Od autorki
Taki los właśnie przypadł w udziale bohaterowi tego opowiadania - panu Wiktorowi Ostrowskiemu. Miałam to szczęśćie, że dane mi było spotkać się z nim i w bardzo długiej rozmowie poznać jego ciekawe, tułacze życie żołnierza.
Podstawą opracowania, poza przeprowadzonym wywiadem, jest pamiętnik założony 23 września 1939 roku, a zakończony zapisem pod datą 17 marca 1952r. Ten niewielki notatnik - mieszczący się w dłoni, kupiony został przez Wiktora Ostrowskiego za paczkę herbaty, a zawiera tyle bezcennych wiadomości! Stanowi bogaty dokument źródłowy dla badaczy okresu II wojny światowej. I aby treść ta nie uległa zapomnieniu, podjęłam próby przekazania zawartych tam treści historycznych.
Dla ułatwienia czytającemu, podjęłam następującą konwencję zapisu:
- tekst z pamiętnika podany jest pod datą i pisany z dużym lewym marginesem;
- informacje przekazane w rozmowie pisane są w pierwszej osobie liczby pojedyńczej;
- moje narratorskie uzupełnienia oznaczam gwiazdką.
Opracowanie uwiarygodniają zdjęcia oraz kopie dokumentów, legitymacji i tkestów publikacji wydanych na Zachodzie, u nas dotychczas niedostępnych.
Zgodnie z wolą żołnierza 5 Kresowej Dywizji Piechoty, starałam się wiernie pokazać Jego sylwetkę, nie robiąc zeń bohatera, choć w wielu wypadkach było to zadanie trudne.
Sierpc, styczeń 1993r.
Henryka Piekarska
Dzieciństwo i lata młodzieńcze
* Rodzina Ostrowskich od wielu pokoleń zamieszkuje ziemię Sierpecką. Pradziadowie i dziadowie byli rodowitymi Sierpczanami. Ojciec Wiktora, Aleksander Ostrowski, żył w latach 1897-1927. Początkowo prowadził kasyno wojskowe przy ul.Piastowskiej 13 w Sierpcu, a po ożenku z panną Franciszką Kowalską przeniósł się do pobliskich Piasków. Teściowie Aleksandra byli właścicielami prawie 3 włók ziemi - aż do torów kolejowych w Sierpcu. Rodzina była liczna. Urodziło się sześcioro dzieci - synowie: Eugeniusz, Tadeusz, Wiktor, Zygmunt, Julian i córka Anna.
Rodziny Ostrowskich i ich potomkowie nadal mieszkają w Sierpcu, Piaskach i Piastowie (rodzina Anny). Wiktor - jako jedyny z rodzeństwa, zamieszkuje poza granicami kraju w Chicago od 1952 roku.
Wiktor Ostrowski urodził się 19 maja 1912 roku w Sierpcu przy ul.Piastowskiej 13. Mieszkał w Piaskach wraz z rodzicami i rodzeństwem. Na początku lat dwudziestych chodził do szkoły powszechnej w Sierpcu - wtedy, kiedy mieściła się jeszcze w swoim najstarszym budynku przy ul.Piastowskiej. Kierownikiem szkoły był Jan Wierzbowski. Uczyli Wiktora także: Stanisław Kopyro (j.polski), Rudowski (geografia), Tuziński (fizyka i chemia), Tułodziecki (matematyka) i Bachmanówna (j.niemiecki). Był to stary budynek carskich koszar. Na dole funkcjonowało gimnazjum, a na pietrze "powszechniak".
Po skończeniu szkoły podstawowej, ze względów finansowych, nie kontynuował Wiktor nauki w gimnazjum. Pomagał rodzicom w prowadzeniu gospodarstwa.
23 kwietnia 1934r. został wcielony do wojska w ramach zasadniczej służby wojskowej. Okres rekrucki odbył w Działdowie, po którym został wytypowany do podoficerskiej szkoły w Osowcu koło Grajewa. Po 6 miesiącach nauki Wiktor przydzielony został do Korpusu Ochrony Pogranicza. Służba wypadła na wschodniej granicy w Nowych Święcianach (ziemia Wileńska). Wkrótce awansowany został na kaprala. Kiedy chciał przejść do "cywila", pułkownik Tuziński - szef łączności brygady wileńskiej - przyjechał do Święcian, by nakłonić Wiktora do pozostania w wojsku. Po wyrażeniu zgody i zapewnieniu danym przez pułkownika o mianowianiu na podoficera zawodowego, został skierowany na 6-miesięczny kurs w Zegrzu k/Warszawy. W końcu marca powrócił do Nowych Święcian i otrzymał 1 kwietnia obiecane mianowanie na podoficera.
Pragmatyka wojskowa zakładała, że mianowanie mogło nastapić po 3 latach służby, a w przypadku Wiktora ,szef łączności, w przyspieszonym trybie, awansował go już po 2 latach.
Do września 1939 roku strzegł wschodniej granicy państwa polskiego w służbach łączności - pod znakiem "Żubra".
Wrzesień 1939
*Tak więc, pierwsze dni II wojny światowej zastały Wiktora Ostrowskiego na granicznej stanicy w Nowych Święcianach. Pierwsze 2 tygodnie wojny Wiktor budował linie łącznościowe na pograniczu polsko-litewskim. Potem dowództwo na wschodnich rubieżach postanowiło skierować oddziały na pomoc walczącej Warszawie.
"Nie odjechaliśmy jednak daleko - mówi Wiktor Ostrowski. Na dworcu kolejowym w Wilnie nagle nas zatrzymano. Byliśmy zaskoczeni. Zrozumieliśmy, że w Rosjanach nie będziemy mieli przyjaciół w tej wojnie. Wojsko rozpierzchło się, pozostawiając pociąg. Cały transport, wraz ze szczegółową ewidencją i dokumentacją Korpusu Ochrony Pogranicza, wpadł w ręce bolszewików. Na pewno Rosja ma to do dzisiaj".
Żołnierze polscy zostali pokonani fizycznie, ale nie duchowo. Nie oddali się w ręce wroga. Zbiegli do lasów augustowskich, by walczyć z Rosjanami. Dowodził nimi gen.Olszyna-Wilczyński. Prowadzili potyczki z bolszewikami, ale coraz bardziej dokuczał im głód, deszcze i zimno. Ciągłe ukrywanie się w lasach, przemoczona odzież, stanowiły dużą przeszkodę, ale przede wszystki świadomość, że nie ma gdzie uciekać - po jednej stronie i po drugiej stronie granicy wrogowie - zniechęcała wojsko. Kielich goryczy przepełnił się, kiedy poległ dowódca - gen.Olszyna-Wilczyński. Postanowili rozejść się. Każdy sam decydował o sobie.
"Nie chciałem wracać do Sierpca. Wiedziałem, że będę aresztowany przez Niemców. Nie mogłem jechać do Nowych Święcian, bo trafiłbym w ręce Litwinów. Postanowiłem trzymać się pasa granicznego. Wiedziałem, że zgodnie z Konwencją Genewską, żołnierz internowany ma takie same prawa jak żołnierz państwa neutralnego. W jak wielkim byłem błędzie! Kilkakrotnie przekraczałem granicę polsko-litewską, aż stało się."
