Ks. Ksawery Ziemiecki
18.I.1945r. (czwartek). Komunikaty niemieckie mówią często i od dawna o wzmożonych ruchach wojsk (Bewegungen). Widząc, co się działo niedawno w Modlinie i co się dzieje obecnie w mieście i na szosach, rozumiemy już dokładnie sens słowa "Bewegung". Przez miasta i szosę wędrują całe karawany wozów, zapchanych wszelakim sprzętem i dobytkiem, pościelą i ludźmi, osiedlonymi na naszych ziemiach przez Hitlera, oszukanymi boleśnie. Ogromnie przykro w tym zestawie wyglądają dzieci, często rozpłakane i brudne. Patrzymy na te ciągnące się bez końca karawany ludzkiej nędzy z jakąś, zrozumiałą chyba radością - dawno oczekiwany odwet za naszą wrześniową poniewierkę. Schadenfreude - ale i z niejakim współuczuciem, bo to przecież podobni do nas ludzie. Między, i obok tych wozów spotyka się rzadkie jeszcze oddziały żołnierskie, ludzi wyniszczonych, obdartych i brudnych, załamanych klęską - tak samo wyglądali we wrześniu nasi polscy żołnierze - często bez plecaków i broni ...
Roman (ks. Roman Słupecki - red.) wyprawił swoich rodziców do ks. Stefana Jastrzębskiego w Łukomiu, cichej podsierpeckiej wioski (ok.12 km. od miasta), gdzie prowdopodobnie przełom odbędzie się spokojniej. Przyjechała Lila z Raciąża po walizkę, którą zostawiła ostatnio i już nie odjechała z braku ruchu pociągów ... Będzie tu z nami przeżywać przełom wojenny.
Kupiłem od Reicha w sklepie dwa rowery - dla Romana i siebie, bo mój grat, na którym przyjechałem, nadaje się tylko na złom. Zapłaciłem po 900 Reichsmarek. Przyjechałem na nich oddzielnie (oczywiście!). Marki będą już nam chyba niepotrzebne? Dochodzą nas, goniące się szybko jedne za drugimi, wiadomości o zajmowanych po kolei przez bolszewików miejscowościach. Uwolniny został Płońsk, a wraz z nim Wkra, Janicz, Józefowo - nasze rodzinne domy i pola. Najwięcej mnie cieszy, że moja Mamusia i Ciocia są już bezpieczne na swoim, dotychczas zajętym przez Niemców gospodarstwie, po wolnej stronie...
19.I.45r. (piatek). Napięcie rośnie. Ruch szalony. Ulice i drogi przepełnione uciekającymi we wszystkich kierunkach ludźmi, bo i mieszkańcy Sierpca uciekają na wieś, do krewnych i znajomych, w obawie przed bombardowaniem miasta. Spodziewamy się lada chwila przemiany. Już zajęto Raciąż, Drobin, dalej Skierniewice i Płock. Armia Czerwona posuwa się bardzo szybko, gospodarstwem zajęła się Lilka... Jednak połowę naszej małej plebanii (przy kościele klasztornym - red.) zajęli żołnierze niemieccy - tę od strony kościoła, zostaliśmy w części od ogrodu (kuchnia, stołowy, gościnny). Rozmontowałem rowery i w częściach ukryłem w kościele, podobnie i lepsze książki.Przelatywały pierwszy raz nad miastem samoloty radzieckie i odezwała się pierwszy raz niemiecka artyleria przeciwlotnicza. Już tylko chyba godziny dzielą nas od wejścia bolszewików i ucieczki Niemców. Jesteśmy poruszeni i podnieceni do granic wytrzymałości...
20.I.45r. (sobota).Przełom. Niemcy opuścili plebanię w nocy gdyśmy spali. Zostawili bałagan, ale sporo cukru, jakieś latarnie, różne wojskowe drobiazgi (trochę amunicji), parę książek,bloki papieru itp. Uciekali widocznie w popłochu - nawet nie mieliśmy radości oglądania tej ucieczki ... Pozostaliśmy podwójnie wolni: bez Niemców i bolszewików.
