2/2000 |
||
Aktualne wydanie Archiwum Redakcja Komentarze Strona główna |
Poprzedni artykuł
Spis treści
Następny artykuł
|
|
W Sierpcu byłoby mi za ciasno
Wiceprezes Kasy Rolniczego Ubezpieczenia Społecznego
Marek Hołubicki
Opuściłem Sierpc dawno temu, ale pewnie jest jeszcze wiele osób, które pamiętają, że chodziło po Sierpcu trzech muszkieterów: Jarecki, Filipowicz, Hołubicki. Moi koledzy byli zdecydowani na seminarium, ale ja mówiłem sobie, że poczekam te pięć lat i po skończeniu studiów zobaczę, co dalej. Wyobrażałem sobie nawet, że po studiach będę krócej studiował w seminarium. Na KULu oprócz historii studiowałem także edytorstwo, co było zakamuflowanym kierunkiem dziennikarskim. Skończyłem KUL z dwoma dyplomami. Zmieniłem podczas studiów zdanie co do własnej przyszłości i postanowiłem pracować jako dziennikarz. Już w 1978 roku miałem ryczałt w "Chrześcijaninie w świecie", a tuż po studiach rozpocząłem pracę w redakcji tego pisma i jako dziennikarz obsługiwałem pierwszą wizytę Jana Pawła II w Polsce. Nie uważam się za polityka. Do polityki trzeba mieć charakter, trzeba to lubić. Jeżeli idzie o mnie, to miałem moją przygodę z polityką, ale uważam ten swój okres życia za etap zamknięty. Do dziś jestem związany ze środowiskiem SKLu, ale mam wielu przyjaciół w ZCHNie. Odsunąłem się od czynnej polityki w wyniku dość złożonych osobistych doświadczeń. Pod koniec lat 80tych byłem związany ze Stronnictwem Pracy. Na przełomie lat 80tych i 90tych w Stronnictwie doszło do poważnych sporów wewnętrznych. Osobiście byłem przeciwny mechanicznemu odsuwaniu od wpływu na sprawy Stronnictwa starych działaczy. Byłem zdania, że ocena osób za tamten okres i rozliczenie winny nastąpić w sposób elastyczny i rozciągnięty w czasie. Rezultat wewnętrznych sporów jest taki, że istnieją dwa ugrupowania: Stronnictwo Pracy i nic nie znaczące Chrześcijańsko-Demokratyczne Stronnictwo Pracy. Władysław Siła-Nowicki miał do mnie pretensje, ale ja zrobiłem, co uważałem za słuszne. W 1990 roku poszedłem do samorządu. Stworzyłem komitet wyborczy, zostałem radnym w Wołominie i następnie sekretarzem gminy. Wówczas dość szybko dostrzegłem sprzeczność między moją funkcją radnego czyli reprezentanta wyborców i stanowiskiem sekretarza czyli reprezentanta władzy wykonawczej. Źle się czułem w tej podwójnej roli i ostatecznie w 1992 roku zrezygnowałem ze stanowiska sekretarza. Zostałem natomiast doradcą wicemarszałka Senatu, Józefa Ślisza. Wtedy związałem się ze Stronnictwem Ludowo-Chrześcijańskim, chociaż nie określiłbym się jako czynny działacz tego Stronnictwa. W 1993 roku po rozwiązaniu Sejmu przez Lecha Wałęsę zarządzono nowe wybory. Brałem w nich udział jako kandydat na posła z Komitetu Wyborczego "Ojczyzna" z terenu byłego województwa płockiego. O takim wyborze zadecydował fakt, że pochodziłem z Sierpca. Oczywiście, trudno byłoby powiedzieć, że coś dla Sierpca zrobiłem i mam prawo oczekiwać wzajemności. Niemniej jednak wielu ludzi w Sierpcu mnie znało. W samym Płocku w latach 80tych poznałem wiele rodzin, pracując jako dziennikarz "Chrześcijanina w świecie" i "Ładu". Oprócz tego działałem społecznie w Polskim Związku Katolicko-Społecznym. Przez jedną kadencję