Internowanie - lata 1939-1941
Sobota, 23 wrzesnia 1939r. - przekroczenie granicy polsko-litewskiej. Internowanie. Marsz do miasta Olity. Przebywanie w obozie dla internowanych
30 października 1939r. - wyjazd do obozu Wiłkomierz (Ukmerge).
W środę 1 listopada - cały dzień stoimy na zimnie, na dworcu Janowo.
2 listopada - przyjazd do obozu dla internowanych w Wiłkomierzu. Przebywanie w obozie internowanych w Wiłkomierzu od dn. 2.XI.1939 do dnia 11.VII.1940r.
*Był to obóz litewski. Komendant obozu - Zdanowicz, był polskiego pochodzenia i starał się nie utrudniać życia Polakom. Zastępcą komendanta był Litwin i o nim tego samego powiedzieć nie można. Miał jednak zaletę - dawał się przekupić wódką lub pieniędzmi.
"Pamiętam dzień 3 maja 1940r.Chcieliśmy uczcić święto narodowe, ale naturalnie nie mieliśmy naszych barw narodowych. W obozie dawali nam ser w czerwonej polewie. Kładliśmy na parapecie okna kawałki serca czerwone i białe, jeden na drugim, tak by tworzyły naszą flagę. Litwini strzelali za to do nas przez okna. Trzech kolegów zostało zabitych.
Były też zdarzenia humorystyczne. Pewnego dnia do Z-cy Komendanta przyjechał jego kolega z Nowych Święcian - Litwin. Chciałem skorzystać z okazji i pojechać z nim, aby odwiedzić swoją sympatię w Nowych Święcianach. Postawiłam im wódkę. Z-ca komendanta zapewnił, że nie będzie stawiał przeszkód, ale też nie pomoże. Jest to nasza sprawa, jak wydostanę się z obozu. Założyli się o butelkę wódki, że mnie nie przeprowadzi, Litwin idzie ze mną do budki wartownika. Już po przekroczeniu drutów krzyk "Nielzia, wozwraszczaj". Wracamy do obozu. Ale Litwin nie rezygnuje z butelki. - Chodź do głównej bramy - mówi. Będziesz moim adiutantem. Idź śmiało. Wartownik zasalutował nam. Oddałem honory. Udało się. Litwin podał mi swój domowy adres i upoważnił bym zgłosił się tam na nocleg.
Po kilku dniach nocą przyprowadził mnie do obozu. Litwin wygrał wódkę od zastępcy komendanta, a ja od komendanta dostałem 3 dni aresztu. Na szczęście było to na dzień przed Sylwestrem, kiedy to komendant, dla uczczenia Nowego Roku, ogłosił amnestię. Po raz drugi z obozu zbiegłem sam. Znowu do sympatii w Nowych Święcianach. Idziemy ulicą, a za nami idzie 2 policjantów. Domyślając się, że idą za mną, mówię: "Jadziu, wejdźmy do kafeterii". Oni za nami. Naturalnie wzięli mnie i prowadzą do swojego oficera. Oczom nie wierzę. Tam gdzie ja miałem swoją kwaterę, czyli w dowództwie polskich wojsk pogranicza, Litwini zrobili posterunek swojej policji. Tam, gdzie ja byłem panem sytuacji, teraz jestem jeńcem. Przesłuchuje mnie policjant w stopniu oficera. Wyjmuje nóż z kieszeni. Szarpie za moją rogatywkę. Co ta wrona tu robi? - pyta "To nie wrona, to orzeł" - odpowiadam. Uderza mnie pięścią. Krwawię, ale jednocześnie wzbiera we mnie straszliwa złość.
Drugi policjant chce kopnąć. Unikam kopnięcia przewracając go. Wybiegam z budynku. Znajomość budynku bardzo mi pomogła. 8 ośnieżonych, oblodzonych schodów przeskakuję jednym susem. Biegnę na drugą stronę ulicy. Znam zakamarki. Ja tu mieszkałem. Jestem u siebie. Policjanci gonią bezskutecznie. Jestem dobrym narciarzem, to pomaga. Gubię pościg. Po paru dniach trafiam jednak znowu do obozu."
*W styczniu 1940 roku Wiktor przyjechał ponownie w odwiedziny do swojej narzeczonej. Za zgodą arcybiskupa Jałbrzykowskiego z Wilna zawarł związek małżeński w nadzwyczajnym trybie z Jadwigą Wieliczko i pospiesznie wrócił do obozu.
11 lipca 1940 roku - o godz.3-ej rano przejęcie obozu przez bolszewików. Odjazd o godz.11-ej do Janowa.
12 lipca - przesiadka do sowieckich wagonów towarowych i wyjazd do Z.S.R.R. przez Mińsk, Orszę, Suchewicze do Babinicza.
14 lipca 1940 roku - rozładowanie transportu. Marsz 40 km do obozu Juchnowo, gdzie żyliśmy do dnia 6 czerwca 1941r.
"Drogę 40 km z Babinicza do Juchnowa przeszlismy pieszo. Był to bardzo upalny dzień. W drodze nie wolno było napić się nawet wody ze strumienia. Bolszewicy odpędzali nas bagnetami."
W nieznane - 55 dni między życiem a śmiercią
"W Juchnowie nastąpiła segregacja jeńców wojennych. Oficerowie Wojska Polskiego wywiezieni zostali w lasy katyńskie. Podoficerowie i policjanci stanowili grupę przeznaczoną do zatopienia na Morzu Północnym."
6 czerwca 1941r. - około południa załadowano nas do pociągu bydlęcego i ruszyliśmy przez: Suchenicze, Rżew, Wiaźmę, Wałchę,Stroj, Pietrozawodsk,
Leningrad do Murmańska.
"W wagonie stało 50 mężczyzn; nie można było siąść ze względu na brak miejsca. Dla potrzeb fizjologicznych wydrążono otwór w podłodze. Ale nie sposób było do niego podejść."
12 czerwca - dotarlismy do doliny płaczu, czyli obozu w Murmańsku.
20 czerwca - wieczorem o 22-ej wymarsz do portu Murmańsk.
21 czerwca 1941r. - o świcie (godz.5) załadowano nas na okręt "Klara Zetkin" (pojemność 8700 ton). O godzinie 14-ej okręt odbił od brzegu. Powiedziano nam, że płyniemy na Płw.Kola.
"Byliśmy przekonani, że to ostatnie nasza podróż. Mogiłą naszą miał być Ocean Północny. Przerażenie.
Radio fińskie poinformowało zachód o okrętach z polskimi jeńcami. Nie wiemy, czy Rosjanie zmienili plany, ze względu na rozgłos nadany sprawie, czy też ze względu na inwazję niemiecką. Wypłynęliśmy z prowiantem na 3 dni, a 7 dni staliśmy na pełnym morzu."
Zmiany polityczne - odmiana losu
22 czerwca 1941r. godz.4-ta Niemcy napadają na Rosję.
