja wraca tu z tęsknotą – o Kyalt! Bo gdziekolwiek bym był i cokolwiek bym zobaczył moje serce zostanie tu – bo tu jest mój prawdziwy dom, moja ojczyzna – o Kyalt! A gdy ustanie już tętent myśli cwałujących boleśnie pod moją czaszką i przestanie bić moje zmęczone serce – wykopcie mi grób na stoku wydmy. Przysypcie mnie piaskiem, któremu fale powierzyły wszystkie tajemnice Zachodniego Wiatru. Grób przykryjcie starą łodzią, której ufnie powierzali swoje losy mój ojciec i mój dziad. Ona dowiezie mnie do wieczności”.
Jakoś nie bardzo kojarzył nam się ten spory, wydłużony skrawek ziemi, oblany w sposób niezupełnie doskonały morzem – z mewą zrywającą się do lotu. Już raczej z tłustą, ciężką gęsią przywiązaną za nogę solidnym postronkiem do płotu. – Ale jednak ta ziemia kryje w sobie chyba jakieś hipnotyzujące właściwości. Bo z każdym dniem dłużej przesiadywaliśmy wieczorami w sosnowym lesie na cyplu z trzech stron oblanym wodą. A gdy wzmagała się wieczorna bryza, szumiąca w gałęziach nad naszymi głowami, podkradała się do nas nutka nierzeczywistości. I nie byłem już pewien czy siedzimy na solidnym skrawku lądu, czy też może już zerwaliśmy postronek grobli i płyniemy na spotkanie Zachodniego Wiatru.