Nagle rano wpadła do nas jakaś przerażona, niemal obłąkana, stara kobieta z krzykiem i płaczem, że Niemcy wczoraj wieczorem w nocy wymordowali wszystkich więźniów, mężczyzn i kobiety. Ona jedna, postrzelona, pod gromadą zabitych udała niezywą, wyczekała dłuższy czas, całą noc, nie wiedząc, czy Niemcy już odjechali, czy jeszcze gdzieś kręcą się w pobliżu ... Dopiero teraz, z trudem wydostała się spod zwału trupów i przybiegła do nas ...
Chcieliśmy zaraz biec do więzienia, zobaczyć pomordowanych, udzielić ewentualnie rozgrzeszenia, ale jakiś mężczyzna zatrzymał nas, że nie wolno tam wchodzić, całe więzienie jest podminowane i lada chwila może wybuchnąć. Trzeba zresztą czekać na wejście bolszewików, aby wspólnie, komisyjnie niejako, stwierdzić stan faktyczny, ilość pomordowanych itd. Postanowilismy czekać. Nie trwało to długo, bo gdzieś około godz.1100 spadły pierwsze pociski artyleryjskie, sowieckie, na miasto i koło naszego kościoła na górce ... Schroniliśmy się wszyscy w przygotowanym wcześniej "bunkrze", w ogrodzie - zwykła ziemianka z drewnianym stropem - ja z Romanem, wychyleni z tej "piwnicy", informowaliśmy wszystkich w środku, co dzieje się dokoła. Był tam organista i kilka osób z miasta. Gdy się na chwilę uciszyło, wyszliśmy na zewnatrz, w pobliże kościoła i ujrzeliśmy pierwszych bolszewików z karabinami, biegnących wokół kościoła. Musieliśmy otworzyć, aby sprawdzili, czy nie ma w nim Niemców. Sprawdzili nasz bunkier i kazali się schować. Była godzina 1245.
Nagle od strony Rypina, Lipna, odezwała się niemiecka artyleria i pojawiły się samoloty bombardujące, kilka bomb spadło na tzw. "Włóki". Trwało to dość długo. Wreszcie oswoiliśmy się z ostrzałem i trochę głodni, zjedliśmy obiad z kolacją razem, z jednego garnka. Zdecydowaliśmy się na nocleg w bunkrze - wzięliśmy z sobą futro, pledy, koce, kołdry i poduszki. Nagle w nocy, około godz. 2200 ,zajrzało do naszej piwnicy, poprzez szpary, jakieś intensywne światło: paliły się przywięzienne szajery i chlewiki, szybko zajęło się więzienie od strony kościoła i groziło przerzuceniem ognia na kościół. Zaalarmowaliśmy ludzi, którzy nie spali (któżby spał w taką noc?) i ratowalismy kościól, rozbierając ganek, łączący go z więzieniem (dawne wygodne przejście dla ss. Benedyktynek z klasztoru do kościoła). Rozebraliśmy dach od strony więzienia, przygotowaliśmy zapas wody dla niedopuszczenia ognia. Wkrótce jednak płomień szczęśliwie osłabł i począł zanikać. My, z ks.Romanem w tym czasie nie wytrzymaliśmy i pobiegliśmy zobaczyć pomordowanych. Widok był wstrząsający: parę sal zapełnionych trupami.. Przy błyskach dogasającego ognia widać pomieszczenia dość obszerne i więżniów, leżących parami, spokojnie, jedni na drugich, że tylko głowy było widać. Niemcy ich tak poukładali i strzelali w tył głowy ...W innej sali więźniowie widocznie się bronili, leżeli bezładnie, oparci o ściany, w oknach, z rękami zasłaniającymi głowę - wyraźnie, biedni, bronili się, rozbiegli po całej dużej sali, bezradni w rozpaczy, oszaleli ze strachu, zastygli w konwulsjach i bólu...
Pomodliliśmy się, dając pośmiertne rozgrzeszenie, boć to przecież wszyscy Polacy, ochrzczeni, męczennicy. Przyznam się, że w pierwszej chwili, gdy nas uderzył ten makabryczny widok, zapomnieliśmy o modlitwie, o naszym kapłańskim powołani, o jakimś akcie pokutnym i że w ogóle jesteśmy kapłanami.
Wróciliśmy już do domu (było rano), przenosząc wszystko z tej ogrodowej piwnicy. Ale już, po takim strasznym widoku, sen był niemożliwy. W kościele odprawiliśmy Mszę św. za pomordowanych i czekaliśmy jakichś wiadomości o konstytuujących się nowych władzach miejskich.