29 czerwca - wyładowanie z "Klary Zetkin" przy moście Ponusi na półwyspie Kola.
Od 30 czerwca do 10 lipca - praca na drodze. Obóz śmierci (komary, 100 gramów chleba dziennie, praca nadludzka dla wycieńczonych organizmów).
"Byliśmy za Kołem Podbiegunowym. W lipcu w dolinach leżał jeszcze śnieg. Mieliśmy budować port na półwyspie Kolskim. Nie było założonego obozu, nie było nawet baraku, nawet prowizorycznego dachu nad głową. Rosły wrzosy, dużo wrzosów. Rwaliśmy je na posłanie. Spaliśmy na wrzosach i przykrywaliśmy się na noc wrzosami. Pracowaliśmy po 12 godzin na dobę. Praca była morderczo ciężka. Mielismy trzy rodzaje robót: rozładunek towarów w prowizorycznym porcie morskim, budowa portu lotniczego, tłuczenie kamieni. Najlepsza była praca przy rozładunku. Przy pomocy lin przeciąganych przez wysoko zawieszone koło, 2-3 jeńców rozładowywało statek z żywnościa. Były to najczęściej beczki ze śledziami, skrzynie z masłem i konserwami. Zawsze udał się skraść prowiant. Wieczorem dzieliśmy się przy ognisku. Kopanie rowów było trudne, ponieważ tylko kilkadziesiąt centymatrów było gruntu twardego, głębiej bagno. Wielu utonęło. Tłuczenie kamieni było znormowane. Za wykonaną normę dostawaliśmy 800 g chleba - naturalnie czarnego, suchego. Jeżeli normy nie można było wykonać, racje były zmniejszone. Oszukiwaliśmy usypując kopce piasku i okładając je kamieniami. Czasem udawało się.
Dokuczał nam głód. Dziesiątkowały jadowite komary. Bagienny klimat, praca ponad siły, wynędznienie powodowały, że był to prawdziwy obóz śmierci. W Juchnowie otrzymałem tylko jeden list z Nowych Święcian. Doszedł na numer "jaszczika" - adresu obozu nie podawano. Z Sierpca nie miałem wiadomości. Nie wiedziałem czy żyją bliscy. Internowani pomagali sobie nawzajem, to tylko pozwoliło przeżyć.
Do transportu wózków, oprócz siły naszej - ludzkiej, używano koni, a właściwie wychudzonych szkap. Kiedyś jedną uśmiercilismy i wieczorem, konspiracyjnie, kawałkami opiekaliśmy przy ognisku. Bolszewicy biegali i szukali szkapy. W końcu pytają nas" "Gdzie łoszadź?" Odpowiadamy: "W Syberiu uszła". Los nasz był ciągle nieznany. Chodziły pogłoski, że okręty z jeńcami zatapiają na Morzu Północnym. Codziennie obawialiśmy się najgorszego. Straszne warunki, głód, zimno, praca ponad siły (po 12 godzin dziennie) dziesiątkowały internowanych.
11 lipca 1941r. godz.23 - wymarsz do portu. Oczekiwanie.
12 lipca - o godz.4-ej załadowanie na statek "Ałdan".
16 lipca o godz.22-ej wyładowanie w Archangielsku.
Od 17 lipca do 22 lipca - obóz w Archangielsku.
19 lipca 1941r. - pogłoski o wyjeździe do granic ZSRR i wcieleniu do armii polskiej.
Nie rozumieliśmy. Takie zmiany. Teraz wiem, że Stalin chcąc zyskać sojuszników na zachodzie - pertraktował z Anglią. Anglicy zaś ułatwili nawiązanie kontaktów gen.Sikorskiemu ze Stalinem. Pertraktacje polityczne trwały. Ważyły się nasze losy.
22 lipca - godz.23 załadowanie do pociągu.
23 lipca - o godz.1-ej odjazd przez Wołogdę, Jarosław, Środę, Iwanowo, do Włodzimierza (Władomira).
27 lipca - wyładowanie i marsz 35 km do miasta Suzdala.
30 lipca 1941roku - podpisanie w Londynie układu gen.Władysław Sikorski - amb.ZSRR Iwan Majski. Rząd radziecki zgodził się na utworzenie armii polskiej oraz udzielił amnestii obywatelom polskim.
"Nigdy nie byliśmy sądzeni, nie byliśmy więźniami, a udzielono nam amnestii."
1 sierpnia 1941r. - o godz.15-ej władze obozu w Suzdalu ogłaszają treść umowy.
"Podczas przemowy przedstawiciela rządu sowieckiego z Moskwy, po raz pierwszy zostało powiedziane do nas: "Grażdanie Polskowo Gosudarstwa". Dotąd mimo, że byliśmy internowani, traktowano nas jak "politiczeskich priestupnikow".
Wielki dzień odrodzonych nadziei
22 sierpnia 1941r. - w Tatiszczewie - to dzień wielkich zmian w naszym życiu, wprost niewiarygodnych. Właściwie dni poprzednie już nas do tego przygotowały. Przeogromne zmiany. Niezatarte wrażenie. Idziemy do Armii Polskiej. Już rano rewolucja w obozie. Po dwóch, długich latach męczarni, zawieszono w obozie biało-czerwony sztandar i transparent z napisem: "Niech żyje Polska".
"W tym samym obozie, w którym na powiedzenie jednego z kolegów" "Polska nie zginie i będzie jeszcze większa niż była", politruk odpowiedział "prędzej mnie włosy na dłoni wyrosną niż Polska powstanie". Gdzie każdemu z nas za drobne wykroczenie rewolwer do głowy przystawiano. Nie raz sam słyszałem wrzask:"mnie nie żałko dwie bumagi za was napisać". A teraz "Niech żyje Polska"! Żeby zrozumieć i odczuć nasze wrażenie, na widok barw narodowych i naszego orła, już nie poniewieranego, a odwrotnie, honorowanego, trzeba przejść i przeżyć to wszystko, co myśmy przeżyli. Morze zwątpienia, niepewności jutra ... nikt tego nie oceni poza tym, który przeżył lata tułaczki i poniewierki.
Wreszcie znalazło się i prawo, bo oto wypłacono zaległy żołd. Dostałem 500 rubli. Tegoż dnia, po raz pierwszy od wyjazdu z Litwy, śpiewaliśmy na placu wspólną modlitwę. Taka radość. Podzielić się z bliskimi.
Suzdal - mała to mieścina. Uważana była przez prawosławnych za miejsce święte. Cerkwi było dużo, coś około 40-stu. Dziś ruiny z nich pozostały, a które w lepszym utrzymały się stanie - urzędowo zostały zajęte na warsztaty, magazyny, mieszkania (sam mieszkałem w cerkwi). Po ich budowie widać było, że kiedyś ofiarnemu społeczeństwu służyły. Także Rosjanie musieli być zasobni. Dziś społeczeństwo sowieckie nie stać nawet na budowę domów. Mieszkają w małych i cuchnących gliniankach, ziemiankach.
