JAN BURAKOWSKI

ŚLADY NASZYCH STÓP


11. Fatalne skutki lutowej ulewy


Najbliższą niedzielę spędziłem w Krasnogórze. Nic w tym nie było dziwnego, gdyż od czasu spotkania z Edkiem Goleniewskim do naszego grodu wojewódzkiego jeździłem dość często. Teraz wprawdzie nie było już w Krasnogórze Edka ale w międzyczasie odnalazłem kilkoro znajomych z polonistyki i zawarłem sporo nowych znajomości. Właśnie imieniny jednej z nowych znajomych, Danki Bylińskiej, były przyczyną mojego obecnego wypadu do Krasnogóry. Jechałem bez specjalnego zapału, chętniej poszedłbym do Kamy, ale obiecałem być na tych imieninach. Bylińska wstydziła się, nie wiadomo czemu, swego pięknego imienia chrzestnego- Apolonia- i na codzień była znana pod imieniem Danuty. Jednak raz w roku, w lutym, przypominała sobie o imieniu chrzestnym i czciła je przyjęciem towarzyskim. Nie miałem wątpliwości, że spodobałem się Poli- Dance, stąd i zaproszenie i nawet dostosowanie godziny przyjęcia do moich możliwości czasowych. Niestety, nie mogłem się zrewanżować gospodyni jakimś cieplejszym uczuciem, choć była to dziewczyna nietuzinkowa. Bylińska była osobą inteligentną, dowcipną i utalentowaną, mocnym punktem w dawnej "ekipie" Edka, w ogóle wschodzącą gwiazdą młodej inteligencji krasnogórskiej. Pracowała od trzech lat jako nauczycielka historii w Technikum Kolejowym ale od pierwszych dni pobytu w Krasnogórze nawiązała kontakty z miejscową prasą. Nie było właściwie tygodnia by w tejże prasie, reprezentowanej już przez trzy tytuły: dziennik "Głos Krasnogórski", dwutygodnik "Przegląd Pojezierza" i dumę miasta, niedawno powstały tygodnik ilustrowany o zasięgu ogólnokrajowym, "Zorza Północna"- nie ukazał się jakiś jej artykuł, felieton czy recenzja. Tak niewątpliwie Pola była fascynującą osobowością, tyle tylko, że w bardzo brzydkiej oprawie. -Nieduża, dość tęga, z pulchną twarzą ozdobioną potężnym, kartoflowatym nosem i rzadkimi, prostymi włosami szaro- żółtego koloru, była prawie doskonałym antywzorcem mojego ideału urody kobiety.

Przyjęcie imieninowe minęło bez większych wrażeń, mimo talentów towarzyskich gospodyni i przygotowanych smakołyków, wśród których gwoździem programu była kaczka duszona z owocami. Już przed szóstą, niektórzy goście zaczęli mniej lub więcej dyskretnie zerkać na zegarek a o godzinie siódmej przy stole stało się dość przestronnie. I ja zdecydowałem, że powrócę do Rychertowa wcześniejszym pociągiem, choć zwykle korzystałem z późniejszego, odjeżdżającego przed dziesiątą w nocy. Trochę się wstydziłem, widząc wyrzut w oczach Danki, bo przecież obiadowa pora przyjęcia była ustalona głównie z myślą o mojej obecności, ale trudno, pozostanie wieczorem sam na sam z gospodynią wcale mnie nie pociągało.

Od Bylińskiej wyszedłem wspólnie z Helą. Tej dziewczyny prawie nie znałem, choć kilka razy spotkałem ją w towarzystwie Danki. Obie pochodziły z tej samej wsi pod Łomżą i trzymały się razem, choć, jako żywo, niewiele je chyba, poza miejscem urodzenia, łączyło. Hela, z zawodu geodeta, nie miała ambicji intelektualnych i nie była zbyt rozmowna, nie zagrażała też Dance urodą. Była dość zgrabna, ale wyraźnie szpeciła ją twarz- ze zbyt długim, trwale zaczerwienionym nosem i widoczną na lewym policzku dużą, starą blizną. Jeśli Hela uśmiechała się, w jej całkiem ładnych ustach błyskały dwa duże, złote zęby. Milkliwa koleżanka, stanowiła dobre tło dla błyszczącej elokwencją Bylińskiej.