21.I.(niedziela).Jest niedziela. Ludzie tak zaabsorowani tym co się stało, zapomnieli o kościele zupełnie. Odprawiliśmy Msze święte i zaraz włączeni zostalismy do komisji dokonującej oględzin więzienia. Żołnierze sowieccy wynosili pomordowanych i układali w szeregach na placu więziennym. Policzyliśmy komisyjnie i podpisaliśmy dokument. Trudno o identyfikację - wkrotce zjawią się na pewno, zaalarmowane w całej okolicy, rodziny i bliscy pomordowanych i rozpoznają swoich ...
Tymczasem w mieście rozpoczął się rabunek mieszkań i sklepów poniemieckich, nawet centralnej naszej plebanii w mieście. Nalegałem na ks.Romana, aby natychmiast zająć tamtą plebanię i uratować co się jeszcze da, ale Roman stał się jakiś bezwolny, niewydolny, oszołomiony i nie mógł się zdecydować. Pozostaliśmy więc w tej niewielkiej poklasztornej plebanii, pozbawionej zupełnie szyb - wszystkie wyleciały wczoraj w czasie bombardowania - przy silnym mrozie ...
Zostaliśmy na noc w jednym, najmniejszym, przykuchennym pokoiku. Jedyne okno zabezpieczyliśmy tekturą, papierami, napalilismy w piecu i wkrótce zrobiło się cieplej ...
Przeżywaliśmy niewesołe, pełne wstydu wobec bolszewików, myśli nad tym rozwydrzonym tłumem polskim, rabującym, ale i niszczącym wszystko, co się zrabować nie dało. Niektóre twarze, zwłaszcza kobiet, były w tej pazernej chciwości przerażające, twarze nieludzkie, szatańskie. Przypominały mi się niedawne, wrześniowe wydarzenia po kapitulacji Modlina. Zanim weszli Niemcy, Modlin opanowali cywile z sąsiednich wiosek. Przyjeżdżali wozami na rabunek mieszkań oficerskich. Bili się przy tym i targowali, niszcząc co się zabrać nie dało. Widzę do dzisiaj znajomego parafianina, który wiezie wyrwane z sufitu żyrandole, do wsi, w której jeszcze elektryczności nie było. Chciwość rozwydrzonego tłumu jest wszędzie podobna.
Ale wracam do naszej plebanii. Zrobiło się cieplej. Mieliśmy zamiar po ostatniej nieprzespanej nocy położyć się do snu, gdy po chwili zaczęli walić do drzwi żołnierze "Wielkiej i Niezwyciężonej Armi Czerwonej",żądając wódki. Mieliśmy kilka butelek wina mszalnego, daliśmy trochę, szczęśliwi, że odeszli. Ale po chwili zaczęli walić ponownie, że "to nie wódka". Roman przypomniał sobie, że gdzieś w piwnicy ma litr bimbru, wstał, ubrał się i przyniósł im.To już się podobało, odkorkowali, powąchali i odeszli ... i ci sami już nie wrócili. Natomiast po godzinie zaczęli bębnić do drzwi inni, jacyś oficerowie. Rozsiedli się i oświadczyli, że zamawiają tu kwaterę na dwa dni. Jeden z nich "gienierał", a drugi "pałkownik". Ten drugi wyjął z dumą z kieszeni budzik i stwierdził, że już godzina późna. Mówił, że jest pół - na -pół Polakiem, bo matka jego jest Polką z Białorusi. Zaprowadziliśmy ich do dużego, od strony kościoła, pokoju, graniczącego ze stołowym. Tu stała szafa, przeniesiona z sypialnego, z garniturami Romana, moją sutanną i kuponem nowym sutannowym z krepy, oraz moja walizeczka z mniej cennymi drobiazgami - cenniejsze rzeczy ukryłem wcześniej w kościele. Położyliśmy się spać, ale tamci - "gienierał" z "pałkownikiem" - zamiast spokojnie położyć się do snu, zaczęli plądrować mieszkanie. Roman próbował zajrzeć. Chciał spytać, czy im czego nie potrzeba. Zaczęli grozić rewolwerem: "Małczać sobaki"! Pospolici bandyci w oficerskich mundurach z medalami. Nie próbowalismy już ingerować. Wkrótce zrobiło się cicho - odczekaliśmy dłuższy czas i gdzieś długo po północy odważyliśmy się zajrzeć do tej "bolszewickiej kwatery". Było pusto - nasi "lokatorzy" zniknęli, a wraz z nimi wszystkie garnitury Romana i jego ojca, mój kupon sutannowy i ulubiona walizeczka. Zniknęły też srebrne nakrycia Romana, które "przegapił" ukryć w kościele ... Taka to jest ta wielka i niezwyciężona Czerwona Armia, nie różni się wcale od tamtych bolszewików, których pamiętam z 1920r., w damskich futrach i kapeluszach. Uwierzyłem teraz w to, co mi kiedyś - wydawało się, żartem - powiedział uciekinier ze Lwowa, "Pewne damy" sowieckie, żony oficerskie, idąc na spektakl w teatrze, włożyły na siebie zamiast sukienek, zrabowane w polskich domach halki i nocne koszule kobiece, bogato haftowane. Pewno teraz i ten mój "pałkownik" zaniesie do zegarmistrza swój - zrabowany przecież - budzik i poprosi, aby mu z niego zrobił dwa małe na rękę. To autentycznie miało miejsce w Lublinie, jak informowali uciekinierzy ...