byłem sekretarzem Oddziału Warszawskiego i jednocześnie kierownikiem organizacyjnym centrali Związku. Jak może niektórzy pamiętają w 1984 roku grupa Zabłockiego została z PZKSu w wyniku przewrotu usunięta przez działaczy narodowych. Wtedy od Służby Bezpieczeństwa otrzymałem jednoznaczną propozycję: awans za współpracę. Moją odpowiedzią było odejście z PZKSu do szkoły. Było to zresztą możliwe tylko dlatego, że znalazła się odważna dyrektorka w Płocku. W tym czasie od 1984 do 1987 pracowałem także dla "Ładu", który był wydawany przez grupę narodowców, a umożliwił to wszystko członek biura politycznego PZPR, Stefan Olszowski. Głosił on wówczas pogląd, że Romana Dmowskiego powinien mieć w placu każdy działacz PZPR, a pod "Myślami nowoczesnego Polaka" Dmowskiego może się podpisać także komunista. Pewna grupa działaczy narodowców ze śp. Janem Matłachowskim poszła na tę propozycję. Sytuacja środowisk katolicko-narodowych w latach PRLu zawsze była trudna, bo przecież PZPR sprawowała pełną kontrolę i udzielała koncesji w takim zakresie, w jakim chciała. Niemniej jednak istniało ciśnienie społeczne przeciwstawne oficjalnej ideologii partyjnej i to ciśnienie podtrzymywał Kościół katolicki, propagując Katolicką Naukę Społeczną choćby w "Chrześcijaninie w świecie" wydawanym przez Ośrodek Dokumentacji i Studiów Społecznych. Jeżeli dziś porównamy program AWSu z Katolicką Nauka Społeczną, z łatwością spostrzeżemy, na jakim gruncie ten program AWSu został zbudowany. Ale kończąc ten wątek mojego kandydowania do Sejmu w 1993 roku, chciałem powiedzieć, że nie liczyłem na wyborcze zwycięstwo, a moim celem było jedynie odebranie głosów kandydatom postkomunistów. Miałem satysfakcję, gdyż oddało na mnie swe głosy około tysiąca osób, a przecież byłem dopiero czwarty na liście. Nastąpiły potem w okresie rządów SLD-PSL lata bez większej mojej aktywności społecznej. Lata te w moim życiu były bardzo ważne, bo właśnie w tym okresie z działacza społecznego przeobraziłem się w urzędnika państwowego i dziś należę do szeroko rozumianej puli urzędników centralnych. To moje przeobrażenie odbyło się w sposób następujący. Andrzej Wojtyła, ówczesny minister zdrowia, znając moje kontakty z organizacjami pozarządowymi, zaproponował mi stanowisko wicedyrektora departamentu rehabilitacji i opieki. Ja rozpocząłem pracę 11 października 1993 roku, a Andrzej Wojtyła odchodził ze stanowiska 14 października, tuż przed swoim odejściem podpisując zarządzenie o powołaniu Krajowej Rady Opieki Paliatywnej. W ten sposób na rozwój tej formy opieki mogły pójść 63 mld starych złotych i obraz tej opieki w Polsce jest dzisiaj zupełnie inny. Przez 9 miesięcy byłem wicedyrektorem departamentu, czyli do chwili zanim nie wygasł mój mandat radnego. Cały czas mój przełożony mówił mi, że moje miejsce jest przeznaczone dla kogoś z SLD. W tym okresie przeżyłem fundamentalne doświadczenie, bo oto musiałem zmienić radykalnie swój styl pracy: zamiast bycia w ciągłym ruchu czekało mnie biurko. Miałem świadomość, że to biurko jest tylko na czas określony. W tym czasie premier Pawlak powołał do życia Krajową Szkołę Administracji Publicznej, gdzie prowadzono cały szereg kursów bardzo pożytecznych dla