Niedziela 24 sierpnia 1941r. - przed południem.Przed chwilą wróciłem ze zbiórki, na którą przybył w imieniu dowództwa Armii Polskiej w Sojuzie płk. Nikodem Sulik-Sarnowski i odczytał nam rozkaz wojskowy o formowaniu wojska polskiego. W trakcie trwania tej zbiórki władze sowieckie, tj. komenda obozu, zdjęła posterunki. Od tej chwili jesteśmy wolni! Niezpomniany moment. Łzy do oczu cisnęły się same.
Znowu wolni! Kierunek - Polska
25 sierpnia 1941r. - w godzinach rannych byłem na komisji lekarskiej i rejestracji. Badał mnie czeski lekarz. (Czesi wraz z nami przeżywali niedolę i obecnie też są naszymi sojusznikami) No i - zdrów!
4 września 1941r. - przygotowanie się do wymarszu.
5 września o godz.3-ej opuszczamy ostatni nasz obóz jeńców i od tej chwili wszystko co robimy, dla siebie już robimy.
"Budować drogę, tę drogę, po której do Polski powrócić mamy. Tegoż samego dnia wsiadamy do wagonów, już nie okratowanych i zamkniętych - na stacji Włodzimierz i odjeżdżamy do swoich obozów na razie nam nieznanych. Jedziemy tam, gdzie będzie tworzyć się Polska Armia. Podróż trwa do 8 września przez stacje kolejowe: Murom, Arzamas, Sarańsk, Kuzajewka, Pienza, Kliszczewo do stacji Tatiszczewo - 40 km od Saratowa.
Tatiszczewo
8 września rano jesteśmy na stacji. Maszerujemy 1 1/2 km do obozu. Obóz nie ma żadnych ogrodzeń, żadnych wart, jesteśmy rzeczywiście wolni.
9 września - rozpoczęła się organizacja oddziałów. Tworzymy pierwszą dywizję na ziemiach sowieckich, a piątą kolejną polską. Dowódcą Dywizji Kresowej jest gen.Boruta-Spiechowicz (morowy żołnierz). Generał rzuca hasło: "Daj serce i bierz serce". Serce: symbol uczuć ludzkich; serce: busola ludzkiego życia. Słowa
generała: "Mamy swoją jasną drogę do Polski, cóż wobec tego znaczy troska, trudność, przeszkoda... Przełamiemy!"
12 września - zostałem wciągniety do łączności.
14 września - niedziela - zbiórka na mszę polową - pierwszą może od 20 lat w Rosji, tak publicznie wobec obywateli sowieckich, odprawianą.Ludność
miejscowa, starsze kobiety obecne na nabożeństwie - szlochają.
Rozpoczęło się od zbiórki dywizji na placu. Godz.10 - przychodzi dowódca dywizji gen.Boruta. Dywizja zamiera w bezruchu. Generał wita się z oddziałami. Po powitaniu wciągnięcie chorągwi na maszt. Chór śpiewa hymn narodowy (nie mamy orkiestry). I oto w tej chwili (sądzę innych według siebie) nie było pośród nas ani jednego, któremu by łzy do oczu nie napłynęły.
21 września 1941r. - pierwszy raz defilowałem z bronią przed dowódcą dywizji. Pogoda okropna, deszcz ze śniegiem siecze bezlitosnie w twarz. Maszerujemy jednak dziarsko, bo to przed swoim dowódcą, tym który poprowadzi nas w bój.
Wówczas kobiety - polskie nasze kobiety, które ten sam los za nami dzieliły - litowały się trochę i mówiły p.generałowi, żeby nas zwolnił. Taka wstrętna pogoda. Na to generał: "A jak na wojnie tak będzie, to co? Przerwać wojnę?"
"Ogólnie rzecz biorąc, bardzo nędznie wyglądało to nasz wojsko. Bylismy brudni, głodni, zawszeni, ubranie z nas spadało. Co prawda, przeżyły tylko najsilniejsze jednostki, ale zasób ich sił był mizerny. Zgodnie z umową między Rosją o Anglią, Stalin zobowiązał się do utrzymania i wyżywienia 70 tys. żołnierzy. Wkrótce racje żywienościowe zostały zmniejszone do 40 tys. i to bardzo lichych. Gdyby nie angielskie dostawy, pomarlibyśmy z głodu.
Po amnestii na 1 barak mieliśmy 2 pary butów gumowych. Nosiliśmy je na zmianę.
Obiektywnie muszę przynać, że w obozie żołnierzy rosyjskich, odległym od Tatiszczewa o 2 km, było jeszcze gorzej. Rosjanie przychodzili nocą do naszego obozu po pomoc żywnościową. Dzieliśmy się z nimi konserwami i chlebem.
Jak przeczytałem już po wojnie, na żołnierz rosyjskiego przypadało po 2 pary butów angielskich lub amerykańskich.
W tej sytuacji zrozumiałe jest, dlaczego Stalin wyraził zgodę na wyprowadzenie wojsk gen. Andersa z terenów Związku Radzieckiego. Pozbył się w ten sposób obowiązku utrzymania i wyżywienia naszego wojska."
Dzień 11 listopada - Święto Niepodległości, obchodziliśmy w podniosłym nastroju. Również odbyła się defilada, ale już przy dźwiękach orkiestry (już mamy
orkiestrę!) W przeddzień wieczorem - uroczysty apel i modlitwa za poległych
kolegów. - Daj Boże, by przyszłe Świeto Niepodległości obchodzić na swojej
ziemi. Rozkazem dowódcy dywizji nr 65 zostałem mianowany plutonowym.
*Konsolidacja Związku Radzieckiego w wojnie obronnej oraz zachodnia pomoc Stalinowi nie pomogły sprawie polskiej. Stalin usztywnił się wyraźnie, nie zwracając uwagi na polskie i angielskie interwencje. W tej sytuacji 30 listopada przybył do Moskwy gen.Władysław Sikorski. 3 grudnia spotkał się ze Stalinem w obecności Mołotowa niedawno zwolnionego przez NKWD gen.Władysława Andersa. Naczelny Wódz upomniał się o Polaków więzionych jeszcze w łagrach, a także o żołnierzy polskich z Tatiszczewa (k/Saratowa) i Trockoje (k/Buzułuku). Stalin wyraził zgodę na utworzenie armii polskiej liczącej 96 tys. żołnierzy i 30 tys. osób w formacjach pomocniczych. Uzgodniono ewakuację 25 tys. żołnierzy.
4 grudnia 1941r. - godz.19,30 - przemawiał Naczelny Wódz Armii Polskiej. Przed rozpoczęciem przemówienia orkiestra ZSRR odegrała krzykliwie hymn Polski. Również po zakończeniu przemówienia. Mowa była transmitowana przez wszystkie rozgłośnie. Słyszał ją cały świat. Gen. Władysław Sikorski rozpoczął przemówienie słowami:"Przemawiam w imieniu rządu Polskiego i wszystkich państw sprzymięrzonych i zaprzyjaźnionych". Wielkie to ma znaczenie dla nas
Polaków i powinniśmy być z tego dumni. Mimo, że jesteśmy rozproszeni po całym
świecie, liczą się z nami nocarstwa.
