1/2002
W kuźni Dziadka Ludwika

Ludwik Okraszewski (1906 - 1987)

Zawód kowala jest wyjątkowo stary. Gdy ludzie nauczyli się wytwarzać z rudy metal, pojawili się specjaliści potrafiący go obrabiać i wytwarzać zeń narzędzia, broń i ozdoby. Praca ta była ciężka i trudna, wymagająca umiejętności i mozołu. Nieraz z racji pewnej tajemniczości kowale łączyli swój zawód nawet z funkcją czarownika czy kapłana. Wskazują na to pewne wykopaliska oraz przekazy źródłowe. W ostatnim czasie z racji rozwoju produkcji maszynowej rola kowala maleje w szybkim tempie. Sprowadza się jedynie do drobnych napraw oraz tak zwanego kowalstwa artystycznego. Zatem z krajobrazu znikają kuźnie, z których ongiś rozlegający się od rana dźwięk budził okolicznych śpiochów. Tradycyjne sposoby obróbki żelaza możemy zatem zobaczyć najczęściej już tylko w skansenie.

Przez około pół wieku kuźnia funkcjonowała w Piaskach i była warsztatem pracy Ludwika Okraszewskiego. Ci, którzy pamiętają tego kowala, może zastanawiali się, czemu człowiek niewysoki i do tego skromnej postury wybrał taki zawód i do tego tak długo go uprawiał. Był jednym z młodszych dzieci z licznego rodzeństwa i zapewnienie mu konkretnego zawodu dawało możliwości godziwego utrzymania się w przyszłości. Do tego dochodziły pewne tradycje rodzinne, które taki wybór podpowiadały. Już jego pradziadek ze strony ojca, Jan Berliński (1792 - 1855) był kowalem. Tym zawodem parał się także krewny Piotr Okraszewski, który osiadłszy w Warszawie, tam skutecznie zapewniał utrzymanie licznej rodzinie w oparciu o kowalstwo. Później kowalem został również cioteczny brat Ludwika, Stanisław Wojciechowski.

Ludwik Okraszewski urodził się 25 marca 1906 roku w Borowie. Był synem Andrzeja i jego drugiej żony Stefanii z Wojciechowskich. Wychowywał się w pięknej okolicy położonej nad Skrwą. Towarzyszami zabaw byli bracia - starszy Józef oraz młodsi, Kazimierz i Czesław, a także sąsiad i rówieśnik Władysław Rokicki. Wśród zabaw były różne, nawet takie niebezpieczne, jak wkładanie niewybuchów artyleryjskich (z okresu I wojny światowej) do ogniska. W wyniku igraszek z pociskami artyleryjskimi kolega Witkowski stracił wzrok. Chłopcy niewiele wówczas zażywali nauki szkolnej, chyba, że którego z nich po wojnie wysłano do szkoły. Ludwika skierowano na naukę zawodu do kowala, kilkanaście kilometrów od rodzinnego Borowa.

5 lutego 1928 roku młody kowal poślubił w Sierpcu Józefę Brudzińską (19 III 1905 - 16 I 1982), córkę Ignacego i Wandy z Orzechowskich, gospodarzy zamieszkałych w Piaskach. Tu musiał zorganizować sobie swoją pierwszą kuźnię. Z pomocą teściów powstała ona w bardzo dobrym miejscu, w centrum wsi Piaski, na rozwidleniu dróg, tam gdzie dzisiaj stoi kiosk spożywczy. Następną inwestycją młodej, ale mającej już stałe określone dochody, rodziny była budowa domu. Wzniesiono go na terenie należącym już do miasta, na gruncie, który dali młodym Brudzińscy. Dzisiaj należy ten dom do ulicy ks. Piotra Ściegiennego. Obok domu wzniesiono jeszcze budynki gospodarcze, a później nową kuźnię, rezygnując jednocześnie ze starego, dość prowizorycznego budynku. Przed kuźnią znajdował się spory plac, na który zajeżdżali klienci.