22.I. (poniedziałek).Siedzimy w domu zmartwieni i załamani. Po jednych bandytach i rabusiach, dostaliśmy się w ręce drugich. Mróz nie folguje. Odprawiliśmy msze święte w wyziębionym kościele (wypadły wszystkie okna). Zaziębiłem się: czuję ból w lewej części głowy, katar, ale nie robię z tego tragedii - minie tak szybko, jak przyszło ... Obejrzeliśmy starą, przy kościele św.Ducha, plebanię i wielki Dom Katolicki obok, po drugiej stronie ulicy. Przejrzałem w nim porzuconą bibliotekę (były tam książki nawet z Nasielska). Kilkanaście wartościowych pozycji klasyków w pięknych wydaniach, wybrałem i przeniosłem do siebie, obiecując sobie przejrzeć później ten księgozbiór dokładniej, ale już nie zdążyłem, bo żołnierze podpalili ten dom - jak zresztą wiele innych obiektów w mieście i nie było tam już czego szukać.
Przeszedłem się po mieście, niewiele uszkodzonym. W pewnym miejscu, przed apteką, leżał jakiś młody żołnbierz niemiecki w mundurze, ale bez butów, a nad nim stała jakaś stara kobieta i kiwając się bezradnie, płakała. Podszedł do niej jakiś w średnim wieku mężczyzna i powiedział: "kobieto, czemu płaczesz, przecież to Niemiec?" Z trudem usłyszałem odpowiedź: "Tak, Niemiec, ale on tam gdzieś ma matkę, która na niego czeka ..." Rozrzewniłem się odpowiedzią tej prostej, starej kobiety i pomyślałem, że te święte nasze polskie matki ratowały i nadal ratują tę zagubioną naszą polską kulturę religijną i narodową. Ta kobieta nie rabowała opuszczonych mieszkań, nie ściągała butów z nóg poległych, bo i tego nie szczędził mi los, gdy zaraz po Mszy widziałem, na cmentarzu, przed pogrzebaniem, bose nogi niemieckich żołnierzy.
