2/2001 |
||||
Aktualne wydanie Archiwum Redakcja Komentarze Strona główna |
Poprzedni artykuł
Spis treści
Następny artykuł
|
|||
„SKRAWMET” s.c. - żywa gałąź upadłego POMu
W poprzednim numerze zamieściliśmy rozmowę z Romualdem Szymańskim, przedostatnim zarządcą POMu. Z rozmowy wyłania się portret człowieka wszechstronnie wykształconego, któremu nie udało się uratować zakładu jako całości. Na gruzach POMu powstały dwie spółki: PW "Skrawmet" s.c. i spółka pracownicza "Metal Caro Plast". Dziś piszemy o pierwszej z nich.
POM w Sierpcu w drugiej połowie lat 90tych był nie do uratowania z powodu długów i kurczącego się rynku zbytu. POM wciąż miał status przedsiębiorstwa państwowego z organem założycielskim w osobie wojewody płockiego. W przypadku takich przedsiębiorstw jak POM bardzo dużo do powiedzenia miała rada pracownicza i związki zawodowe. Faktycznie z opinią związków kolejni wojewodowie liczyli się, a im bardziej POM podupadał, tym znaczenie stanowiska związkowców rosło. Połączone głosy obu związków spowodowały, że inż. Romuald Szymański stanął na czele firmy i te same związki zgodnie orzekły, że brak poprawy sytuacji zakładu skłania je do zmiany szefa, którym z kolei został inż. Piotr Jabłoński. Pod jego zarządem POM jako przedsiębiorstwo państwowe upadł ostatecznie w kwietniu 1998 roku. Warto zauważyć, że obaj inżynierowie z chwilą objęcia stanowiska kierowniczego szybko tracili nadzieję, że w ogóle cokolwiek da się zrobić, aby zmniejszyć ciążący na POMie dług.
Jeszcze przed upadłością w październiku 1997 roku powstała spółka cywilna "Skrawmet", założona przez trzech kolegów: Waldemara Olejniczka (w POMie od 1984 r.), Jerzego Stachurskiego (w POMie od 1984 r.), Stanisława Solkę (w POMie od 1979 r.). Spółka planowała prowadzić działalność na odkupionych od POMu w przetargu maszynach do obróbki metali, a konkretnie tych maszynach, na których była prowadzona produkcja części dla ZPC "Ursus". W tamtym czasie kondycja "Ursusa" była zła. Upadający POM nie mógł liczyć na regulowanie należności przez "Ursus" za wykonane prace. Co więcej, POMu przez blisko dwa lata nie było już stać, aby zakupić odlewy hutnicze, z których wytwarzano wsporniki do ciągników C-330 i C-360. I POM i "Ursus" z zadowoleniem przyjmowali więc fakt, że jest ktoś, kto chce kupić maszyny. Nowo powstałej spółki nie stać było, aby zapłacić za wszystkie urządzenia, które wydawały się wspólnikom przydatne. Część maszyn wydzierżawili. Konieczne było też wydzierżawienie części hali. Na całą tę operację finansową wspólnicy powyciągali wszystkie swoje oszczędności. "Skrawmet" zaczynał od umowy z "Ursusem" na wykonywanie części do ciągników, ale umowa ta miała głównie walor kotwicy psychologicznej. W praktyce wspólnicy nie liczyli na "Ursus" jako poważnego kontrahenta. Znali rynek odbiorców części do ciągników i zawierali umowy bezpośrednio z nimi. Wykorzystali tu swe długoletnie znajomości i w ten sposób weszli na wąski i niepewny rynek obsługi rolnictwa. Szybko zorientowali się, że muszą szukać dla siebie nowych rynków. Udało się nawiązać kontakt z "Petrochemią" w Płocku, dla której zaczęli produkować armaturę przemysłową. Nowy kontrahent dobrze i terminowo płacił i w ten sposób "Skrawmet" mógł stanąć na nogi. Współpraca z "Petrochemią" urwała się z chwilą przekształcenia jej w PKN "Orlen". W międzyczasie udało się odnowić kontakt z "Lublinem", dla którego została uruchomiona produkcja korbowodu. "Skrawmet" cały czas utrzymywał związki z "Ursusem". Dawało to możliwość odkupywania i sprowadzania z Warszawy dobrych maszyn i urządzeń. Kupione od POMu maszyny były wysłużone po ponad trzydziestoletniej eksploatacji i dość szybko okazały się nabytkiem kłopotliwym, a na dodatek kosztownym w złomowaniu. Odnowienie parku maszynowego było koniecznością i w chwili obecnej w 40% jest on już nowy. Wspólnicy od początku zawiązania "Skrawmetu" planowali odkupienie od upadłego POMu części majątku ze stacją diagnostyczną. W połowie 1998 roku na ten cel wspólnicy zaciągnęli kredyt inwestycyjny. "O kupnie stacji myśleliśmy cały czas. Byliśmy przygotowani do jej prowadzenia, ponieważ ja i Jurek Stachurski jesteśmy diagnostami" - wspomina Waldemar Olejniczak. "Trzeba powiedzieć - dorzuca Jerzy Stachurski - że byliśmy świadomi konieczności zmodernizowania stacji i orientowaliśmy się, jak wielkie koszty pociągnie to za sobą." Trzeci ze wspólników, Stanisław Solka, podkreśla z naciskiem: "Wszystkie urządzenia stacji zostały wymienione na takie, które spełniają wysokie wymogi stawiane przez Instytut Transportu Samochodowego w Warszawie." Od maja 2000 roku stacja ma uprawnienia okręgowej stacji diagnostycznej. Jerzy Stachurski dodaje: "To władze powiatowe zachęciły nas do starań o zdobycie uprawnień stacji okręgowej. Wszystko z myślą o wygodzie naszych kierowców." Wspólnikom sprzyjał los. Operacja wykupu maszyn i stacji nie byłaby możliwa, gdyby na całość majątku upadłego POMu zgłosił się poważny kupiec. Mimo ponawianych ogłoszeń w prasie taki kupiec się nie pojawił. Wtedy syndyk masy upadłości POMu, Jerzy Trochimczyk, zdecydował się na sprzedaż "kawałków" zakładu.
Wspólnicy z myślą o znalezieniu nowych rynków zbytu pod koniec 1999 roku skonstruowali regał jezdny z blokadą i sprzęgłem przeciążeniowym z przeznaczeniem dla archiwów, bibliotek i urzędów. Regał umożliwia optymalne wykorzystanie powierzchni do gromadzenia i przechowywania dokumentów. W ten sposób "Skrawmet" dołączył do trzech innych firm produkujących w Polsce takie regały. Wyrób okazał się bardzo udany. W chwili obecnej regały "Skrawmetu" są zainstalowane w Starostwie Powiatowym w Sierpcu, w Płocku i w Żurominie, w Urzędzie Skarbowym w Aleksandrowie Kujawskim, Ciechanowie i Bydgoszczy. Rynek, na który weszli, jest atrakcyjny z uwagi na swą wypłacalność. W ten sposób "Skrawmet" stanął do konkurencji z dealerami sprowadzającymi do Polski regały z Austrii, Norwegii i Anglii. Po Forum Gospodarczym zorganizowanym przez ZChN 13 maja 2000 roku w Sierpcu nawiązali kontakt z warszawską "Merą-Pnefal", firmą obsługującą budowy prowadzone w Niemczech i w chwili obecnej jest to już współpraca stała. Rozszerzyli asortyment produkcji części do ciągników. "Musimy się pochwalić, że wdrożyliśmy produkcję przedniego zawieszenia do ciągnika MF, choć nasze doświadczenie w tym zakresie można określić jako skromne" - mówi Stanisław Solka. "Skrawmet" to typowa w dzisiejszej Polsce firma, w której prezesi, a zarazem współwłaściciele osobiście zajmują się wszystkim: projektowaniem, organizacją produkcji i zbytem, a kiedy trzeba stają nawet za maszynami. Każdy z nich zna w detalach proces technologiczny obróbki metali. Spółka daje zatrudnienie kilkunastu ludziom i planuje przyjmowanie dalszych pracowników. "Chcielibyśmy także, aby nasza współpraca z Funduszem Pracy była szersza niż dotąd" - stwierdza Waldemar Olejniczak. Nie mają zbyt wiele wolnego czasu. Towarzysko spotykają się na sylwestra. Z uśmiechem wspominają, że kiedy byli pracownikami POMu, to jeździli z rodzinami na wakacje, a dziś nie wiedzą, co to są wakacje. Jednak to nie jest najważniejsze. Najważniejsze to poczucie sensu działania i gruntująca się świadomość, że rośnie ich znaczenie. Czy jest przyszłość przed branżą metalową? Zgodnie mówią, że nie. Kiedyś w naszej gospodarce stawiano na przemysł. Na Zachodzie od dawna trwa wycofywanie się z przemysłu. Proces ten z uwagi na nasze związki gospodarcze z Unią obejmie także Polskę. "Skrawmet" ma szansę istnienia w obecnym okresie przejściowym. Całą swą nadzieję pokłada w związkach ze sferą budżetową. Wiązanie się z firmami przemysłowymi jak pokazuje praktyka dnia codziennego jest bardzo niebezpieczne. Zdzisław Dumowski |
||||
Poprzedni artykuł Spis treści Następny artykuł |