1/2001 |
||||||||||||||||||||||
Aktualne wydanie Archiwum Redakcja Komentarze Strona główna |
Poprzedni artykuł
Spis treści
Następny artykuł
|
|||||||||||||||||||||
Świadkowie minionego wieku (cz.2)
W ostatnim numerze "Sierpeckich Rozmaitości" z ubiegłego roku zostały zaprezentowane wypowiedzi kilku osób pamiętających wydarzenia sięgające okresu I wojny światowej. Mówiły one o ciężkich czasach już po odzyskaniu przez Polskę niepodległości, o ówczesnej szkole i barierach utrudniających kształcenie się. Wypowiedzi sygnalizowały też istnienie ostrych podziałów w społeczeństwie ze względu na pochodzenie i sytuację materialną oraz bezrobocie i trudne warunki mieszkaniowe. Wyczuwało się jednak iż "świadkowie minionego wieku" żywią przekonanie, że tuż przed 1939 r. sytuacja zaczęła się poprawiać, a Polacy w dwudziestoleciu międzywojennym, żyjący nawet w bardzo skromnych warunkach, odnosili się z szacunkiem do ówczesnych władz krzepiąc się nadzieją na lepsze jutro. Zburzył ją wybuch wojny. A oto wypowiedzi na temat tamtych czasów. Kampania wrześniowa i okupacja. Henryk Chojnacki:
Uczestniczyłem w bitwie nad Bzurą, gdzie mój 63 pp. został rozbity i wycofywał się, kierując się na Warszawę. 23 września na skutek wybuchu bomby lotniczej uległem ciężkiej kontuzji, a 27 września dostałem się do niewoli niemieckiej. Jako porucznik przebywałem w obozach dla oficerów m.in. w Neubrandenburgu, Grossborn, Sandbostel. W czasie przemieszczania z oflagu w Grossborn zimą 1940r. dużo naszych zginęło. Marsz w śniegu po pas, mróz, głód powodowały skrajne wyczerpanie. Kto padł był dobijany. Przez cały okres pobytu w oflagu mieliśmy wyżywienie nie wystarczające. Sytuację poprawiały paczki z Francji, które otrzymywaliśmy w pierwszych miesiącach. Później wspierał nas Czerwony Krzyż. Przetrwanie tego trudnego, długiego okresu niewoli ułatwiało nam uczestniczenie w różnych zajęciach m.in. uczenie się języków obcych. Roman Michalski.
We wrześniu 1939r. walczyłem pod Mławą. Byłem kapelmistrzem, ale wkrótce wraz z 30 członkami orkiestry staliśmy się sanitariuszami i zajmowaliśmy się pomocą rannym i grzebaniem zabitych. Trudna sytuacja na naszym odcinku zmusiła nas do odwrotu do Warszawy. Opuszczaliśmy Mławę, która w czasie działań wojennych stanęła w płomieniach. Ostrzeliwani przez Niemców przedzieraliśmy się ulicami, które zamieniły się w tunel pomiędzy dwiema ścianami ognia. Skrzypienie palących się jak zapałka drewnianych domów potęgowało jeszcze odczuwaną grozę. A w Warszawie znów ranni, zabici, konający. Nigdy nie zapomnę ciężko rannego człowieka, któremu wyszły na wierzch wnętrzności. Bezsilnie próbował zgarnąć je i błagał: "pomóżcie mi ludzie".
Po kapitulacji przetransportowali nas do obozu przejściowego w Łowiczu, a potem w głąb Niemiec. Prawie całą okupację spędziłem w oflagu w Woldenbergu. Pobyt w obozie stał się znośny dzięki dobremu zagospodarowaniu czasu. Był tam Stanisław Kwiatkowski wiceprezes Związku Nauczycielstwa Polskiego, dzięki któremu działał "Oflagowy" Instytut Nauczycielski. Zainteresowani słuchali wykładów z geografii, psychologii, pedagogiki, uczyli się języków obcych - niemieckiego i francuskiego. Został zorganizowany teatr z Kazimierzem Rudzkim jako szefem, istniała 80 osobowa orkiestra symfoniczna, a ja prowadziłem liczącą około 40 osób orkiestrę mandolinistów. Muszę dodać, że Niemcy traktowali nas zgodnie z Konwencją Genewską. Wypłacali nam nawet 25 marek żołdu, a od drugiego roku pobytu w oflagu otrzymywaliśmy paczki z Czerwonego Krzyża. Henryk Smykowski.