Wracając z miasta do naszej plebanijki na górze, skręciłem na plac więzienny, gdzie leżeli szeregiem pomordowani więźniowie. I zobaczyłem znowu coś, co mnie obezwładniło. Oto na miejscu pomordowanych Polaków, w ich dawnych celach, leżały teraz trupy kilku mężczyzn, dwóch młodych, zupełnie nagich kobiet i chyba dwojga małych dzieci. Okazało się, że to byli Niemcy, którzy nie zdążyli uciec, przywiezieni tu z podsierpeckiej wsi, ludzie na pewno niewinni, bo inaczej by uciekli, zostali w nadziei, że nic im się nie stanie, bo nie dokuczali, a może nawet bronili Polaków. I oto, tych ludzi pierwsi polscy milicjanci, z białymi opaskami na rękawach, wyciągnęli z ich domów, tu ich wraz z dziećmi przywlekli i, aby było okrutniej, kazali się rozebrać do naga i ... rozstrzelali, porzucając trupy, w wątpliwej wartości odwecie, na miejsce ciał pomodrowanych ... Okrucieństwo niektórych ludzi nie zna granic i miary ... Tak mi dotąd stoją w oczach te małe dziecięce trupy, zwłaszcza gdy patrzę na bawiące się beztrosko na ulicy nasze dzieci. I tamte bawiły by się podobnie ... O godz.1400 na placu więziennym odbył się wiec przy udziale tysięcy ludzi. Rodziny pomordowanych część już trupów zabrały do swoich parafii, ale duże jeszcze zostało. Ustawiono pośrodku stolik. Pierwszy, stojąc za nim, przemawiał jakiś sowiecki generał - "wot smatrycie wy kulturu zapada" - miał, niestety rację! Potem, zamiast Romana, przemawiałem ja (m.in. "niech takie straszne rzeczy już się nigdy nie powtórzą, a to spalone więzienie niech będzie symbolem nowej, wolnej, bezwięziennej Polski"). Na koniec przemawiał ogniście nowy starosta, jakiś szewc (Kalinowski? nie zanotowałem nazwiska). Mówił z rozmachem, hałaśliwie skakał po tym niewielkim stoliku i w pewnym momencie zleciał na ziemię, budząc powszechną wesołość przy tej tragicznej, żałobnej uroczystości. Śmiech ustał, gdyśmy zaczęli "Jeszcze Polska" i na zakończenie "Rotę".
Po tej uroczystości udalismy się do magistratu, gdzie spisałem akt - dokument tego żałobnego spotkania - w obecności majora Bałakowa i tego generała (ale to nie był tamten z ostatniej nocy w plebanii!). Podpisaliśmy ten dokument moim piórem, które ten major po podpisaniu schował do swojej kieszeni. Grzecznie go przeprosiłam i pióro odebrałem ...
Opowiedzieliśmy temu majorowi naszą nocną historią z tamtym rzekomym generałem i jego półpolskim pułkownikiem. Trochę się zaczerwienił, ale powiedził, że już o tym słyszał i winii zostali ukarani.
23.I.(wtorek).Bolszewicy plądrują kościoły. Dziś rano jakichś dwóch przyniosło nam szaty liturgiczne (dwa ornaty, kapę, stuły) za pół litra wódki. Okazało się, że są to przedmioty z naszego parafialnego kościoła (fary), zamkniętego w czasie okupacji. Obawiamy się przechowywania Św.Sakramentu w tabernakulum drewnianym w kościele i dlatego do chorych chodzimy na zamówienie rano, zaraz po Mszy Św. Jeśli po południu, to bez Komunii Św.
Wybieraliśmy się do starej plebanii, aby ją przygotować do zajęcia, ale ks.Roman twierdzi, że i tak by ją zajęli. Lepiej więc, żeśmy pozostali na tej klasztornej, małej. Ja natomiast jestem zdania, że tamta jest w środku miasta, wśród ludzi, trudniej ją obrabować, gdy ta nasza obecna, na pustkowniu, tak, że bandyci w każdej chwili, nawet w środku dnia, mogą ją napaść i obrabować.
Dziś też przeżyliśmy tragiczne popołudnie. Milicjanci z białymi opaskami na rękawach, przywożą z terenu, ze wsi podsierpeckich, Niemców, którzy nie chcieli lub nie zdążyli uciec. Stawiają ich pod murem więziennym , od strony naszego ogrodu, naprzeciw naszych okien i strzeleją do nich. Pijani, więc trafili czasem, czasem nie, bili kijami. Oto tragiczny dzień rozpasanego terroru, nie było jeszcze nowych praw ( poza Bożymi przykazaniami) i władz - samozwańczy milicjanci robili, co im się podobało, byli władzą prawodawczą, sądowniczą i wykonawczą razem.
Ale to, co chcę teraz opisać, przechodzi pojęcie zdrowego, normalnego człowieka. Milicjanci postawili pod murem młodą, może 15-16 lat dziewczynę. Szarpali ją, ściągali ubranie, a ona - jakimś cudem - zdołała się wyrwać z ich rąk i z płaczem, krzykiem przerażenia, pobiegała w kierunku plebanii, w odległości może 50 m. Wybiegliśmy z domu, aby ją ratować. Niestety, biegnąc, nie widziała siatki parkanowej, dzielącej teren plebanii od więzienia. Upadła. Dopadli ją oprawcy i mimo naszych protestów, że trzeba poczekać na wyrok sądu, odciągnęli ją pod mur i leżącą zastrzelili. Jeden z tych bandytów gotów był nas usłuchać, ale ten drugi, o wyraźnie zbójeckiej twarzy, warknął coś obrzydliwie i nie zgodził się ... Jak on będzie kiedyś zdychał, czy nie stanie mu w oczach ta na pewno niewinna i bezbronna dziewczyna? Sąsiedztwo z więzieniem jest straszne: słychać ciągłe krzyki, wycia, strzały.