urzędników państwowych. Przeszedłem szereg kursów takich jak kierowanie ludźmi, podejmowanie decyzji w sytuacji kryzysów i roczne studium integracji europejskiej. Z historyka stawałem się urzędnikiem państwowym specjalistą od opieki paliatywnej. Ówczesny wiceminister Wiesław Jakubowiak zaproponował mi pracę właśnie w dziedzinie opieki paliatywnej. Chętnie odszedłem do pracy, którą zawsze lubiłem, a była to bezpośrednia praca z ludźmi. Obserwowałem rozwój hospicjów na terenie kraju. Była to jednak działalność głęboko mnie stresująca i odbiło się to na moim zdrowiu. Zawsze interesowała mnie działalność społeczna, konkretna działalność dla ludzi. Do PZKSu przyciągnęło mnie właśnie to, że prowadzona była tam działalność pielgrzymkowa. Bardzo mocno się w tę działalność zaangażowałem. Gdyby ktoś mnie zapytał, ile razy byłem w Rzymie, nie umiałbym na to odpowiedzieć. Nie pamiętam też, ile razy organizowałem akcję kolonijną dla polskich dzieci z biednych rodzin z pobytem wśród rodzin niemieckich. W okresie pracy w Ministerstwie Zdrowia rozpocząłem realizację akcji kolonii rehabilitacyjno-leczniczych dla dzieci wiejskich, i akcja ta trwa do dziś. Łącznie ponad osiem tysięcy dzieci skorzystało z kolonii w ramach tej akcji. Wówczas właśnie miałem pierwszy kontakt z KRUSem. Po wyborach w 1997 roku przyszła nowa władza i pierwsze, co zrobiła, to zaczęła reorganizację. Był to okres dużego zamieszania. Konsekwencje tego braku koordynacji poczynań nowej ekipy są odczuwane do dziś. W marcu 1998 roku otrzymałem propozycję przejścia z Ministerstwa Zdrowia do pracy w KRUSie na stanowisko wiceprezesa i na tę propozycję przystałem. Podstawową działalnością KRUSu są renty i emerytury rolnicze. Prezes KRUSu jest organem administracji centralnej podległym ministrowi Rolnictwa i Rozwoju Wsi. Wiceprezesi KRUSu są powoływani przez ministra rolnictwa po zasięgnięciu opinii Rady Rolników reprezentującej wszystkie związki i organizacje rolnicze, która jest czymś w rodzaju Rady Nadzorczej KRUSu. Szczęśliwie przeszedłem wszystkie procedury i od czerwca 1998 roku jestem wiceprezesem KRUSu. Dla mnie praca w KRUSie jest bardzo atrakcyjna z uwagi na to, że zajmuję się tym samym, co robiłem w Ministerstwie Zdrowia, czyli zajmuję się rehabilitacją, prewencją i orzecznictwem lekarskim. Praca daje mi olbrzymią satysfakcję. Muszę się pochwalić, że mamy już siedem własnych centrów rehabilitacji o bardzo wysokim standardzie. Są to m.in. b. ośrodek KC PZPR w Szklarskiej Porębie, ośrodek w pałacu w Teresinie, dalej - ośrodki w Świnoujściu, Horyńcu, Kołobrzegu, Iwoniczu. Rehabilitujemy ponad 14 tysięcy rolników w ciągu roku, w tym 13 tysięcy w naszych obiektach, które są ukierunkowane na rehabilitację narządów ruchu. KRUS jest potężną instytucją z 280 placówkami terenowymi i ponad 6 tysiącami pracowników, którzy obsługują 4 miliony ubezpieczonych. Skala działalności jest duża, duże pieniądze i duża odpowiedzialność. W zasadzie kontrola NIKu trwa u nas na okrągło: jedna ekipa kończy kontrolę budżetu, a już inna wchodzi z jakąś kontrolą tematyczną. Praca na tym stanowisku dostarcza mi szeregu nowych doświadczeń, jak choćby występowania w Sejmie czy obowiązkowy udział w