7 grudnia 1941r. - o godz.19-ej - wojna Japonia-Ameryka.
11 grudnia 1941r. - Niemcy wypowiedziały wojnę Ameryce, zarzucając jej kilka przestępstw, między innymi uznanie emigracyjnego Rządu Polskiego w Londynie..
14 grudnia 1941r.- o godz.12,30 - przyjazd naczelnego Wodza gen.Sikorskiego do Tatiszczewa.
godz.13,10 - przybycie na plac defildy z przedstawicielami sowieckimi,angielskimi
(9 aut). Po defiladzie zwiedził nasze życie obozowe w namiotach, obiad, koncert...
Kiedy odjeżdżał, powiedział do dowódcy dywizji: "Generale, przyjechałem nie tylko po to, by zobaczyć 5-tą dywizję, ale by porozumieć się ze Stalinem, co do dalszych losów naszej armii. Kiedy drugi raz przyjadę, to chcę widzieć twoją dywizję generale - całą okutą w żelazo." Odśpiewano Rotę.
17 grudnia 1941r. - otrzymalismy hełmy, menażki, manierki.
24 grudnia 1941r. - otrzymaliśmy płaszcze, bieliznę, furażerki, pasy. Święta Bożego Narodzenia spędziliśmy w bardzo podniosłym nastroju. Dużo mieliśmy pracy, bo każdy z nas - podoficerów, miał powierzone zadanie. Wigilia rano - smażenie ryb, szykowanie śledzi, gotowanie różnych potraw. Jednym słowem - dużo miałem pracy, lecz miło było później raczyć się widokiem tych potraw w wigilijny wieczór. Spędziliśmy go na obczyźnie, po długich dwóch latach niewoli.
15 stycznia 1942r. wyjazd 1-go i 2-go transportu z Tatiszczewa.
* Generał Władysław Sikorski, w czasie wizytacji obozu w Tatiszczewie, ocenił warunki pobytu i formowania wojska polskiego. Wskazał, że nie tylko nie ma możliwości szkolenia żołnierzy, ale nawet utrzymania ich przy życiu. Sugerował ewakuację żołnierzy z terenów ZSRR. Także wielokrotne interwencje gen Andersa przyniosły efekt. Stalin wyraził zgodę na wyprowadzenie wojsk gen. Andersa ze Związku Radzieckiego. Pozbył się w ten sposób obowiązku utrzymania i wyżywienia naszego wojska, bez narażania się na zarzut nie wywiązania z układu londyńskiego. W lutym 1942r. armia polska w ZSRR liczyła 75 tys. żołnierzy. Wszyscy mieli zgodę na ewakuację. Wraz z wojskiem gen. Andersa udało się wywieźć kilkanaście tysięcy polskiej ludności cywilnej - kobiet, dzieci i starców - internowanych w 1939 r. na terenach wschodnich.
II etap ewakuacji miał nastapić w m-cu sierpniu 1942 r. w wyniku rozmów Churchill - Mołotow.
Przewieziono poprzez oazy w Aschabadzie i Krasnowodzku (do Iranu) 70 tys. osób wojskowych i cywilnych.
Wędrówka na Bliski Wschód
10 lutego 1942 r. - godz.16,55 - wyjazd z Tatiszczewa. Żegnaj Tatiszczew.
*Plutonowego Wiktora Ostrowskiego mianowano szefem kompanii dowodzenia. Pozostaje ze swoją kompanią w obozie Tatiszczew, aby przekazać obóz Rosjanom - zdać zaprowiantowanie i po wykonaniu zadania dołączyć z żołnierzami do swojego batalionu. Wyjeżdżali pociągami, 10 lutego w kierunku Archangielska. Zabrali ze sobą 25-kilogramowe worki czarnych sucharów i konserwy. W Archangielsku - na dworcu tłumy kobiet, starców i dzieci. Bardzo wygłodzeni. Proszą o żywność. Wiktor Ostrowski wydaje rozkaz: wyrzucić transportowaną w wagonach żywność. Widok tych ludzi przerażający. Koczowali Polacy, ale także ludzie wielu innych narodowości. Błogosławili żołnierzy za rozdaną żywność. Plutonowy Ostrowski stanął przed rosyjskim sądem wojskowym, za wydanie rozkazu. Ułaskawiony.
Niedziela - 15 lutego 1942 r. - godz.16-ta obiad w stołówce - Aktiubińsk
"Dalej przemieszczaliśmy się transportem kolejowym w kierunku Taszkientu".
Poniedziałek - 16 lutego 1942 r. godz.10-ta obiad w stołówce - Czełkar.
Środa - 18 lutego 1942 r. - godz.8- śniadanie w stołówce Kazalińsk
Czwartek - 19.02.1942 r. - Kouł-Orda, nie ma już śniegu, jest ciepło. Ogromne ilości spirytusu od Rosjan z wymiany za herbatę.
Piątek - 20 luty - Turkiestan - - wszystko ogromnie zabawne - domy i ludzie. Noc. Taszkient.
Sobota 21 luty - Ursatiewskaja - Trawa zieleni się. Wjeżdżamy w dolinę
Fergańską..
22 luty 1942 r. - przyjechaliśmy na miejsce przeznaczenie. Otóż mieszkamy w Azji między czarnymi Uzbekami. Granicę między Europą a Azją stanowią rzeka i Góry Uralskie. Kobiety zasłaniają twarze gęstą siatką. Mężczyźni są bardzo o nie zazdrośni. Cała trasa wynosi 3100 km. Dziwne obyczaje tu panują. Np.ludność z kołchozu przychodzi z tobołkami do miasta. Wyjmują żywność, siadają na środku chodnika, jedzą. Przechodnie omijają ich, obchodzą jezdnią. Trudno się rozmówić, gdyż nie mówią po rosyjsku. Dziecko - barańczuk, żona - madziarka, dom - kibitka. Jednymm słowem: jesteśmy tu, gdzie mahometanin mówi diabłu dobranoc.
Dnia 7 lipca 1942 r. - był u nas biskup polowy wojska polskich - ks.Józef F.Gawlina.
Sobota 8-go sierpnia 1942 r. godz.10,45 (wg czasu polskiego 5,45) wyjazd z miejscowości Dżałał-Abad (wagony polskie).
Dnia 9 sierpnia o godz.8,30 (czasu polskiego) przyjazd do Samarkandy
Dnia 11 sierpnia o 2,oo przyjazd do St.Mary i obiad w stołówce. Tegoż samego dnia przybyliśmy na stację Aschabad.
12 sierpnia o godz.14-tej przyjazd do portu nad M.Kaspijskim - Krasnowodzk.
Dnia 13 sierpnia o godz.22 - odjazd okrętem pasażerskim "Żdanow" przez M.Kaspijskie do Iranu. Na Bliski Wschód.