24.I.(środa).Opróżniliśmy ze śmieci i starych gratów kościółek Św.Ducha przy starej plebanii. Dziewczęta wymyły posadzki, ściany, oczyściły ołtarze i konfesjonały. W wypalonym Domu Katolickim, po drugiej stronie ulicy, już tylko zgliszcza i śmieci. W niedalekim, niewielkim sklepie, dokad zaprowadziła mnie jedna z dziewcząt, znalazłem kilkanaście tomów "Weltgeschichte" Rankego ... Rzecz wartościowa, ale niepełna.
25.I. (czwartek).Odprawiamy u Św.Ducha, zabierając po nabożeństwie puszki i kielichy do domu. Jedna z dziewcząt (Halinka), znając moje zainteresowanie książką, zaprowadziła mnie do obrabowanego z mebli mieszkania rodziny Drejczów - naprzeciw Arbeitsamtu - gdzie pozostały książki, którymi się nikt nie interesuje. Cały niemal dzień siedziałem tam, nie niepokojony przez nikogo i wybierałem sobie z ogromnego stosu ciekawsze pozycje (japońskie, angielskie, pieknie wydane poezje, bajki, klasyków itd). Halinka mi je odniosła do domu ... Ale wróciłem z rozbolałą głową, z jakimś bólem w piersi. Ks. Roman poprosił dra Sotiridesa (Greka) - ten położył mnie do łóżka, dał aspirynę. Roman z Lilką dali mi gorącej herbaty z sokiem malinowym, abym był zdrów na jutro i mógł wziąć udział w pogrzebie pomordowanych, których rodziny nie zabrały do siebie. Wstałem rano i czułem się wspaniale ...
Ale - okazało się - pogrzeb odłożono na później, rzekomo z braku trumien. Zresztą nie ma pośpiechu, bo mróz zapobiega rozkładowi ciał, które już śnieg zdążył pokryć grubą warstwą ... Chodzę więc i szukam jakiejś nowej biblioteki "do obrabowania" - tak żartując sam z siebie. Przecież to ludzkie, prędzej czy później, skażą na spalenie. Przed niektórymi domami już płoną stosy papierów, książek i śmieci ...
Jest taka przyjemna dumka Słowackiego o kozaku, który szedł na wojnę i obiecał ukochanej sznur korali:
"już się miasto pali,
jedni srebra, inni złota,
ja szukam korali".
Takimi koralami są dla mnie książki, choć żadnej ukochanej ich nie obiecałem. To zestawienie podobało się w pewnym towarzystwie, z którym się często spotykamy (Łotoccy, Pokutyńscy, Laudenccy, Wierzbowscy - rodzina zamordowanego w obozie Ks.Leona Kulasińskiego)
27.I. (sobota).Przeprowadzamy się z plebanii klasztornej na starą plebanię obok kościółka Św.Ducha. Zrozumiałe zamieszanie i bałagan. Zajęliśmy z ks. Romanem górę (pokoiki wikariackie) - dół zajmują wciąż żołnierze: naznosili tu słomy i siana na legowiska. Bałagan, fetor od bimbru i smród niesamowity.
Cieplej tu i przyjemniej niż w tamtej klasztornej plebanii. Przynajmniej są szyby w oknach ... Żołnierze odchodzą jutro lub najpóźniej w poniedziałek. Wytrzymamy. Czeka nas ogromna robota porządkowa, ale noc była cicha i spokojna ...