Okazało się, że będziemy z Helą szli znaczną część drogi razem, gdyż mieszkała ona przy Placu Kossutha- znajdującym się na trasie mej wędrówki na dworzec kolejowy. Zdziwiłem się nawet, że Hela wychodzi tak wcześnie, zostawiając swoją przyjaciółkę z brudnymi naczyniami. Rozmowa między nami nie kleiła się zbytnio- ale nie przejmowałem się tym, bo nasza wspólna wędrówka miała trwać nie dłużej niż kwadrans a na oczarowaniu towarzyszki wcale mi nie zależało. Ale złośliwy los sprawił, że przebywałem w towarzystwie Heli znacznie dłużej niż kwadrans. Po kilku minutach naszej wspólnej wędrówki zerwał się wiatr i zaczął padać deszcz. Początkowo nie wyglądało to groźnie- ot z rzadka spadały duże, ciężkie krople. Nie przejąłem się tym, przecież do dworca było już naprawdę blisko- nieduży skwer przy ulicy Mickiewicza, krótka ulica Generała Józefa Bema, plac Kossutha a potem króciutki odcinek ulicą Kolejową. Łącznie pewnie nie więcej niż trzysta metrów. Niełatwo na takiej trasie przyzwoicie zmoknąć. I nagle, gdy byliśmy już w połowie skweru stało się. -W nasze twarze uderzył nagle huraganowy podmuch wiatru, zaszumiało i lunęła ulewa. Na skwerze nie było żadnej osłony, trzeba było biec pod wiatr ku najbliższym domom. Nie było do nich daleko ale nim dobiegliśmy do pierwszego, byłem dokumentnie przemoczony. Wpadliśmy na słabo oświetloną klatkę schodową i spojrzeliśmy po sobie.

-Ale niespodzianka, psiakrew! -powiedziałem usiłując się uśmiechnąć! Było to trudne zadanie bo czułem jak z twarzy i beretu chłodne krople ściekają mi za kołnierz koszuli a sztywne, przeraźliwie zimne, nogawki spodni przylepiają się do łydek.

-Tak -potwierdziła Hela- ulewa jak w lipcu, kto mógł się spodziewać czegoś takiego w połowie lutego i to wieczorem...

Staliśmy dłuższą chwilę. Czułem, jak przenika mnie chłód.

-Ja mieszkam dwa domy dalej, chyba przebiegnę- tutaj na przeciągu można zamarznąć- odezwała się Hela.

-No tak... masz szczęście w nieszczęściu- mruknąłem czyniąc starania by nie szczękać zębami. -Ja jeszcze kilka minut odczekam. Do odjazdu pociągu pozostało jeszcze pół godziny, może przestanie padać.

Hela nie odchodziła, patrząc na mnie jakby z wahaniem.

-No, biegnij do chaty! -burknąłem. -Bo przeziębisz się.

-A co z tobą? -odezwała się. -Rozchorujesz się... Wiesz co? zajdź do mnie, trochę się osuszysz.

-Dziękuję ale to kłopot dla ciebie. Jakoś tam dojadę... Po powrocie wypiję szklankę wódki, wlezę pod pierzynę i może jakoś upiecze mi się. Na ogół nie jestem zbyt skłonny do przeziębień.

-Ale do Rychertowa prawie dwie godziny jazdy... Chodź szybko, to niewielki kłopot ...

Mojego oporu nie musiała kruszyć zbyt długo. Szczękałem zębami i perspektywa jazdy w niezbyt dobrze ogrzanym, jak zwykle, wagonie przerażała mnie.

