2/2001 |
||||||||
Aktualne wydanie Archiwum Redakcja Komentarze Strona główna |
Poprzedni artykuł
Spis treści
Następny artykuł
|
|||||||
Połączyło ich umiłowanie muzyki
Janusz i Stefania Kazimierczakowie
Przy ul. Narutowicza 12 stoi stary drewniany, obecnie zaniedbany dom. Z pozoru szary, bezbarwny, gdy się zatrzymać i przypatrzeć uważnie nabiera uroku. Zaczyna się dostrzegać myśl, która towarzyszyła jego powstaniu, troskę by przy całej prostocie tej architektury powstała harmonijna, estetyczna całość. Zbudowany został na przełomie lat dwudziestych i trzydziestych przez Janusza Kazimierczaka, nauczyciela muzyki w sierpeckim gimnazjum i jego żonę Stefanię. Państwo Kazimierczakowie sprowadzili się do naszego miasta w 1926 roku, w kilka lat po ślubie. Pracę zawodową podjął tylko profesor, pani Stefania prowadziła dom. Zanim trafił do Sierpca przebył nie łatwą drogę życiową. Urodzony w rodzinie rolniczej 11 maja 1893 roku w miejscowości Marianów Kołacki koło Brzeziny w woj. łódzkim, w wieku 4 lat stracił ojca. Wychowaniem chłopca zajęła się matka, która pragnęła, aby najmłodszy syn zdobył wykształcenie. Bardzo wcześnie zorientowała się, że dziecko posiada wyjątkowe uzdolnienia muzyczne. Gdy był uczniem szkoły podstawowej w Brzezinach, wysłała go jednocześnie na naukę gry na organach u miejscowego organisty. Janusz grał na trąbce, flecie, skrzypcach, fortepianie i organach. Do średniej szkoły muzycznej uczęszczał w Warszawie, a po jej ukończeniu w 1911 roku rozpoczął studia w Warszawskim Konserwatorium specjalizując się w grze na fortepianie i organach. Dyplom otrzymał dopiero w 1920 roku, gdyż naukę przerwało mu powołanie do wojska rosyjskiego w 1914 roku. Po zakończeniu I wojny światowej brał udział w wojnie rosyjsko - polskiej w 1920 roku, gdzie zgłosił się na ochotnika. Jeszcze w czasie studiów musiał pracować, aby zdobyć środki na utrzymanie. Aktywnie uczestniczył w życiu muzycznym warszawskiej młodzieży. Grał na fortepianie w sali Orfeonu przy ul. Żurawiej w Warszawie i na organach, a także organizował orkiestry i zespoły chóralne. Jedną z dziewcząt należących do prowadzonego przez niego chóru, atrakcyjna młodziutka panienka o wspaniałym dźwięcznym głosie, która wykonywała partie solowe, Stefania, została żoną Janusza Kazimierczaka. Mówiono, że połączyło ich umiłowanie muzyki. Po założeniu rodziny w 1921 roku podjął swą pierwszą stałą pracę w Goniądzu w woj. białostockim. Zajął się tam organizacją polskiej szkoły i pracował jako nauczyciel, a jednocześnie organista w miejscowej parafii. Dwa lata później przeniósł się do Państwowego Miejskiego Gimnazjum im. J. Poniatowskiego w Łowiczu, gdzie został zatrudniony jako nauczyciel muzyki. Szansa na poprawę warunków życia rodziny, która powiększyła się już o dwóch synów - Janusza i Jurka, sprawiła iż w sierpniu 1926 roku zamieszkał w Sierpcu, gdzie z kolei urodziła się córka - Marysia, trzecie dziecko państwa Kazimierczaków.