28.I. (niedziela).Msze św. odprawiliśmy u Św.Ducha o godz. 900 i 11oo. Ludzi dużo. Po nabożeństwach wzruszające "Boże coś Polskę" - ludzie płakali. Miał być po południu pogrzeb pomordowanych - pozostało chyba ze 40 ciał. Są już trumny. Przyjechał wojewoda warszawski, Mazur, z jakimś młodym, uczniakowatym, pewnym siebie, szefem Rady Wojewódzkiej. Był ustalony program uroczystości, ale odbyć się nie mogła, bo spod wałów śniegu nie można było wydostać zamrożonych ciał. Oprowadziliśmy wojewodę po więzieniu, opowiedzieliśmy szczegóły tego masowego mordu - tylko trupy Niemców, cywilów, znajdujące się dotąd w pomieszczeniach więziennych, były widoczne, nie pokryte śniegiem ... Wojewoda oglądał wszystko z zainteresowaniem, słuchał o akcji tej samozwańczej milicji, ocenił jako zrozumiałą, ale niedopuszczalną reakcję na zbrodnie niemieckie, za które w odwecie musieli ponieść odpowiedzialność niewinni ludzie ...
29.I. (poniedziałek).Odbył się wreszcie pogrzeb pomordowanych z procesją żałobną na cmentarz, przy licznym udziale ludzi, którzy gromadzili się już od wczoraj przed bramą więzienia na ulicy. Ks.Słupecki prowadził procesję i odprawił kondukt, a ja przemawiałem na cmentarzu.
Urządzamy się na nowym, tymczasowym przecież, miejscu. Żołnierze już rano wyprowadzili się ... Obydwaj z Romanem wiemy, że nie zostaniemu tu długo. Jesteśmy za młodzi na Sierpc. Władze kościelne przeniosą nas na jakieś mniejsze parafie. Nie mam zamiaru wracać do Pomiechowa, choć tam zostały moje najmilsze, najmłodsze lata kapłańskie ... Pomiechowo zostanie mi na zawsze w pamięci. Będę długo pamiętać ludzi życzliwych mi, pogodnych i oddanych, dziewczęta miłe, zwłaszcza te, które uczyłem w szkole, dzieci od Komunii św ... W Pomiechowie zdobyłam masę wartościowych książek z różnych nakładów niemieckich. Otoczenie Pomiechowa, moja rodzinna rzeka Wkra, lasy, łąki ... będę tu wracał myślą serdeczną.
31.I. (środa).Wrócili z Łukomia rodzice ks.Romana. Ona, p.Zuzanna, bardzo władcza, autorytatywna, decydująca o wszystkim i pilnująca moralności (!) ks. Romana, aby przypadkiem nie spodobała mu się jakaś dziewczyna, zaraz zwróciła niespokojną uwagę na Lilkę i zaczęła jej robić afronty. Przykro mi z tego tytułu, a i Roman też się denerwuje.
2.II. (piątek).Świeto Matki Boskiej Gromnicznej. Odprawiłem Mszę św. o godz.900. Nie było poświęcenia gromnic, bo nie było ich wiele ... Podobno, gdy Napoleon przejedżał do Poznania przez Swarzędz, Żydki miejscowe witały go chlebem. Rabin w przemowie żałował, że na taką uroczystość historyczną należałoby strzelać z armat, ale tego nie możemy z 3 przyczyn: najpierw brak nam armat ... Napoleon przerwał, że ta jedna przyczyna wystarczy ... Tak też było dziś u nas z gromnicami.
3.II. (sobota).Rozjeżdżamy się - każdy do siebie. Wprawdzie ciężko się dostać na pociąg - chodzą tylko towarowe i bardzo nieregularnie ... Trzeba czekać na stacji godzinami. Lilka odjechała wczoraj ...
Ja otrzymałem od ks.prałata Figielskiego z Płocka (administratora) nominację na administrację Rypina z dojazdem tymczasowym do Sadłowa i Strzyg. Nie znam tych parafii, nigdy tam nie byłem. Słyszałem tylko o gehennie okupacyjnej Rypina - wymordowaniu tam księży z dziekanem - staruszkiem ks.Stanisławem Gogolewskim na czele, wywiezieniu i wymordowaniu całej inteligencji w lasach skrwileńskich.
Zawiadomił nas ks.Prałat Okólski, właściwy proboszcz i dziekan sierpecki, że wraca do Sierpca.
Poddając się ogólnej panice wrześniowej 1939 r. uciekł z Sierpca, w październiku wrócił, ale aresztowany, zaraz po zwolnieniu, uciekł do Warszawy. Teraz ma prawo powrotu na swoją przedwojenną placówkę.
Z rękopisu udostępnionego przez Autora.