Plac przez który teraz pędziliśmy w strugach lodowatego deszczu, był centralnym w Krasnogórze punktem burzliwych wydarzeń ostatnich miesięcy. Po wybuchu powstania na Węgrzech i wkroczeniu wojsk radzieckich do Budapesztu, uczestnicy pierwszej manifestacji studenckiej zerwali i zniszczyli solidne tablice informujące, że plac nosi nazwę Armii Czerwonej. Zastąpili je prowizorycznymi napisami na sklejce: "Plac Powstańców Węgierskich". Te tabliczki znikły najbliższej nocy usunięte przez milicję- ale na krótko. Podczas następnego pochodu pojawiły się znowu, już w doskonalszej formie. Sytuacja powtarzała się przez okres mniej więcej miesiąca- w czasie manifestacji i krótko po nich (mniej więcej do połowy nocy) plac nosił nazwę Powstańców Węgierskich a w pozostałym czasie był bezimienny. Dopiero w początkach stycznia 1957 roku, na sesji Miejskiej Rady Narodowej, przyjęto nową, kompromisową nazwę. Lajos Kossuth był przecież także powstańcem i bohaterem rewolucji węgierskiej, ale innej i ideologicznie, dla naszych władz, znacznie właściwszej. Liderzy studenccy z Wyższej Szkoły Rolniczej, już mniej bojowi, po kilkudniowych rozmowach, propozycję tę, przedstawioną im przez Edka Goleniowskiego, zaakceptowali. A sympatyczny zbieg okoliczności sprawił, że do tegoż placu przylega niewielka, ale bardzo ładna ulica od dawna nosząca imię innego czołowego bohatera tejże węgierskiej rewolucji 1848 roku- polskiego generała Józefa Bema. Odtąd ten rejon miasta stał się symbolem przyjaźni polsko- węgierskiej.

Hela mieszkała na parterze w niewielkiej jednopiętrowej oficynie znajdującej się w podwórku okazałej, secesyjnej kamienicy przy placu. Zajmowała spory pokój. Mieszkanie nie posiadało ubikacji i kuchni, ale miało jedną ogromną zaletę- samodzielne, niekrępujące wejście bezpośrednio z klatki schodowej. Wzorzysty parawan odgradzał kąt kuchenno- gospodarczy. Pokój urządzony był stosunkowo bardzo dobrze, o wiele wystawniej niż u Bylińskiej- stały tu nowe meble a na podłodze leżał spory, turecki dywan. No tak, przypomniałem sobie usłyszane kiedyś słowa Danki, że Hela ma wprawdzie pracę paskudną, wcale nie kobiecą, ale dobrze płatną. Teraz moją uwagę zwrócił przede wszystkim spory kaflowy piec. Dotknąłem go- był jeszcze przyjemnie ciepły.

-Rano trochę przepaliłam, choć nie było jeszcze zbyt zimno- pochwaliła się gospodyni. -I teraz jak znalazł- będziemy mogli obsuszyć się. Zaraz dorzucę węgla, tylko powieszę twoje rzeczy i przebiorę się.

Zdjąłem płaszcz i marynarkę, które Hela powiesiła na wieszakach przy piecu. Potem weszła za przepierzenie, zza którego wyszła po dłuższej chwili w spodniach od dresu i luźnym, grubym golfie. Szybko uporządkowała palenisko i dosypała węgla a potem znowu zwróciła uwagę na mnie. I całe szczęście. Bo przemokły nie tylko moje szaty wierzchnie- przemoczony był w wielu miejscach również sweter a do barków i rąk przylepiała się wilgotna koszula. A szczególną przykrość sprawiały mi nogawki spodni przylepiające się do skóry nóg. Hela przyjrzała mi się rzeczowo.

-Wiesz co Janku, zrzuć szybko te mokre rzeczy, sweter podsuszymy na piecu a spodnie i koszulę osuszę ci szybko żelazkiem.

-E, tam ... -bąknąłem. -Nie mam się przecież w co przebrać. A poza tym, chyba już muszę iść do pociągu...