Na Bliskim Wschodzie
Dnia 14 sierpnia o godz. 20 - przyjazd do portu, już nie rosyjskiego, Pahlewi. Zakończyła się wędrówka po ziemi rosyjskiej. W chwili przybycia do brzegu i zakotwiczenia okrętu, orkiestra odegrała hymny narodowe: angielski, polski, rosyjski. Po wyjściu na ląd zakwaterowanie nas pod namiotami nad brzegiem morza. Całe dnie zażywalismy kąpieli. Słońce pali niemiłosiernie. Termometr wskazuje 60-700 C. Nie wierzymy, że tak może być na świecie. Wszystkiego jest pełno w sprzedaży i w ilości - jakiej chce się nabyć. Handlarze zachwalali najlepsze wina, wódki, pieczywa, daktyle, orzechy, papierosy... nie podobna tego wszystkiego zliczyć. I to za parę groszy można kupić. Handlarze nawet po polsku zapraszają do zakupów, a jak śmiesznie np."pasta dyla obuwi" (pasta do butów), "warone jaja" (gotowane jajka ).
"Pobyt w Teheranie zaczął się od kąpieli, zmiany odzieży (stare szmaty spalono). Duży nacisk położono na odkarmienie wychudzonych i schorowanych żołnierzy. Mieli nabrać sił do pełnienia funkcji w wojsku polskim."
Dnia 26 sierpnia - wyjazd z Pahlewi, samochodem, do miejsca przeznaczenia w Iraku. W dniu tym jechałem śliczną drogą wśród drzew oliwkowych i drogą pełną serpentyn, biegnącą wśród gór. Mijaliśmy też duże obszary pól ryżowych. Kupowaliśmy za bezcen brzoskwinie, winogrona i objadaliśmy się nimi. Podróż trwała 4 dni poprzez malowniczy i pustynny kraj Persji.
29 sierpnia - około godz.15,00 przekroczylismy granicę persko-iracką. Ujechaliśmy kilkanaście kilometrów od granicy do naszego miejsca postoju. Jest tu pustynia, lecz z chwilą naszego przybycia to miejsce zamieniło się w wielkie miasto - wyrosłe z naszych namiotów.
12 październia - więc mieszkamy na pustyni, lecz na wolnej. Kupiłem omegę (zegarek) za 14 dinarów, co się równa 352 zł polskich
26 października 1942 r. - 12 lat 3 brygady.
*Notatki są coraz krótsze. Nie ma czasu na pisanie pamietnika. Warunki pobytu, chciaż pod namiotami są bardzo dobre. Żołnierze są dobrze odżywani. Otrzymują systematycznie żołd. Wracają do sił i zdrowia. Czują się znowu ludźmi, wolnymi ludźmi. Angielskie dowództwo uzbroiło technicznie wojsko. Od rana trwają intensywne szkolenia. Wiedzą, że front przd nimi i przygotowują się do stawienia czoła Niemcom.
24 grudnia 1942 r. czwarte to już święta Bożego Narodzenia. Spędzamy je na pustyni, lecz na wolnej ziemi. Były one jednymi z najlepszych , z najlepszych Świąt na obczyźnie, choć każde były łzami zroszone.
18 stycznia 1943 r. - kurs telemechaników przy 5 Batalionie Łączności.
Dnia 27 marca - ukończyłem kurs telemechaników z wynikiem bardzo dobrym.
Dnia 9 kwietnia 1943 r. - wyjazd z m.Khanagin do Kirkuku.
10 czerwca - defilada przed Naczelnym Wodzem gen.Władysławem Sikorskim.
*W połowie maja 1943r. gen Władysław Sikorski rozpoczął podróż inspekcyjną wojska polskiego na Bliskim Wschodzie. Planował także drugie spotkanie ze Stalinem w sprawie granicy polsko-radzieckiej. Do spotkania, jak wiadomo nie doszło. Prosto z Bliskiego Wschodu pojechał do Gibraltaru.
A dnia 4 na 5 lipca 1943 r. Generał Sikorski, wraz z córką, poniósł śmierć w katastrofie nad Gibraltarem.
6 września 1943 r. Kapitulacja Włoch.
Dnia 9 września 1943 r. Niemcom wypowiedziała wojnę Persja.
12 września o godz. 5 rano wyjazd z Kirkuku (w Iraku) do Palestyny.
13 września o godz. 9 rano byłem w Bagdadzie i przejeżdżałem przez rzekę Tygrys.
14 września - przejeżdżałem przez rzekę Eufrat.
Dnia 18 września o godz.12 - przekroczyłem granicę Palestyny na rzece Jordan.
9 i 10 października byłem w Jerozolimie. Zwiedzałem miejsca gdzie przebywał Pan Jezus: Betlejem, Morze Martwe, Jerych, Dolinę Józefata( sąd ostateczny).
13 listopada - wyjechałem do Syrii - na szkolenie wysokogórskie z myślą o walce we Włoszech.
14.XI.1943 r. - byłem w Bejrucie. Droga prowadziła nad Morzem Śródziemnym.
27.XII.1943 r. wyjazd z Syrii do Egiptu.
31.XII1943 r. - godz.12, przejeżdżałem przez Kanał Sueski.
Front włoski 0d 16 lutego 1944 r. do 2 maja 1945r.
22 marzec - 23 kwiecień 1944 r. - nad rzeką Sangro.
24 kwiecień - 31 maj 1944 r. pod Monte Cassino.
18 maja- zdobycie Monte Cassino
1 czerwiec - 4 wrzesień 1944 r. - O Anconę i linię Gotów.
5 wrzesień - 9 październik - jako odwody 8 Armii Angielskiej.
10 października 1944 - 1 stycznia 1945 r. w Apeninach Północnych.
2 stycznia - 8 kwietnia 1945 r. nad rzeką Senio.
9 kwietnia - 2 maja 1945 r. walka o Bolonię.
23 listopada - zdobycie Bolonii.
Czerwone maki na Monte Cassino.
*Monte Cassino - Góra Klasztorna. Wzgórze o wysokości 516 m n.p.m. Klasztor Benedyktyński z VI w. Kluczowa pozycja obronna tzw. linii Gustawa, zamykająca drogę na Rzym.
Przed Polakami klasztor próbowały zdobyć wojska innych narodowości. Bezskutecznie. Geniusz Dowódcy II Korpusu WP gen. Władysława Andersa i bohaterska ofiarność żołnierza polskiego sprawiły, że 18 maja o godz. 10,20 rano, patrol ppor. Gabriela umieszcza na ruinach klasztoru proporczyk 12-go Pułku Ułanów Podolskich. "Ofiara krwi, ofiara życia była świętą zemstą polskich mężów, ojców, braci i synów - zemstą w otwartym polu z podniesioną przybicą, zemstą za barbarzyński najazd, za spalony kraj, za śmierć torturowanych w Oświęcimiu, Dachau, Mauthausen" - według słów uczestnika tej bitwy. Polacy uskrzydleni pragnieniem zwycięstwa walczyli z pełnym oddaniem.
Generał Władysław Anders, docenił rolę pojedyńczego żołnierza notując: "Ta bitwa nie toczy się w zasiegu oka czy lunety dowódcy, ale składa się z roju drobnych epopei, różnych w zależności od optyki patrzącego".