pracach komisji sejmowych oraz w zespołach rządowych ds. "Paktu dla Wsi". W swoich obowiązkach mam też utrzymywanie określonych kontaktów międzynarodowych. Jeżeli wszystko dobrze się ułoży, będziemy mieli sekretarza generalnego Światowego Stowarzyszenia Medycyny Wsi i Zdrowia Rolników, a to jest wynikiem porozumienia z Japończykami, do którego doszło podczas mojego pobytu w Chinach. Przygotowuję program Phare wraz z bliźniaczą organizacją francuską odnośnie pomocy ludziom starszym w rolnictwie. Są to więc działania praktyczne. Pragnę dodać, że KRUS będzie niedługo osiemnastą kasą chorych, czyli będzie kasą branżową. Te nasze aspiracje usprawiedliwia fakt nie tylko liczba ubezpieczonych, ale także stopień komputeryzacji naszych placówek. Sprzęt rehabilitacyjny zakupiony przez KRUS znajduje się w 350 gabinetach rehabilitacji, z których korzysta rocznie ponad 100000 ubezpieczonych rolników. Ten sprzęt jest użyczany dla rehabilitacji innych osób, a w praktyce obserwujemy sytuację, w której sprzęt zakupiony przez KRUS zaledwie w 40% jest wykorzystywany dla rehabilitacji rolników. W 1993 roku Sierpc dzięki mojemu wstawiennictwu otrzymał nowoczesny ultrasonograf. Nie mogę jednak zrozumieć faktu, że sprzęt ten trafił do pogotowia zamiast do szpitala. Ostatnio przekazałem diabetykom w Sierpcu potrzebny im sprzęt na zasadach użyczenia. Fundowanie sprzętu jest możliwe dzięki oszczędnościom powstających na funduszu prewencji i rehabilitacji. Warto wspomnieć, że ostatnio stoczyliśmy bój z Ministerstwem Finansów, które wpadło na pomysł likwidacji tego funduszu. Musieliśmy im udowadniać, że 1 zł na prewencję daje 4 zł oszczędności na rehabilitacji. W przekonaniu Ministerstwa Finansów do naszych racji pomógł nam raport Banku Światowego. Sądzę, że trzeba wyjaśnić jedną sprawę, jeżeli idzie o pomoc KRUSu dla Sierpca. Zakład fizykoterapii na Jana Pawła w Sierpcu w 1998 roku zajmował 2. miejsce w Polsce pod względem wydajności, w roku 1999 spadł na 4. pozycję w kraju, ale przecież jest to pozycja bardzo wysoka i całkowicie uzasadnia nasze zainteresowanie Sierpcem. Podkreślam, że w Polsce jest bardzo mało gabinetów, które przyjęłyby 3000 pacjentów w ciągu roku. Gabinet fizykoterapii w Sierpcu dobrze służy społeczności lokalnej, chociaż rolnicy stanowią tam niecałe 30% pacjentów. Byłem i zawsze będę starał się być obecnym w Sierpcu. Mam żal do Sierpca, że nie pozwolił mi zorganizować stacji opieki "Caritas". Boleję nad tym, że niszczeje obiekt kina. Boleję również nad tym, że lewica w Sierpcu ma tak wiele do powiedzenia, a prawica chowa się po krzakach. Wiem, że jest to problem ogólniejszy. Politycy prawicy nie umieją sprzedać medialnie swoich sukcesów. Przykładowo: decyzja zwrotu pieniędzy dla pracowników budżetówki za brak waloryzacji wynagrodzeń w latach 1991/1992 jest olbrzymim sukcesem. Dla milionów ludzi jest to ogromny pieniądz. Sprawa ta właściwie przeszła w mediach bez echa. A reformy? Przecież to jest sprawa o ogromnym znaczeniu dla Polski. Nie mogę jednak o tym mówić swobodnie, bo przecież w jakimś stopniu ja również reprezentuję obecny rząd. (Wysłuchał i zanotował Zdzisław Dumowski) |
||
Poprzedni artykuł Spis treści Następny artykuł |