Spojrzałem na zegarek i mina wydłużyła mi się- wskazywał dokładnie czas planowego odjazdu mego pociągu. Hela zauważyła moje zmieszanie i uśmiechnęła się błyskając złotymi zębami.

-No widzisz, okazuje się, że masz dużo czasu. Nie posiadam męskich rzeczy abyś mógł się przebrać na czas suszenia a do moich spodni nie zmieścisz się. Połóż się więc na tapczanie i przykryj kocem. Za pół godziny wszystko będzie suche. Nas, geodetów, deszcz w terenie moczy często, mam więc w suszeniu znaczne doświadczenie.

Hela położyła koc i poduszkę na tapczanie i weszła za parawan. Zdjąłem buty, koszulę i spodnie, ściągnąłem też z nóg mokre skarpetki i położyłem na piecu. Po chwili namysłu ściągnąłem też podkoszulek, którego rękawy też były mokre. Dobrze przynajmniej, że nie założyłem, mimo chłodu, długich kalesonów... Położyłem się na tapczanie, przykryłem kocem i oznajmiłem Heli, że może wyjść zza parawanu. Wyszła z głową owiniętą ręcznikiem, obejrzała dokładnie moją garderobę i uśmiechnęła się do mnie.

-Niedługo wszystko będzie suche. Najwięcej kłopotu ze spodniami, bo koszula i podkoszulek są cienkie. Ale widzę, że ty ciągle szczękasz zębami. Dam ci kieliszek wódki- mówiłeś przecież, że po powrocie do Rychertowa wypijesz całą szklankę.

-Dziękuję! -zaprotestowałem. -Chyba nie trzeba, przecież u Danki wypiłem sporo, alkohol pewnie jeszcze działa.

Hela nie słuchając mego protestu nalała spory kieliszek i podała mi.

-Pij! w takich sytuacjach wódka to lekarstwo, rozgrzewa. Ja też łyknę. A na wszelki wypadek przykryję cię jeszcze swoim suchym płaszczem.

Te wewnętrzne i zewnętrzne środki rozgrzewające przyniosły pożądany skutek. Przestały mną wstrząsać dreszcze a ciepło, miłymi falami przenikało od wewnątrz w coraz to odleglejsze partie mojego ciała.

Podczas, gdy ja rozkoszowałem się ciepłem, Hela przykryła stół i zabrała się do suszenia moich rzeczy. Spod żelazka unosiły się obłoczki pary, aż do mnie docierał charakterystyczny zapach prasowanego, wilgotnego materiału. Znałem ten zapach dobrze. Przecież mama dorabiała od lat praniem i często musiała prześcieradła, poszwy i ręczniki dosuszać żelazkiem, szczególnie gdy była niepogoda i nie było dobrego "sechu" na dworze. Powiedziałem o tym Heli, pochwaliłem też jej sprawna robotę. Uśmiechnęła się.

-No cóż, jak już mówiłam, mam trening. W trakcie prac polowych często nas nieźle przemoczy, mimo brezentowych kurtek i gumowych butów. A pracujemy często na odludziu, gdzieś w lasach czy na bagnach. Musisz wiedzieć, że bez geodezyjnego przygotowania nie ruszy żadna melioracja, budowa drogi czy zakładu przemysłowego. W barakowozie trudniej suszyć niż w mieszkaniu, często trzeba korzystać z żelazka z wkładaną "duszą'', którą nagrzewa się w piecyku. Trzeba się przy tym nie raz nałykać dymu a i o oparzenie łatwo.