Pierwszy atak podjął II Korpus Polski 11-go maja 1944r. o godzinie 23. Wzdłuż całego frontu, od miejscowości Aguafondata, aż do morza Tyrreńskiego 1200 dział artylerii pluło ogniem w kierunku szczytu. Po 2 godzinach ruszyła piechota, przy białych taśmach wytyczonych, rozminowanych ścieżek. Z obu stron szczekały karabiny ręczne i maszynowe, wybuchały pociski armatnie i moździerze. Padali żołnierze. Nie tamowana krew wsiąka w szare załomy skał. Brakuje broni, bandaży. 12 maja następuje odwrót. Okazało się, że akurat trafili na podmianę niemieckiej obsady - w klasztorze było dwukrotnie więcej żołnierzy. Generał Anders nie załamał się porażką. Potraktował atak z 11 na 12 maja jako generalną próbę.
Przez kilka dni żołnierze odpoczywali u podnóża góry. Leczyli rany. W nocy z 17 na 18 maja, oba wojska, omdlewające ze śmiertelnego wyczerpania leżały naprzeciw siebie. Generał Anders pobudził ich znów do życia, wskrzesił wolę walki i narzucił wiarę w zwycięstwo. W swoich wspomnieniach płk.Godłowski cytuje rozmowę z 16 maja, która była rozkazem do ataku.
Generał Anders do płk.Rudnickiego, dowódcy natarcia Kresowej:
- Słuchaj, Klimek, przypuszczam, że nieprzyjaciel będzie się wycofywał, trzeba się na to przygotować. Pożądany jest wypad na 575.
- Panie Generale - melduje płk. Rudnicki - St.Angelo jeszcze nie zdobyte, brakuje nam około 50 m do czubka. Straty ogromne wszystko straszliwie wyczerpane, obawiam się, że nie będę miał czym działać. Jest kryzys.
- Nie przejmuj się Klimek - mówi jak zwykle spokojnie gen.Anders - sytuacja ogólnie jest bardzo dobra. Przesilenie bitwy już minęło. Trzeba tylko wytrwać. Ja wiem, że ty to zmajstrujesz. Wiem, że to zrobisz!.
I znowu, słowami żołnierza-poety - Ref-rena:
"Runęli przez ogień straceńcy,
Nie jeden z nich dostał - i padł...
Jak ci z Samosierry szaleńcy,
Jak ci spod Rokitny sprzed lat...!
Runęli impetem szalonym
I doszli i udał się szturm
I sztandar swój biało-czerwony
Zatknęli na gruzach wśród chmur."
Atak na Monte Cassino rozpoczął się o godz.11,oo i trwał 2 godziny - 200 dział armatnich ostrzeliwało szczyt. Czekaliśmy na natarcie z zakrytymi uszami. Huk był straszliwy. Polacy atakowali kilkakrotnie.
*Dowódcą Wiktora Ostrowskiego - plutonowego V Batalionu Łączności - był mjr Marian Zimmer. Ostrowski, jako adiutant, miał pójść 18 maja z dowódcą na szczyt. W ostatniej chwili otrzymał rozkaz z bazy wycofania się po sprzęt, ponieważ właśnie nadszedł transport. Dowódca wraz z adiutantem polegli w drodze na szczyt. Zrządzeniem losu Wiktor Ostrowski uniknął niechybnej śmierci. Kiedy kilka godzin później zdobywał krok po kroku wiodącą do klasztoru serpentynę, ziały ogniem szczyty 569 i 593, Albaneta i Widmo. Góra Anioła Śmierci - San Angelo - pokryta była ciałami zabitych i rannych żołnierzy niemieckich i polskich. Niemieckie baterie atakowały bez przerwy z Biaggio, Delmante, Monte Cairo, Terelle i Cifalco. Pierwszy szlak przetarli saperzy. Zrobili wąską ścieżkę po skarpie, tj. oczyścili z min i oznaczyli, aby po niej bezpiecznie mogli przejść żołnierze walczący o szczyt. Była to serpentyna długości około 3 km., wijąca się zboczem góry, wśród skalnych załomów.Nie było drzew, które mogłyby schronić przed ciężką artylerią niemiecką z najwyższego szczytu Monte Cairo. Ścieżka była cała pod ostrzałem. Sprzęt, uzbrojenie początkowo wieziono łazikami, a w miarę posuwania się do góry, dróżka była coraz węższa i bardziej stroma. Nie można więc było wjeżdżać jeepami. Sprzęt wnosiły wyżej muły. Mimo, że kamienie usuwały im się spod nóg, nie zbaczały z drogi. Po upadku muła poza wytyczoną ścieżką przez saperów i naturalnie po rozerwani, go na strzępy, inne zwierzęta bardzo starały się utrzymać na dróżce. Widać było, że lękają się tak jak ludzie i nie dają się zepchnąć poza druty. Na ścieżce gęsto ścieliły się trupy. Żandarmeria usuwała je, aby nie tarasowały drogi idącym żołnierzom. Pan Wiktor Ostrowski miał własną, bardzo skuteczną, jak się okazało, filozofię zdobywania szczytu. Jechać tylko do przodu, kiedy był ostrzeliwany - przyciskał pedał gazu, nie cofał się. Po dotarciu do bunkrów, też poruszał się tylko do przodu - na szczyt. Zauważył, że żołnierze cofający się - giną. Nie było odwrotu. Nie szukał też dogodnych miejsc do schronienia. Kiedy zbliżał się ostrzał, padał tam gdzie stał, przytulając twarz do ziemi. Kolegę, który chciał dobiec z nim dalej do załomu w ziemi, rozerwał pocisk.
Na szczycie walka wręcz. To było straszne. Niemcy wiedzieli już, że przegrali bitwę, ale walczyli do końca. Była to wyborowa, niemiecka I-sza dywizja spadochronowa. Pan Wiktor Ostrowski pamięta młodego żołnierza niemieckiego przyprowadzonego do dowództwa. Fotograf chciał zrobić mu zdjęcie. Nie pozwolił, zasłaniając twarz rękami. Nie widać było po nim strachu. Straty poniesione na Monte Cassino dywizja uzupełniała żołnierzami polskimi uciekającymi z armii niemieckiej (byli to Ślązacy wcieleni do armii niemieckiej).
Radość ze zwycięstwa była ogromna. Trudno było to wyrazić słowami. O tych dniach napisał dowódca natarcia V Kresowej Dywizji Polskiej, gen.Klemens Rudnicki: "Pod Monte Cassino odwróciły się role. Żebyś nie wiem co poeto napisał - i tak nie zdołasz oddać tego, co było. Tam zrodziła się bowiem niespotykana w dziejach czynu wojennego rzecz. Tam poezja stała się prawdą, a prawda poezją.",.
Były odzanczenia, awanse... Wielkie świętowanie i gratulacje od innych armii.
Najbliżsi żołnierzom polskim byli Włosi i Australijczycy. Cieszyli się wspólnie ze zwycięstwa, razem hulali, kochali Włoszki. Zabawom i pijatykom nie było końca. Świetowali tak przez 10 dni. Australijczycy żartowali, że tak kochają Polaków, że po wojnie muszą mieć wspólną z nami granicę.