Wybuch wojny zastał mnie w Gdyni. Tam mieszkałem i tam walczyłem. Było ciężko dużo żołnierzy polskich zginęło. Miałem szczęście, że mnie kula nie dosięgnęła. 19 września dostałem się do niewoli do Stargardu Szczecińskiego. Niemcy wtłoczyli nas do ogrodzonego drutem baraku, dali co dzień trochę zupy i suchego chleba i tak żyliśmy przez pierwsze miesiące niewoli. Potem przerzucili nas do Neubranderburga. Pamiętam, to była strasznie ciężka zima 1940r. Śniegi, mróz, głód wykańczały ludzi, kto nie miał siły iść, zachorował, dostawał zastrzyk i do ziemi. Na miejsce nie doszła nawet połowa naszych. Ciężko też było w Neubranderburgu. Poprawę odczuliśmy dopiero jak wybuchła wojna ze Związkiem Radzieckim. Wtedy do lagrów szli Rosjanie, a nas Niemcy brali do roboty. My mieliśmy więcej swobody, mogliśmy się nawet zabawić. A po wkroczeniu wojsk radzieckich dostaliśmy broń i pilnowaliśmy Niemców. Wszystkie prace wtedy spadły na nich.
Zuzanna Smykowska.
Wojnę spędziłam w rodzinnym domu w Turzy Wielkiej, gdzie moi rodzice Greftkowiczowie mieli duże gospodarstwo rolne. Mama już wtedy nie żyła. Zmarła, kiedy byłam niemowlęciem. Za Niemców zmarł też ojciec. Gospodarowała siostra. Do naszego domu przyjęliśmy 24 osoby. Były to 4 rodziny wysiedlone z powiatu lipnowskiego. Wszyscy musieliśmy się zmieścić pod jednym dachem. Nie mogliśmy odmówić ludziom pomocy. Ja współpracowałam z partyzantami. Ostrożnie, żeby nikt nie zauważył, roznosiłam pod wskazane adresy gazetki.
Zbigniew Kubiński.
Na początku okupacji pracowałem jako robotnik kolejowy na linii Sierpc - Płock. W maju 1941r. skierowany zostałem do przymusowej pracy. Cztery lata, aż do końca wojny spędziłem w wagonie kolejowym, przeznaczonym do budowy i modernizacji torów kolejowych tzw. bauengu. Wśród kilkunastu osób z Sierpca, które dzieliły mój los znaleźli się Józef Liszewski, Jerzy Wąsicki, Władek Chojnacki, Henryk Rudowski, Marian Gruk, Genek Goszczyński, Tadeusz Bieńkowski i inni. Około roku pracowaliśmy przy przebudowie jednego z torów linii kolejowej Gdańsk - Tczew. Wczesną wiosną 1942r. przerzucono nas na zdobyte niedawno tereny krajów nadbałtyckich. Pracowaliśmy na Łotwie, Białorusi, w Estonii i Rosji. Warunki życia jak na czasy wojny należy uznać za znośne. Mieliśmy dość dużą swobodę m.in. ja w tamtym okresie często bywałem w kinie, które mnie fascynowało. W Rydze chodziłem do opery i tam ją pokochałem. Pod koniec wojny, gdy Niemcy musieli się wycofywać z krajów nadbałtyckich przenieśliśmy się na teren Rzeszy. Byliśmy m.in. w Hanowerze, Bremie.
Jadwiga Adamska.