Z naszym miastem związał się na stałe. Tu w miejscowym gimnazjum uczył muzyki przez 13 lat, czyli do wybuchu II wojny światowej. Niezwykle pracowity i kochający swą pracę, z ogromnym zapałem przystąpił do działań związanych z ożywieniem życia muzycznego w mieście. Organizował akademie, prowadził chór kościelny, utworzył orkiestrę szkolną, udzielał lekcji gry na fortepianie. Jeden z jego uczniów, Wojciech Przeradzki , autor wspomnień poświęconych profesorowi ("Notatnik Sierpecki", wyd. w 15 lecie Koła Przyjaciół Ziemi Sierpeckiej w 1981 roku), napisał m.in. "...Potrafił profesor zaszczepić w młodocianych duszach zapał oraz umiłowanie muzyki i śpiewu. Długie godziny wieczorne i popołudniowe poświęcał nauce muzyki. Skupił już w początkach swej pracy pedagogicznej wokół siebie grono uczniów, którym przekazywał zasady gry na fortepianie, skrzypcach, instrumentach dętych czy mandolinach. Czynił to z ogromnym poświęceniem i cierpliwością. Sam trawił długie godziny na pisaniu dla uczniów nut, a wszystko to z własnego umiłowania muzyki i całkowitej bezinteresowności". Nie szczędził też czasu, jak mówi Przeradzki, dla orkiestry dętej, miejscowej ochotniczej straży pożarnej, choć tu pojawiła się dodatkowa uciążliwość - ten jedyny zespół stale uprawiający muzykę w mieście pracował w bardzo trudnych warunkach. Ćwiczył w niepalonej drewnianej remizie lub na podwórku budynku magistratu. Nic więc dziwnego można by powiedzieć za Wojciechem Przeradzkim, że "Owoce pracy profesora stały się wkrótce głośne na terenie miasta i sąsiednich powiatów. Czysto brzmiące chóry uświetniały uroczystości narodowe, wzbogacały święta religijne przyciągały na występy spragnionych dobrej muzyki mieszkańców miasta". Mimo obciążenia w związku z pracą w szkole i licznymi dodatkowymi obowiązkami, które brał na siebie, umiał znaleźć czas na zbudowanie domu i serdeczny kontakt z rodziną. Córka Maria wspominając ojca, mówi: "Ojca swego niewiele pamiętam. Wiem tylko, że bardzo go kochałam. Był dla mnie - małej dziewczynki wielkim autorytetem. Pamiętam jego ogromną postać i bardzo ciepłe ręce, którymi mnie obejmował albo brał za rączkę na spacerze. Pamiętam jego smutne oczy, kiedy byłam na widzeniu w sierpeckim więzieniu. A adwokat Krystyna Wyczałkowska, córka profesora gimnazjum Aleksandra Wyczałkowskiego dodaje: "W pamięci starych sierpczan żywy jest obraz rodziny Kazimierczaków. Pamiętam piękny wówczas dom państwa Kazimierczaków, szczęśliwą rodzinę, idealne małżeństwo, dwóch psotnych, ale i uroczych chłopaków, maleńką Marysię, a nad nimi czujną rękę pani Stefanii i dźwięki fortepianu". To szczęście rodzinne przerwała wojna.