Anglicy natomiast często wszczynali awantury, inny rodzaj poczucia humoru prowadził do sprzeczek. Dowodem na angielski humor były np. tablice przy ścieżce na szczyt z hasłem: "Nie bądź głupi, nie daj się zabić".
Front posuwał się szybko na północ. Kwatery zmieniały się niemal codziennie. 18 lipca zdobyto Anconę, 19 lipca wojsko przekracza rzekę Essimo, Apeniny Północne, rzeki Senio i Santerno, Hedicina, Gaiane. 22 kwietnia 1945r. zdobycie Bolonii po krwawych i trudnych walkach. Za bitwę o Bolonię Wiktor Ostrowski otrzymał Krzyż Walecznych.
Generał Władysław Anders wydaje rozkaz wyjazdu do Wielkiej Brytanii. "Nasza służba kończy się, nasz pochód do Polski Wolnej Całej i Niepodległej trwa!".Brytyjczycy zorganizowali "Polski Korpus Przysposobienia" żołnierzy do życia w cywilu na Wyspach Brytyjaskich i w krajach zamorskich.
Na Wyspach Brytyjskich.
30 wrzesnia 1946r. - przybyłem do portu Southampton - Anglia.
6 luty 1947 - godz.10,00 - do PKPR (Polski Korpus Przysposobienia i Rozmieszczenia).
1 listopada 1947r. - godz.22 zmarła matka - dotarła wiadomość do Anglii od mojego brata.
6 grudnia 1947r. zostałem zwolniony z PKPR do życia cywilnego.
*PKPR - twał 2 lata. W ciągu tego czasu dawano żołnierzom możliwość zdobycia zawodu. Wiktor Ostrowski zdobył zwód ogrodnika i rozpoczął pracę w kasynie wojskowym pod Londynem, jako pomocnik ogrodnika. Czuł się bardzo dobrze wśród wojskowych, także a zarobki miał wysokie. Otrzymał piękne mieszkanie. Jego koledzy na budowach, w trudnym angielskim terenie zarabiali po 5 funtów tygodniowo. On również otrzymał 5 funtów za nieporównywalnie lepszą pracę, a także miał zabezpieczoną kwaterę i wyżywienie. Warunki więc były dobre. Praca - ciekawa. Kasyno wizytował np. gen. Eisenhower, ponieważ mieściło się tam wyższe dowództwo obrony Południowej Anglii.
Wiktor Ostrowski pracował jako ogronik, Zajmował się utrzymanie trawników, żywopłotów, a także uprawami szklarniowymi dla potrzeb kasyna.
Opowiadał zebranym zdarzenie. Po południu zapłonął nagle dach, od niego zaczął palić się żywopłot. Wszyscy gasili pożar. Nagle szef kasyna woła, aby przynieść wiadro herbaty. Czyżby do gaszenia? Ale dlaczego herbata, a nie woda? Okazało się, że wybiła godz.14,30, a więc "tea-time". Pali się, ale "tea-time" w stosownej porze musi być. Strażacy kolejno przerywali gaszenie ognia i podchodzili do wiadra na herbatę.
Sam nie wie dlaczego wyjechał do Stanów Zjednoczonych. Polonia amerykańska uzyskała w Kongresie korzystne warunki dla żołnierzy - Polaków przebywających na Zachodzie. 20 tys. żołnierzy z Anglii mogło przyjechać do USA. Wiktor Ostrowski skorzystał z tej możliwości. Mając 60 funtów w kieszeni ruszył w kolejną podróż.
W USA
25 lutego 1952r. - wyjazd z Southampton do USA. Do Nowego Jorku przybyłem dnia 6 marca 1952r. okrętem "Neptunia". Do Chicago przybyłem dnia 12 marca 1952r. Pracę rozpocząłem dnia 17 marca 1952r.
(Ostatni zapis w pamiętniku przeżyć).
* Miejscem pracy była mała rodzinna fabryczka, produkująca torby i świadcząca usługi krawieckie. Wiktor Ostrowski był początkowo krojczym po 1,15$ za godzinę. Potem przeszedł różne stanowiska. Zakład rozbudował się znacznie, przeszedł z ojca na syna Luisa, a p.Wiktor został szefem zbytu, dyspozytorem koordynującym realizację zamówień. Przepracował w tym zakładzie 33 lat., do przejścia na emeryturę. Kończył pracę przy stawce 10,5$ za 1 godz., czyli wysoką nawet w obecnych warunkach amerykańskich. Kiedy odchodził z pracy, właściciel firmy podarował Wiktorowi Ostrowskiemu klucz do zakładu i upoważnił do wchodzenia na teren fabryki, kiedy tylko zechce. Utrzymuje kontakty z firmą do dziś. Cieszy się, że pamietają o nim.
Zadomowił się w Chicago. Ma tam przyjaciół, dużo obowiązków. Jednak, kiedy jest w Stanach, tęskni za krajem, marzy o Polsce. Przyjeżdża do Sierpca. Odwiedza rodzinę, przyjaciół, kolegów... i tęskni do Chicago. Czuje rozdwojenie między dwiema Ojczyznami. Tułaczy los.
Wiktor Ostrowski jest dalej czynny. Pracuje w Polonijnej Fundacji Kościuszkowskiej. Pytany, od kiedy pracuje w Fundacji, odpowiada "Papież w Watykanie, a Wiktor w Koperniku w tym samym roku rozpoczęli pracę". Twierdzi, że nie może ograniczyć życia między łóżkiem a lodówką, bo od tego tylko brzuszek rośnie, wchodzi skleroza i ... good bye. Chce być i jest przydatny Polakom w Chicago i w Polsce potrzebującym pomocy. Organizował akcje charytatywne angażując się w pracach Polonii Amerykańskiej, sponsoruje wydawnictwa polskie, uczestniczy w życiu kulturalnym. Przyjaźnił się z Ref-Renem - autorem "Czerwonych maków" i wieloma zasłużonymi dla Polski ludźmi. Propaguje wśród Amerykanów sprawę Polski, zjednuje krajowi przyjaciół. Niewiele chce mówić o sobie, wojna pokrzyżowała mu życie osobiste, ale podkreśla, że boi się bezczynności. Żartuje, że skończy się, kiedy "Kopernik" (fundacja) przestanie istnieć.
Nie dostrzegłam w Wiktorze Ostrowski piętna przeszłości. Jest żywotnym, pogodnym człowiekiem, znającym wartość życia. Wszak dalej nosi "Żubra" na wojskowej bluzie - odznakę 5 Kresowej Dywizji Piechoty - Żelaznej Dywizji, jak mawiał Naczelny Wódz gen.Władysław Sikorski.
Pozostaje wierny credo 2-go Korpusu, według słów Feliksa Konarskiego Ref-Rena:
"Nie trzeba słów! Nie trzeba rad!
Pogardę mamy dla współczucia i litości!
My tylko znów uczymy świat,
Jak strzec należy czci, honoru i wolności!"