Niemcy w czasie okupacji karali za byle co. Nie wolno było np. zabić świniaka. Pozwolenie na to otrzymywało się raz, najwyżej dwa razy w roku. Taki wieprzek musiał zostać opieczętowany. Do jednego z sąsiadów w Borkowie, gdzie mieszkałam, włamali się złodzieje i wykradli to upstrzone pieczątkami mięso, a on nie miał co jeść. Mięsa legalnego nie wystarczało i ludzie choć pod strachem zabijali bez zezwolenia, ale za to można było zapłacić życiem. Pamiętam jak dwie kobiety od nas matka i córka, Irena i Katarzyna Różańskie, które niosły w koszyku mięso bez pieczątek zostały schwytane przez Niemców i aresztowane, a potem rozstrzelane. Większe szczęście miała Okraszewska, też z Borkowa, bo chociaż została uwięziona za sfałszowanie zezwolenia na kupno materiału pościelowego, przeżyła wojnę. Zezwolenie było wystawione na 8 m., a mąż Okraszewskiej dopisał przed ósemką jedynkę. Przy kupnie sprzedawca zauważył to i kobieta poszła do więzienia, zostawiając w domu małe dziecko. Wacław Mazurowski. Niemcy przed opuszczeniem Sierpca wymordowali znajdujących się we więzieniu przy klasztorze ludzi. Widziałem jak powiązani drutami, zabici strzałami w głowę, leżeli przy ścianie. Ucierpiał też budynek więzienia, który w ostatniej chwili, przed ucieczką z Sierpca podpalili. Ale udało się nie dopuścić do przerzucenia się ognia na klasztor. Kto mógł ratował. Rozebraliśmy dach od strony więzienia, toporkami przecięliśmy przejście do kościoła i zatrzymaliśmy ogień, doprowadzając do stopniowego wygaszenia. Po wojnie. Henryk Chojnacki.
Po kapitulacji Niemiec znaleźliśmy się w strefie okupacyjnej brytyjskiej. Jako oficerowie otrzymaliśmy zakwaterowanie, wyżywienie i pobory. Działo nam się zupełnie dobrze. Wiedliśmy niefrasobliwe życie. Na dziewczynki jeździliśmy do Holandii. Brat koniecznie chciał zabrać mnie do Anglii. Uważałem jednak, że moim obowiązkiem jest powrócić do kraju, gdzie jednak, jak się później okazało, zostałem potraktowany jako "element podejrzany". Co miesiąc, później co kwartał, musiałem stawiać się przed władzami wojskowymi i zdawać sprawę ze swego curriculum witae, ze szczególnym uwzględnieniem wiadomości o rodzinie i kolegach mieszkających na zachodzie. A w sprawie moich dalszych losów kapitan w Płońsku wypowiedział się dokładnie w ten sposób : "Jak chceta jeść i ubrać się to szukajta sobie roboty". Cóż trzeba było zastosować się do "życzliwej" rady. Kolega, który wrócił z niewoli prowadził skup świń i zatrudnił mnie na 2 - 3 dni w tygodniu. Potem pracowałem w Spółdzielni Spożywców. Gdy jako jej przedstawiciel w dniu 1 - go maja obdarowywałem "świat pracy" bułeczkami z kiełbasą poznałem uroczą dziewczynę, Zosię Hińcz, moją obecną żonę. Mimo nienajprzyjemniejszych kontaktów z władzą ludową muszę przyznać, że w PRL ludziom żyło się nieźle. Jakoś koniec z końcem można było związać. Dawni mieszkańcy suteren i poddaszy zostali wyprowadzeni do bloków, gdzie za czynsz płacono grosze. Teraz na mieszkanie trzeba przeznaczyć pół renty. Nie ma poczucia bezpieczeństwa. Zwłaszcza wieczorem strach wyjść na ulicę. Młodzież jest rozwydrzona. Choć więc posiadamy wolność, nie ma kolejek w sklepach, to niestety pod wieloma względami jest gorzej niż poprzednio. Roman Michalski. Powrót do domu, po opuszczeniu oflagu nie należał do łatwych. Po drodze byłem dwukrotnie zatrzymany i to już na terenie Polski. Najpierw przez nasz patrol, co po wstępnych wyjaśnieniach zakończyło się przyjaznym ostrzeżeniem, abym usunął gwiazdki z epoletów i unikał żołnierzy radzieckich, a potem przez patrol radziecki. Tym razem sytuacja wyglądała znacznie groźniej. Zostałem otoczony przez grupę żołnierzy i traktowany bardzo ostro, ale choć z trudem, udało mi się wyjaśnić kim jestem i zostałem puszczony