Stefania Głuchowska
Na przełomie lutego i marca 1945r. ruszyła szkoła podstawowa, na razie tylko jedna, w budynku dawnej szkoły żydowskiej przy ul.Stodólnej (obecnie Narutowicza). Po niedługim czasie część uczniów (w tym i ja) przeszła do odremontowanej szkoły nr 1. Zorganizowano szkołę wieczorową dla dorosłych (w "jedynce") oraz Średnią Szkołę Zawodową, przy obecnej ul.Armii Krajowej (dziś internat szkolny). Dla dzieci opóźnionych w nauce przez wojnę (należałam do nich) organizowano tzw. klasy semestralne - z realizacją programu dwóch klas w ciągu jednego roku szkolnego.
Radość z odzyskanej wolności dla mnie była tak wielka, że przesłoniła mi pamięć pierwszego dnia w szkole. Wypływała stąd, że więcej nie pójdę do przymusowej pracy i nigdy już nad moją głową nie zawiśnie hitlerowski bicz.
Zapamiętałam dokładnie ławki w naszej IV klasie (do III nie chodziłam w ogóle). Miały pulpity wąskie jak ławki kościelne i siedzenia zamykające się jak w kinie czy teatrze. Domyślałam się, że pochodziły z żydowskiej bóżnicy. Nie był ważny wygląd tych ławek, ale ich użytkowanie. Zeszyt nie mieścił się na pulpicie, teczka leżała u stóp na podłodze. Przy wstawaniu ucznia słychać było "plask" zamykającego się siedzenia. A kiedy wszyscy wstawali, by powitać wchodzącego nauczyciela (cały rząd - 4 miejsca), przewracały się, grożąc połamaniem nóg, ponieważ nie były przyśrubowane do podłogi. Po pewnym czasie zostały usunięte ze szkoły. Pierwszy rok szkolny był skrócony (rozpoczął się dopiero w końcu stycznia - po wyzwoleniu).
W nowym roku 1945/1946 uczyłam się na "jaskółce" (strych) z widokiem na boisko. Umeblowanie klasy stanowiły stołówkowe wojskowe stoły po 4 w dwóch rzędach. Siedzieliśmy na krzesłach lub wojskowych taboretach po 6 osób przy każdym stole. Wszyscy byliśmy przerośnięci wiekiem, ale większość miała ogromny zapał do nauki. Korzystaliśmy na początku z zeszytów poniemieckich. Rysowaliśmy na odwrocie niemieckich plakatów, sławiących potęgę Hitlera. Klasę V i VI przerobiliśmy w ciągu jednego roku.
Nie było podręczników, nie było lektur. Biblioteka szkolna liczyła na początku 500 książek (1945r.) Opiekunem jej był Stanisław Kopyra - polonista, który oddał wypożyczanie książek w ręce moje i mojej koleżanki Danki Zaborek (ze Szreńska). Później bibliotekarką została p.Irena Kulasińska - serdeczna przyjaciółka młodzieży. Arcydzieło literatury polskiej - "Pan Tadeusz" - było tylko w jednym egzemplarzu, który znajdował się w rękach nauczyciela. Czytaliśmy go głośno na lekcjach, podobnie "Krzyżaków", "Dziecię starego miasta", "Siłaczkę", Rozbiorów zdań dokonywaliśmy na tekstach podyktowanych przez nauczyciela - wspaniałego polonistę, pedagoga i człowieka - wyżej wspomnianego p.Stanisława Kopyrę. Lekcje historii były bardzo ciekawe i bardzo pracowite. Pani Stanisława Laudencka - "wyrocznia" w tej dziedzinie, wówczas jedyna nauczycielka z wyższymi studiami w szkole podstawowej, "postrach uczniów" - była doskonałym pedagogiem. Z braku podręczników, nauczycielka opowiadała dany temat, potem dyktowała plan w punktach. Pisaliśmy na brudno, a w domu przepisywaliśmy notatki raz jeszcze na czysto. Naszym wychowawcą i nauczycielem matematyki był p. Kazimierz Wierzbicki, młody, ale bardzo poważnie traktujący swoje