Kowal przy pracy

Przyjeżdżali oni z okolicznych wiosek oraz z miasta. Zakres usług był bardzo szeroki. Można było nieraz prawie na poczekaniu mieć wykonaną określoną naprawę sprzętu rolniczego czy podkutego konia. Po pozostawiony do naprawy pług, któremu należało wymienić lemiesz czy bronę, którą trzeba było zaopatrzyć w nowe zęby, zgłaszano się za kilka dni. Często jednak ustawiały się kolejki liczące po kilka wozów. Na swoją kolej czekały konie do podkucia. Trzeba było przecież zerwać starą podkowę, przygotować nową, ukształtować kopyto i dokonać tego najważniejszego, czyli przybicia za pomocą specjalnych gwoździ ("ofnali") podkowy do końskiego kopyta. Podczas tego procederu koń był przywiązywany do specjalnego słupka stojącego przed kuźnią. Inne podkowy były na lato, a inne na zimę. Te zimowe zaopatrzone były w "hacele", dzięki którym konie nie ślizgały się na pokrytej lodem jezdni. Mówiło się, że byłe kute "na ostro".

Szczególną pracą było wykonywanie całego zestawu elementów stalowych, którymi okuwano poszczególne drewniane części wozu. Trzeba było na to poświęcić kilka dni pracy. Niektóre czynności, jak chociażby zakładanie obręczy na koła, wymagały pomocy innych osób. Ukształtowana wcześniej, rozgrzana obręcz była w umiejętny sposób wciskana na drewniane koło. Po wystygnięciu trwale ściskała poszczególne jego elementy.

Było też wiele prac drobnych, takich jak naprawa łańcucha, wykonanie klamki albo haczyka, zawias do wierzei stodoły czy do furtki w płocie, motyki albo grabi. Można by takich prac wymienić wiele.

Ludwik Okraszewski z córkami Urszulą i Krystyną oraz Piotr Okraszewski też kowal

Do tego wszystkiego potrzebne były odpowiednie narzędzia i przyrządy. Królował cały zestaw młotków i młotów, z tym pięciokilowym na czele. Były różnego rodzaju cęgi, przecinaki, punktaki, kształtowniki. Niektóre narzędzia i urządzenia miały swoje specyficzne nazwy, dzisiaj już często zapomniane. Do wiercenia służyła "bormaszyna" zaopatrzona w szereg "świdrów". Do prac związanych z kształtowaniem obręczy nieodzowna była "sztachmaszyna". Stary "śrubstag" był potrzebny do różnych czynności o charakterze ślusarskim, wykonywanych za pomocą pilników czy piłki ("żagi"). W zależności od pogody w kuźni na palenisku paliło się dobrze, a kiedy indziej wisiał wewnątrz smog dymu, zionąc specyficzną, ciężką do zniesienia wonią. Niegdyś do podsycania ognia na palenisku stosowano miech, później został on zastąpiony wygodniejszym nawiewem, opartym na pracy elektrycznego silniczka.

W związku z tym, że pracy nie brakowało, rodzina nie musiała się niepokoić o swój byt. Rodziły się kolejne dzieci: Krystyna (ur. 1929), Urszula (1930 - 1998), Izabella (1935 - 1938) i Ireneusz (1938 - 1991). Można było zapewnić im właściwe utrzymanie, a gdy dorastały i zakładały własne rodziny, pomóc w urządzeniu się.

Kowal lubił dużo opowiadać o wojnie. O sytuacjach niebezpiecznych i przykrych, a nieraz humorystycznych, o tym jak czasami udało się oszukać Niemców. Wspominał "hojność" oficera niemieckiego, który "zażyczył" sobie wykonanie trwającej kilka godzin pracy w kuźni, a następnie zapłacił wedle swego uznania śmiesznie niską kwotę - 50 fenigów. "Gdy wyszedł, rzuciłem to w kąt kuźni na złom. Nic za to nie można było kupić" - kończył opowiadanie.

Zdjęcie rodzinne przed kuźnią (ok. 1953 r.)

