Chyba we wtorek, gdy wróciłem ze szkoły, zaaferowana pani Chojecka wręczyła mi list polecony- żółtą kopertę z nadrukiem: " Zarząd Główny Związku Nauczycielskiego Polskiego. Redakcja " Gazety Nauczycielskiej", Warszawa..." W środku znalazłem zawiadomienie, że moja praca nadesłana na konkurs "Pierwsze kroki w szkole" została wyróżniona przez Sąd Konkursowy nagrodą drugiego stopnia w wysokości 4.000 zł. Przewodniczący jury informował jednocześnie, że nagrodzone prace zostaną opublikowane w "Gazecie", za co ich autorzy otrzymają stosowne honorarium. Z pisma dowiedziałem się również, że jestem zaproszony na najbliższą niedzielę do Warszawy, do siedziby Zarządu Głównego, na uroczystość podsumowania konkursu i wręczenia nagród. Zawiadomienie podpisał doc. dr Stanisław Łuczak- przewodniczący Sądu Konkursowego. -Przy nazwisku "Łuczak" widniał energicznie nakreślony krzyżyk, podobny krzyżyk widniał niżej a pod nim odręcznie napisana notka: "Tak , to ten sam rudawy, okropnie nudny docent, który nie zdołał pana zainteresować metodyką nauczania języka polskiego. St . Ł"
Pracę na konkurs wysłałem przed ponad trzema miesiącami i ostatnio utrwaliło się we mnie przekonanie, że na pewno żadnej nagrody nie otrzymam. Bo i niczego specjalnie interesującego nie spłodziłem. A jednak ...I zaszczyt i sporo pieniędzy. -Cztery tysiące złotych to przecież więcej niż moje dwumiesięczne pobory a do tego dojdzie jeszcze honorarium autorskie... Będę Krezusem! Gdy jednak opadła pierwsza radość, uświadomiłem sobie, że z tym sukcesem wiążą się i pewne zagrożenia. Jak przyjmą moje wynurzenia bohaterowie mojego elaboratu, bo przecież wymieniłem w nim szereg konkretnych osób- uczniów a także, co gorsza, nauczycieli , z dyrektorką na czele. Wprawdzie nie wymieniłem pełnego brzmienia miejscowości i nazwisk ale dla moich rychertowskich kolegów identyfikacja realiów nie będzie trudna. Łatwo domyślą się o kogo i o jakie sytuacje chodzi. Odszukałem brudnopis i z niepokojem przeczytałem tekst raz jeszcze- pod kątem nurtujących mnie obaw. Przeczytałem i odetchnąłem. Nie jest źle, chyba tylko pani Choryńska może się poczuć dotknięta zasygnalizowanym kilka razy faktem braku opieki nad startującym pedagogiem. Ale przytyk ten był zrównoważony pochwałą wzorowego zorganizowania szkoły, poziomu jej utrzymania i podkreśleniem przyjemnej, rodzinnej atmosfery w obrębie zespołu nauczycielskiego. Doszedłem do wniosku, że trzeba niezwłocznie ujawnić mój sukces, szczególnie dyrektorce, przed ukazaniem się stosownego komunikatu w "Gazecie Nauczycielskiej". Wymagały tego i dobre obyczaje i względy praktyczne- przecież aby dotrzeć do Warszawy we właściwej porze, będę musiał wyjechać już w sobotę, co wymaga zwolnienia z co najmniej jednej lekcji (od nowego roku szkolnego również w soboty prowadziłem lekcje).