Przyjemnie rozgrzany, życzliwym okiem patrzyłem na sprawną, fachową robotę Heli. Przy gospodarskich pracach wyglądała o wiele sympatyczniej niż jako milczące przeważnie tło Danki Bylińskiej na prywatkach. Policzki jej zrumieniły się przyjemnie od ciepła żelazka, w rytm ruchów ręki przesuwającej żelazko płynnie falowały pod swetrem jej duże piersi. -No tak, ma wprawę... Czy tylko w prasowaniu? Przecież całe noce i dnie przebywa na odludziu, w towarzystwie prawie wyłącznie mężczyzn... Danka nie raz i nie dwa żartowała, że praca geodetki jest ciężka i niewdzięczna ale za to ma ona, poza dużymi pieniędzmi, dwie rozrywki: alkohol i zdrowy, prosty seks na łonie natury. Przypomniałem sobie te żarty i aluzje, patrzyłem na intrygująco przesuwające się pod swetrem piersi Heli i robiło mi się coraz cieplej. Z niezadowoleniem odczuwałem jak nabrzmiewa mi prącie i unosi w górę koc. Przesunąłem płaszcz by ukryć ten niedwuznaczny dowód męskiej gotowości. Tymczasem Hela skończyła prasowanie i z miną świadczącą o satysfakcji z dobrze wykonanej pracy, spojrzała na zalegające oparcie krzesła części mej garderoby.

-No to koniec, wszystko masz suchutkie. Ja też przy tym żelazku się rozgrzałam. Bo mimo wszystko w pokoju nie jest zbyt ciepło- z przodu od żelazka bucha gorąc a od strony pleców czuje się chłodek.

-No widzisz ile traci się na samarytańskich uczynkach- zażartowałem. -Ja wyleguję się w cieple na twoim tapczanie a ty nie tylko tyrasz ale i marzniesz. No ale dosyć tego dobrego, zaraz się ubiorę i zwolnię tapczan.

-E, nie śpiesz się! Przecież do odejścia pociągu pozostały jeszcze ponad dwie godziny. Mnie naprawdę ciepło. -Hela przysiadła na brzegu tapczanu. -Za chwilę zagotuję wodę i zaparzę herbatę...

Ująłem ją za rękę.

-Co tak tryskasz pracowitością? Wcale jeszcze nie mam ochoty na herbatę. Połóż się przy mnie i przykryj kocem. Rozgrzejesz i plecy.

Hela nie odpowiedziała ale i nie podniosła się. Przyciągnąłem ją za rękę i odczułem, że nie napotykam oporu. Odsunąłem się i odchyliłem koc.

Leżeliśmy dłuższą chwilę w niezręcznym milczeniu. Z ukosa zerkałem na profil dziewczyny. Twarz jej oglądana z bliska nie zyskiwała. Przekrwiony koniec nosa (to chyba na skutek jakiegoś przemarznięcia) ukazywał krwiste cętki, na policzkach uwydatniała się nie tylko blizna z czasów dzieciństwa ale też różne nierówności i ślady po wągrach, w wysuwającym się spod wilgotnych jeszcze nieco włosów koniuszku ucha widać było przekucie. Ładne były tylko dość duże, pełne usta. Tak, tylko te usta mi się podobały. -No więc dlaczego, psiakrew, coraz mocniej bije mi serce a dłoń ręki na której leży głowa Heli, gładzi bark dziewczyny? A druga coraz śmielej wchodzi na teren, który już na pewno jest biustem? Ba, nie po raz pierwszy przy dziewczynie moja osobowość rozdwaja się i ta rozsądna, trzeźwo myśląca jej połowa, coraz mniej ma do gadania! Nic więc dziwnego, że po chwili moja wolna ręka zawędrowała pod sweter. Ze zdziwieniem poczułem, że pod tym swetrem nie ma żadnej koszulki czy innej halki ani nawet biustonosza. To dlatego jej piersi tak ładnie falowały przy prasowaniu. Ręka moja od razu trafiła na gładką, przyjemnie ciepłą skórę. Mój Boże czy jest coś bardziej fantastycznego niż kobieca pierś...

-Że też nie zmarzłaś, tylko w swetrze... Jesteś gorącą kobietą, Helu! -wymamrotałem.