Wiele barwnych opowieści wiąże się z wkroczeniem na nasze ziemie wojsk radzieckich w 1945 roku. Z racji usytuowania kuźni przewinęło ich się wielu. Wykazywali szczególne zainteresowanie zegarkami, a pojawiając się gdzieś, częstokroć pytali: "czasy jest?" Dziadek Ludwik nazywał ich w swoich wspomnieniach "zegarmistrzami". Żołnierze nieraz korzystali z gościny, by ogrzać się i posilić w swym zimowym marszu. Czasami mieli nawet dość ciekawe zaopatrzenie. Kiedyś posiadali plastry miodu (z czerwiem), gdyż w jakiejś wiosce po drodze zniszczyli pasiekę, a pszczoły wypuścili w styczniu "na swobodu". Innym razem przyprowadzili krowę, którą zabili za stodołą i gotowali sobie strawę.

Zdarzały się też sytuacje niebezpieczne. Kowal wykonywał wielokrotnie różne prace dla wkraczającego wojska. Pewnego razu pomagał mu w tym żołnierz radziecki, kowal z zawodu. Po skończonej pracy chciał zabrać część narzędzi. Na szczęście w porę pojawił się jego przełożony i uratował kuźnię Ludwika przed rabunkiem. Innym razem żołnierz radziecki zażądał od Okraszewskiego, aby dał mu stojącego przy budzie psa:

- "Dawaj sabaku!"

- "Nie dam ciebie sabaki. Na czto sabaka na froncie." - odpowiedział Ludwik.

- "Dawaj sabaku, bo budu strilać!" - zawołał żołnierz i wycelował z karabinu.

Zdenerwowany kowal odpowiedział hardo:

- "To strilaj, job twoju mać, strilaj do sojusznika!"

Zdeterminowanie zbiło z tropu Rosjanina i odszedł ze słowami:

- "Czort twoju sabaku!"

Kuźnia była miejscem spotkań. Toczyło się tu swoiste "życie towarzyskie". Na pogaduszki przychodzili szwagrowie Stanisław Piotrowski i Jan Nowakowski oraz sąsiedzi kowala: Stanisław i Marcin Małowiejscy, Henryk Jurkiewicz, Józef Sadowski i Aleksander Wrzeszczyński, a także inni mieszkańcy Piask. Wstępowali wracający z targu gospodarze z Bledzewa, Piastowa i dalszych wiosek. Poza załatwianiem spraw dotyczących usług kowalskich, chętnie porozmawiali o sprawach mniej lub bardziej poważnych. Wiele miejsca w tych spotkaniach zajmowały żarty, dowcipy, kawały. Przychodziły również sąsiadki przynosząc najświeższe nowiny. Pojawiali się też przedstawiciele następnego pokolenia, koledzy syna kowala. Nieraz coś pomogli, przytrzymali jakiś obrabiany lub montowany element. Mieli szansę popisać się swoją tężyzną fizyczną, uderzając zgodnie z instrukcją kowala młotem pięciokilowym. Przychodzili również jeszcze młodsi, którzy z rozdziawionymi dziobami patrzyli na różne czynności, które działy się w kuźni i w jej otoczeniu. Kowal miał i dla nich zestaw dowcipów. Chciał np. poczęstować "skwarką" odciętą z końskiego kopyta podczas jego kształtowania. Po południu lub wieczorem, po zakończeniu pracy, plac przed kuźnią stawał się placem zabaw, gry w piłkę.

Poza zaprezentowaną kuźnią działała w Piaskach przez pewien czas kuźnia Józefa Piotrowskiego. Był to tak zwany "zimny kowal", gdyż wykonywał jedynie drobne prace naprawcze bez użycia ognia, mające charakter bardziej ślusarski.

Przez ponad pół wieku kowalski warsztat dziadka Ludwika mocno wrósł w pejzaż wsi Piaski. Było to miejsce szczególne, charakterystyczne dla tej wsi. Wydawało się, że tak było od niepamiętnych czasów i dalej będzie trwać. Kowalowi jednak lat przybywało, a ubywało sił. Nie było kogoś, kto chciałby warsztat przejąć i kontynuować kowalskie rzemiosło. Czasy się zmieniły i zapotrzebowanie na tego rodzaju usługi zmalało. Na początku lat osiemdziesiątych Ludwik Okraszewski sprzedał swoje narzędzia, rozebrał niepotrzebną już kuźnię. Dnia 24 listopada 1987 roku został zamordowany we własnym domu przez nastolatka z sąsiedztwa.

Paweł Bogdan Gąsiorowski