wolno. Jednakże po tej przygodzie , gdy zmęczony już dłuższą wędrówką pieszą czekałem kilka godzin na pociąg do Sierpca, dla bezpieczeństwa wolałem kilka godzin, które pozostały do odjazdu spędzić w pobliskim lesie. Na stacji w Cieksynie zjawiłem się dopiero w ostatniej chwili przed przybyciem pociągu. Mniej szczęścia mieli niektórzy moi koledzy. Żołnierze radzieccy aresztowali ich i w lutym, razem z Niemcami trzymali pod gołym niebem, a później wieźli na wschód, uważając ich za szpiegów. Opowiedział mi o tym jeden z nich, któremu udało się uciec z pociągu. W Sierpcu szczęśliwie odnalazłem żonę i rozpocząłem pracę w liceum. W pierwszych tygodniach było ciężko, ale pomagano nam. Młodzież rano przynosiła żywność dla nauczycieli : masło, ser, wędlinę. Wszystko to razem ze Stefanem Tamowskim dzieliliśmy między cały nasz zespół. Mimo wszystkich minusów, życie w PRL miało tę zaletę, że nie było bezrobocia i tak przykrych w okresie międzywojennym podziałów społecznych. Teraz niestety podziały zaczynają wracać, tyle że przedtem ważne było pochodzenie, a teraz przede wszystkim pieniądze. Denerwuje mnie też lustracja. W normalnym kraju powinno się pociągać do odpowiedzialności przestępców, a innym dać spokój. Henryk Smykowski. Jak wróciłem z niewoli wziąłem się za gospodarkę. Ale nadal chciałem pojechać do Ameryki zarobić trochę i poratować gospodarstwo. Trzy razy wyjeżdżałem. Wzięły mnie do siebie moje siostry, które tam mieszkają i mają obywatelstwo amerykańskie. Za pierwszym razem leciałem belgijskim samolotem, a wracałem z powrotem "Batorym". Za trzecim razem zabrakło dla mnie biletu na samolot. I to mnie uratowało, bo to był ten nieszczęśliwy lot, kiedy zginęła Anna Jantar. Ja dostałem bilet na następny dzień. Chociaż wyjeżdżałem popracować do Stanów, przez kilka kadencji byłem radnym w Sierpcu. Znalazł się jeden taki, co chciał mnie skreślić z listy radnych, ale inni uznali, że jak mnie ludzie wybrali, mają do mnie zaufanie to trzeba to uszanować. Jak mnie nie było gospodarstwem zajmowała się żona. Po powrocie pobudowałem ładny dom, posadziłem ponad sto drzew, żona posadziła kwiaty. Ale miasto miało inne plany. Chciało przekazać te grunty Spółdzielni Mieszkaniowej. Spychami wszystko przewrócili i zbudowali bloki. Osiedle graniczące z Liceum stoi na naszym dawnym polu. Było tego 11 ha, a ja dostałem pieniądze, ale słabo wycenili moją własność. Za to, co otrzymałem kupiłem domek przy ul. Konstytucji 3 - go Maja, gdzie teraz mieszkamy. Zuzanna Smykowska. Jesteśmy już z mężem starymi ludźmi, z dawnych lat pozostały tylko wspomnienia. Nieraz pisywałam wiersze i w nich właśnie mówiłam o swoich uczuciach, przeżyciach i tęsknotach. A to jeden z moich wierszy:
Jadwiga Adamska. Nasza wieś po wojnie zmieniła się. W dworku Gaworskich została otwarta szkoła. Nie było komu dbać o drzewa i krzewy w parku. Piękny klomb przed domem zarosły chwasty, ale długo jeszcze widać było piękne rośliny np. berberys, ale nikt tego nie docenił. Gaworscy wyjechali do Warszawy, a majątek przejął PGR. Dla ludzi, którzy tam pracowali zostały pobudowane mieszkania. Po latach ziemię rozwiązanego PGR - u kupiło kilku gospodarzy. Sporo ludzi szuka pracy, rolnicy mają kłopoty, bo to, co zbiorą z pola czy wyhodują trudno sprzedać. Ale choć słyszy się narzekania, wygląda na to, że ludziom teraz lżej. Wszędzie w domach mają telewizory, dużo ludzi jeździ samochodami, a kiedyś to było wielkie wydarzenie jak ktoś kupił rower. Tylko widzę też, że mniej ludzi chodzi do kościoła. Kiedyś na majowe, na różańce przychodziło dużo młodych i starych, na msze też. Teraz jak się zamówi mszę w Borkowie to aż smutno, bo w codzienny dzień to tylko rodzina jest na mszy, a tyle samochodów na wsi. Wacław Mazurowski.