-To gruby sweter, i od żelazka też szło ciepło. Ale ty rozgrzałeś się jak piec. Nawet ręce masz gorące.

-Przytul się do mnie mocno to i ty wreszcie się rozgrzejesz- szepnąłem jej do ucha.

Odwróciłem się na bok i mocno objąłem Helę. Znalazłem ustami jej usta. Zacząłem całować... Podekscytowany brakiem koszulki wsunąłem ręce pod dres, by stwierdzić jak odsłonięta jest dolna część ciała mej partnerki. I tu odczułem tylko gładką, aksamitną skórę ciasno opinającą twardy pośladek. - I nagle, gdy poruszyłem się, moje nabrzmiałe pręcie, które ściskałem dotychczas udami, oswobodziło się, wyskoczyło spod materiału kalesonek i szturchnęło w nagi brzuch przytulonej do mnie Heli. Ta lekko drgnęła, zastygła chwilę w bezruchu a potem oswobodziła z moich objęć i usiadła. -No tak, pomyślałem, to koniec. Ale nie- nie był to niestety, koniec.

Hela zsunęła się z tapczanu, odwróciła głowę i zwyczajnie uśmiechnęła się.

-Zaczekaj, chwileczkę, zgaszę światło.

Powoli, zdawało mi się, że w zwolnionym tempie, jak na filmie, podeszła do ściany i przekręciła wyłącznik. Po chwili usłyszałem szczęk przekręcanego klucza. Hela podeszła do parawanu i ściągnęła przez głowę sweter. Mimo wyłączenia światła, w pokoju było bardzo jasno, gdyż oświetlały go liczne okna bliskiej wielkiej kamienicy. Z narastającym napięciem obserwowałem jak Hela zdejmuje przez głowę i akuratanie wiesza na parawanie golf. W odblasku świateł okien kamienicy ostro zarysowały się duże piersi- wydłużone, z wielkimi stożkowatymi brodawkami. Potem zdjęła spodnie, też starannie wyrównała i powiesiła na parawanie. Przy każdym ruchu jej długie piersi przesuwały się rytmicznie, olśniewająco błyskały białe pośladki i zadziwiająco długie uda. Miałem ochotę zaskowyczeć. Czułem, że nie wytrzymam już ani chwili dłużej.

-Chodźże wreszcie- syknąłem.

Zrobiła krok w kierunku tapczanu. -A ty się nie rozbierasz? -szepnęła ze zdziwieniem w głosie.

No tak, te krótkie kalesonki. Zerwałem się i potykając, trzęsącymi się rękami, ściągnąłem majtki. A potem popchnąłem brutalnie dziewczynę na tapczan i bez żadnych wstępnych zabiegów i pieszczot, jednym gwałtownym pchnięciem wszedłem w nią.



***


Do Rychertowa wracałem odrętwiały, tylko na wpół przytomny. Nie spałem, siedziałem z otwartymi oczami ale niewiele do mnie z zewnątrz docierało. Gdy położyłem się do łóżka, szybko zapadłem w ciężki, kamienny sen. O siódmej rano Józek z trudem dobudził się mnie. Wstałem z ciężką głową, suchym gardłem i z trudem odmykającymi się powiekami. Lekcje we wszystkich klasach przeprowadziłem systemie ulgowym, każąc uczniom po prostu pisać nieoczekiwanie wypracowania klasowe. Po zjedzeniu obiadu położyłem się do łóżka. Gdy obudziłem się po tej południowej drzemce, około piątej, wróciłem mniej więcej do normalnego stanu. I dopiero wtedy wpadłem w panikę.

-Cóż ja najlepszego zrobiłem... I jakie będą konsekwencje wieczoru spędzonego z Helą? Przecież ja, idiota, wprost napompowałem ją spermą... Jak bym odrabiał zaległości za te cztery lata przymusowej abstynencji! Jeśli jest w okresie płodności, to pod koniec roku zostanę ojcem... Ojciec- psiakrew... A jeśli nawet jeszcze raz będę miał szczęście i los nie ukarze mnie ojcostwem za niefrasobliwą popędliwość, to czy nie złapałem jakiejś "pięknej" choroby? Przecież nie ma żadnej wątpliwości, że ta moja "przygoda" miała już niejednego mężczyznę a- sądząc po moim przypadku- nie jest ani nazbyt oporna ani ostrożna.