We wrześniu 1939 roku jako żołnierz 8 Pułku Zmotoryzowanego Piechoty Wojska Polskiego Kazimierczak walczył w obronie kraju. Wzięty przez Niemców do niewoli pod Lwowem, uciekł i w listopadzie wrócił do Sierpca. Przesłuchiwany wielokrotnie przez Gestapo nie zdecydował się na schronienie poza Sierpcem. Aresztowany 6 kwietnia 1940 roku został wywieziony do obozu koncentracyjnego Mautthausen - Gusen, gdzie zginął 10.I.1941 roku. Po wojnie, jak relacjonuje córka, wrócił do Sierpca towarzysz niedoli i świadek śmierci Janusza Kazimierczaka, Wincenty Osowski, który przekazał ostatnie jego słowa: "Powiedz Stefie, aby dzieci się uczyły". Słowa te mocno zapadły w pamięci dzieciom państwa Kazimierczaków. "Myśmy przyjęli te słowa jako najdroższy testament i wykonywaliśmy go dzięki pracowitej Matce oraz obecności ducha Ojca, który stał za naszymi plecami na każdym kolokwium i egzaminie". Życie bez męża i ojca nie należało do lekkich. W pół roku po jego aresztowaniu pani Stefania z trójką dzieci została przez władze okupacyjne wysiedlona. Wszyscy czworo, tak jak stali, musieli opuścić swój zbudowany i urządzony dużym wysiłkiem dom. Po powrocie w 1945 roku z Nowego Targu, gdzie znaleźli schronienie do końca okupacji, zastali dom całkowicie ograbiony. Rodzina znalazła się bez środków do życia. Ale pani Kazimierczakowa, zawsze bardzo pracowita, dzielna i gospodarna, dzięki czemu zdołała zapewnić dzieciom jakie takie warunki w czasie okupacji, zaczęła się rozglądać za pracą. Miała ukończoną szkołę rękodzielniczą, prowadzoną przez siostry zakonne. Przygotowanie to okazało się bardzo przydatne, ułatwiło jej podjęcie prac w zakładzie krawieckim. Została kierowniczką otwartych pod patronatem Polskiego Komitetu Opieki Społecznej na przełomie lat 1945/46 warsztatów szkoleniowych. Przyjmowano tam najczęściej znajdujące się bez środków do życia wdowy i sieroty, które uczyły się szycia. Dzięki darom z UNRRA (Organizacja ONZ do Spraw Pomocy i Odbudowy) przygotowywały też posiłki, które następnie podawano wszystkim uczennicom. Zdolniejsze spośród nich zdobywały zawód krawcowej, gdyż z inicjatywy Stefanii Kazimierczak zorganizowano kurs czeladniczy. Z czasem warsztaty szkoleniowe przekształcono w Spółdzielnię Inwalidów Przyszłość, gdzie pani Stefania pełniła funkcję pierwszego prezesa. W zakładzie tym pozostała do emerytury, na którą przeszła w 1959 roku. Od tej pory upłynęło już niemal pół wieku, jak twierdzi pani Krystyna Wyczałkowska pani Stefania pozostała w pamięci wielu sierpczan "Do dzisiaj jest wspominana jako doskonała organizatorka i sprawiedliwa szefowa. Dzięki jej zmysłowi organizacyjnemu szwalnia funkcjonowała doskonale, a pani Stefania w domu dokonywała cudów gospodarności, by kształcić córkę i pomagać studiującym synom. Jej mieszkaniu we własnym domu "udostępniono" jej dwie, a później trzy izby -" zawsze była odwiedzana przez przedwojenne serdeczne znajome, gościnnie przyjmowane przez panią domu, a ona sama zawsze zainteresowana zjawiskami życia społecznego, zawsze pogodna. Mimo ciężarów życia umiała się cieszyć dniem powszednim".
Miała też powody do radości z powodu dzieci. Najstarszy syn Janusz ukończył architekturę w Krakowie i przez wiele lat był dyrektorem Biura Projektów w Warszawie. Jerzy, absolwent Uniwersytetu Warszawskiego, obecnie już nieżyjący, został naukowcem (dr hab. fizjolog) i wykładał na Akademii Lekarskiej w Kopenhadze a następnie w Lozannie(Szwajcaria). Córka, Maria, absolwentka stomatologii Akademii Medycznej w Łodzi pracowała jako lekarz stomatolog. Ponieważ dzieci rozpierzchły się po świecie i założyły rodziny, pani Stefania po zakończeniu pracy zawodowej została sama. Zdecydowała się więc wyjechać do córki do Kłodawy i pomagała w wychowywaniu dwóch jej córek - swoich wnuczek. Niestety w 1961 roku musiała poddać się operacji usunięcia nieczynnej tarczycy. W jej trakcie nastąpiło uszkodzenie tchawicy i spowodowało konieczność noszenia rurki tracheotomicznej do końca życia. Mimo tego kalectwa była dzielna, nigdy nie użalała się nad sobą i starała się być pomocna rodzinie. Zmarła w wieku 86 lat. Halina Giżyńska Burakowska |
||||||||
Poprzedni artykuł Spis treści Następny artykuł |