obowiązki. Nigdy tak dobrze nie umiałam matematyki jak wówczas. Mieliśmy już jakieś materiały pomocnicze w postaci zbiorów algebraicznych. Po przejściu p.Wierzbickiego do szkoły zawodowej, uczył nas matematyki, a także fizyki, p. Władysław Piórkowski - bardzo serdeczny, dobry i pobłażliwy. O najpodlejszych nawet żyjątkach p.Jadwiga Kołodziejska opowiadała w sposób niezwykle ciekawy. Ponadto przygotowywała nam drugie śniadania, które dyżurni przynosili do klasy. Jedliśmy kromki chleba posmarowane kokosowym masłem i piliśmy kawę ze sproszkowanym mlekiem z paczek UNRRA. Język obcy był do wyboru, a więc oczywiście francuski. Najpierw zajęcia z tego przedmiotu prowadziła p.Maria Kornalewska, później p.Franciszek Kołodziejski (po powrocie z oflagu) Kierownikiem szkoły był p.Bolesław Tuziński, który przed wojną piastował to stanowisko w szkole nr 2 przy ul.Piastowskiej. Nie mogę pominąc osoby p.Wessnerowej (choć ta mnie nie uczyła) z racji przygotowywanych przez nią pierwszych jasełek, w których grałam ważną rolę.
Szkoła dawała nam nie tylko codzienną wiedzę, ale również rozrywkę. Wspaniałe były szkolne bale, na których role wodzireja pełnił p.Kazimierz Wierzbicki, a przygrywali do tańca panowie Churscy z Bledzewa - rodzina niezwykle utalentowana.
Niezapomnianą frajdą dla dotknietych wojną dzieci była wycieczka w Tatry zorganizowana przez szkołę w czerwcu 1948r. Giewont na zawsze pozostał moją fascynacją. Pani Kołodziejska, pan Kopyra, pan Piórkowski i pan Henryk Rudowski niemało mieli kłopotu, aby szczęśliwie nas wywieźć z zalanego wówczas powodzią Zakopanego.
W późniejszym czasie (1953-1960), kiedy już sama zostałam nauczycielką w "jedynce", zyskałam serdeczną, starszą od siebie koleżankę - panią Franciszkę Miętkiewiczową, wysoko cenioną przez kierownictwo szkoły, osobe delikatną i wrażliwą, od której wiele się nauczyłam.
Przykro mi słuchać, że ktoś nie lubi swojej szkoły. Ja, przeciwnie, uważałam chodzenie do szkoły za najpiękniejsze lata w życiu, zarówno do sierpeckiej "jedynki", jak i płockiego liceum pedagogicznego. Do szkoły nie tylko trzeba chodzić, ale jeszcze trzeba żyć jej problemami, być w wirze wydarzeń szkoły, a wtedy nikt nie powie, że szkoła jest nudna. Jako emerytka całym serce jestem z sierpecką "trójką", w której przepracowałam wiele lat.
Rok 1948 obfitował w różne, ważne dla mnie, wydarzenia. Bodajże, po raz pierwszy po wojnie, został zorganizowany przez druha Adama Zwolińskiego i druhnę Cichewicz, obóz harcerski, razem z kolonią dla sierpeckiej młodzieży, w okolicach Sławy Śląskiej. Ukoronowaniem tych wakacji była wycieczka na Wystawę Ziem Odzyskanych we Wrocławiu, dokąd pojechaliśmy po zakończeniu akcji letniej.
W tym także roku rozpoczęłam dalszą naukę w Liceum Pedagogicznym w Płocku, gdzie dyrektorem był niezapomniany, doskonały pedagog - pan Jan Gondzik (przedwojenny sierpecki inspektor szkolny), a nauczycielem muzyki równie doskonały - prof.Józef Górzyński (przedwojenny sierpecki nauczyciel ze szkoły nr 1), który stworzył w Płocku wspaniały chór. Byłam jego członkinią. Wyjazdy na eliminacje do Warszawy, Poznania i uzyskanie I miejsca, a następnie udział w III Światowym Festiwalu Młodzieży w Berlinie, stały się niezatartym, miłym wspomnieniem.
Z rękopisu udostępnionego przez Autorkę