Po wszechstronnym przemyśleniu tych wszystkich aspektów sprawy, zaraz wieczorem pokazałem zawiadomienie Józkowi. Przeczytał, spojrzał na mnie jakoby z niedowierzaniem i mruknął: "No, teraz już wiem, co tak pilnie pisałeś w jesienne wieczory. Warto było- ta nagroda to kawał grosza". Następnego dnia z rana przed lekcjami powiedziałem o wszystkim Kamilce. Szepnęła: "Jakże się cieszę, Janku!", zrobiła ruch, jakby zamierzała mnie pocałować czy przytulić się. Ale zatrzymała się w pół drogi i tylko zarumieniła i spuściła oczy. Nie ułatwiłem jej zamanifestowania uczuć, bo miałem jeszcze w świadomości kolejny sobotnio- niedzielny pobyt u Heli. W czasie dużej przerwy zaszedłem do kancelarii i pokazałem zawiadomienie dyrektorce. Od tej chwili sprawa stała się publiczna, gdyż pani Choryńska, po złożeniu mi gratulacji, zaniosła z wypiekami na twarzy pismo do pokoju nauczycielskiego i odczytała je głośno. Wybuchła wrzawa, wszyscy gratulowali mi, nawet małomówny Miechowicz powiedział mi kilka słów. -Nagle Wiesiek plasnął dłonią o stół i krzyknął "A co ze studniówką? Przecież to ten sam termin!". Dopiero wtedy uświadomiłem sobie, że rzeczywiście terminy pokrywają się. Ale nie wydało mi się to zbyt istotne. Studniówka to na pewno ważny dzień dla uczniów i dla ich rodziców. Dla nauczycieli to tylko okazja do opchania się smacznymi potrawami a poza tym impreza dość nudnawa, bo popić ani poszaleć w żaden inny sposób nie można. Przecież maturzyści to jeszcze uczniowie a pani dyrektor, choć sympatyczna i swojska, nad wszystkim czuwa i do żadnych ekscesów na pewno nie dopuści. Co innego bal abiturientów, gdy młodzież i nauczyciele występują już na równych prawach członków społeczeństwa dorosłych a zabawy nie ograniczają rygory regulaminu szkolnego.
Gdy zabrzmiał dzwonek i szliśmy powoli do klas, idąca obok mnie Kamilka, uścisnęła mi dyskretnie ramię i szepnęła:
-Strasznie się cieszę... Szkoda tylko, że nie będziesz na studniówce.
Zatrzymaliśmy się na chwilę u wejścia na schody prowadzące do klas na piętrze. Spojrzeliśmy sobie z bliska w oczy. W wielkich, szarozielonych oczach Kamy dostrzegłem ciepłą życzliwość. Z domieszką czegoś trudnego do określenia. Może była to nadzieja ale jakby zamącona niepokojem i obawą. Nie wiem co ona dostrzegła w moich oczach- pewnie niewiele- tylko chłodny odblask w szkłach okularów. Pierwszy spuściłem wzrok i machnąłem ręką.
-Na mej nieobecności niewiele stracisz. Tańczę marnie i w ogóle do życia towarzyskiego nie mam talentu. Zresztą już to pewnie zauważyłaś na zeszłorocznej studniówce. A przecież i Wiesiek i Józek tańczą świetnie, nawet z Miechowicza będziesz miała większą pociechę niż ze mnie. Nie pozwolą ci też siedzieć twoi maturzyści.
Kama lekko pokiwała głową.
-No tak... ale ciebie nie będzie... A wiesz... właśnie wczoraj odebrałam od krawcowej obie sukienki ...
-I jak? -jesteś z nich zadowolona?
-Chyba tak...
Zawahała się.
-A może byś wpadł do mnie po południu? To przecież głównie twoja zasługa. A nawet stanowcze życzenie. Może więc byś realizację tego życzenia ocenił. Masz trochę czasu?
Właściwie to tego dnia naprawdę czasu nie miałem, po raz pierwszy od dawna. Wieczorne rozkojarzenia i ostatnie weekendy w Krasnogórze spowodowały, że zaniedbałem się i nie przygotowałem do najbliższych zajęć. Nad trzema jutrzejszymi lekcjami powinienem jeszcze posiedzieć. Ale uświadomiłem sobie, że moja stanowcza odmowa będzie obraźliwa dla dziewczyny- przecież nie byłem u niej od dwóch tygodni a teraz ona wyraźnie mnie prosi- prosi o coś chyba po raz pierwszy od kiedy się znamy. A bardzo, bardzo zależało mi by jej nie odstręczać. Uśmiechnąłem się więc i kiwnąłem głową.
-Z przyjemnością... Jeśli to ci odpowiada, to przyjdę zaraz po obiedzie, po trzeciej. Bo wieczorem muszę jednak posiedzieć trochę nad konspektami, zaniedbałem się ostatnio.