Jeszcze się klasztor palił, już zaczęli organizować milicję. Ja dostałem chłopaków do pomocy i kilka karabinów, żeby pilnować magazynów i jatek. Tam, gdzie był czapnik Rogowski, Żyd Gongoła miał pół dużego domu i tam zrobili tymczasowy areszt i trzymali Niemców. Ale wśród tych 20 chłopaków do pilnowania porządku, byli też chuligani. Zamiast dbać o ład obrabowali Niemców. A było takich zwyczajnych spokojnych ludzi co od dawna żyli między Polakami, np. Dering, Grütznerowie i wielu innych Niemców. Sporo też niewinnych zostało zamordowanych. Najpierw zabijali Polacy z zemsty za straconych w więzieniu. Potem Rosjanie którzy wkroczyli do miasta. Tak to wtedy wyglądało a życie toczyło się dalej. Trzeba było czymś się zająć żeby zarobić na utrzymanie. Handlowałem przez jakiś czas jajkami, masłem, mlekiem, bo nie miałem roboty.
Zbigniew Kubiński. Po wyzwoleniu przez Amerykanów jeszcze przez pewien czas zostałem w Niemczech, tak jak wielu innych. Mogłem tam się jakoś urządzić, nawet zapisałem się do gimnazjum, ale tęsknota zwyciężyła i wróciłem do domu. W Sierpcu ukończyłem szkołę średnią, a studia w Wyższej Szkole Pedagogicznej w Gdańsku. Po uzyskaniu dyplomu zostałem przyjęty do pracy w Wyższej Szkole Marynarki Wojennej, ale po trzech latach zwolniono mnie. Nie spełniłem oczekiwań moich szefów, nie chciałem donosić na innych, czego w tej szkole wymagano i uważano za normalne. Stamtąd przeniosłem się do Lęborka, gdzie pracowałem w liceum pedagogicznym, aż do przejścia na emeryturę. Obecnie mieszkam w Sierpcu. Teraz, gdy nie pracuję zawodowo mam wiele czasu na rozmyślanie. Niekiedy zastanawiam się nad światem, w którym przyszło mi żyć i próbuję uporządkować i ocenić to co minęło, a także to, co dzieje się obecnie. Gdy tak próbuję wyrobić sobie jakiś pogląd na te sprawy nasuwa mi się m.in. następująca refleksja : Kiedyś pola obsiane zbożem wyglądały inaczej niż dziś. Zboża były rzadsze, słoma niższa, kłosy nie tak dorodne jak we większości dzisiejszych upraw i pełno było w nich chwastów. Dziś zanikają ukwiecone wielobarwnymi kwiatami łąki, znikają ze zbóż chabry, maki, kąkole, ostróżki, znikają polne piaszczyste drogi, których ciepło i miękkość czuło się pod bosymi stopami znikają przepiórki czmychające przed koszącymi łąki coraz rzadziej słychać śpiew ptaków rozbrzmiewający latem wśród ciszy rozległych pól. Wszystko to ustępuje wzorowo uprawionym, odchwaszczonym chemikaliami łanom zbóż, asfaltowym drogom, pełnym pędzących samochodów, woni spalin i dymów. No cóż postęp, cywilizacja. Czy czyni ona ludzi bardziej szczęśliwymi? Mnie na pewno nie. Na koniec pragnę wszystkim moim rozmówcom pięknie podziękować za interesujące wypowiedzi, a niektórym, choć w spóźnionym terminie złożyć od całej redakcji "Sierpeckich Rozmaitości" serdeczne gratulacje. Mam tu na myśli panów awansowanych, z okazji Święta 11 listopada, na wyższe stopnie wojskowe: Pana Henryka Chojnackiego awansowanego na stopień majora, Pana Romana Michalskigo na stopień kapitana i Panów Wiesława Mazurowskiego i Henryka Smykowskiego, awansowanych na stopień podporucznika. Gratulujemy. Opracowała Halina Giżyńska-Burakowska |
||||||||||||||||||||||
Poprzedni artykuł Spis treści Następny artykuł |