Przerażała mnie nie tylko świadomość ewentualnych bezpośrednich skutków fizycznych. Więc jestem aż taki głupi, bezmyślny i podły? Nawet świadomość, że -najprawdopodobniej- podobam się tak wspaniałej dziewczynie jak Kama nie powstrzymała mnie od pójścia do łóżka z pierwszą lepszą kobietą, gdy zaistniały sprzyjające okoliczności. I żebym chociaż uległ pokusie z jakąś pięknością ... Po prostu ulżyłem sobie, psiakrew, i teraz, idiota, poniosę tego konsekwencje. Leżałem w łóżku z szeroko otwartymi oczami, pocąc się co jakiś czas w ataku histerycznego strachu i przyrzekłem sobie solennie, po raz dziesiąty i setny, że noga moja więcej nie postanie w mieszkaniu Heli a i do Krasnogóry nie będę się zbytnio spieszył. Zdopingowany zaniepokojonymi spojrzeniami Józka, który ostatnio częściej przesiadywał w domu, wstałem i bez przekonania zabrałem się do poprawy niezlicznych wypracowań klasowych. W podobnym nastroju przeżyłem i wtorek. Ale już w środę wieczorem postanowienia moje zaczęły się chwiać. Gdy kładłem się do łóżka, jak zwykle, z niechęcią pomyślałem o Heli. Ale nagle błysnęło mi wspomnienie jej obfitych, trochę egzotycznych wydłużonych piersi z twardymi, stożkowatymi brodawkami i już odczułem, że serce zaczyna mi gwałtownie łomotać. Nie pomogły wymyślane na poczekaniu różne wulgarne skojarzenia ot choćby że takie, długie spływające na boki sutki przypominają kozie wymiona. Wręcz przeciwnie- to podniecało mnie jeszcze bardziej. Nie tylko wspomnienie sutek nie pozwoliło mi zasnąć ale i pamięć chwil współżycia. O tak , nie było wątpliwości, że Hela umie i lubi "współżyć". Bez słów potrafi przekazać mężczyźnie pochwałę za jego aktywność. Nic dziwnego, że wróciłem wtedy do Rychertowa półżywy bo przecież wtedy, przez prawie dwie godziny bez przerwy, cholera, starałem się przekonać ją i siebie, że naprawdę jestem godny dowodów uznania. Ma talent łóżkowy- to nie ulega wątpliwości. Czy to naprawdę ja tak dokazywałem? To chyba przez obfite i tłuste jedzenie u Danki i alkohol. W czwartek gorączkowe seksualne wizje stały się nie do zniesienia- tak długo przewracałem się w łóżku aż Józek- choć wyposażony przez naturę mocnym snem, obudził się i zapytał mnie niechętnym głosem, czy nie jestem przypadkiem chory. I w czwartek już wiedziałem na pewno, że w sobotę nic mnie nie powstrzyma przed wyjazdem do Krasnogóry. Oczywiście, jeśli przeżyję piątek. Tyle tylko, że tym razem zaopatrzę się w prezerwatywy.

Te obawy, wstyd, odsypianie, wreszcie oczekiwanie na nowy seans doświadczeń z Helą spowodowały, że przez cały tydzień nie odwiedziłem Kamy. Starałem się omijać jej wzrok, by nie dostrzec w nim pytań czy zawodu, kiedyś w przelocie coś tam bąknąłem, że brak mi czasu i źle się czuję. A w początkach następnego tygodnia spadło na mnie wydarzenie, które nieco przytłumiło stan permanentnego podniecenia seksualnego i związane z nim stresy i obawy.