4/2000
Podwójny bilans "Solidarnosci"

Podwójny, ponieważ mija 20 lat od powstania "Solidarności" i 10 lat od rozpoczęcia przemian ustrojowych w Polsce, którym patronowała reaktywowana "Solidarność". Nas interesuje przede wszystkim lokalny wymiar owego bilansu. Podsumowywanie minionych wydarzeń jest trudne choćby dlatego, ponieważ wszyscy uczestnicy wydarzeń żyją i żywe są ich emocje związane z niedawno minionym czasem. W celach edukacyjnych i dokumentacyjnych zamieszczamy dwie wypowiedzi Wiesława Lewandowskiego, wiceprzewodniczącego Zarządu Oddziału NSZZ "Solidarność" w Sierpcu w latach 1980-1981 oraz wywiad z Piotrem Gąsiorowskim, obecnym przewodniczącym Zarządu Oddziału NSZZ "Solidarność" w Sierpcu. Brakuje tu wypowiedzi Jerzego Branta, przewodniczącego Zarządu Oddziału NSZZ "Solidarność" w latach 1989-1992, ponieważ takiej wypowiedzi nie uzyskaliśmy. Lukę tę próbuje zapełnić świadek i uczestnik wydarzeń przed dziesięciu laty - Zdzisław Dumowski.

(red.)



Wiesław Lewandowski, założyciel "Solidarności" w PKS O/Sierpc, pierwszy przewodniczący Tymczasowego Międzyzakładowego Komitetu Założycielskiego "Solidarność" w Sierpcu, wiceprzewodniczący Zarządu Oddziału NSZZ "Solidarność" Regionu Płockiego

Almanach Sierpecki: Był Pan pochłonięty pracą organizacyjną w Związku. Musiał Pan mieć siłą rzeczy kontakty robocze z naczelnikiem miasta. A czy był kontakt z Komitetem Partii? Czy Związek dążył do rozmów z Partią?

WL: Z takim myśleniem, aby na poziomie Oddziału wchodzić w układ z Partią, spotkałem się na różnych naradach związkowych w Sierpcu. Po to tylko, aby przez Partię załatwiać to, czego nie można załatwić. Ja osobiście nie byłem tym zainteresowany. Wiedziałem, że ogół ludzi myśli inaczej. Ludzie wtedy odwrócili się od Partii. Mówili, że my jesteśmy taką siłą i nie potrzebujemy Partii. A więc z Partią żadnych kontaktów tutaj nie było. Czułem, że Partia odbiera nas jak wrogów. Partia wtedy tak działała, aby wywoływać niechęć do "Solidarności". Jeżeli partyjny w zakładzie pracy rysował sobie na drzwiach krzyż czy szubienicę, a rano mówił: patrz, szubienica, będą mnie wieszać. Nie tylko w pracy, ale nawet w klatkach, w blokach. Wszystko by zrobili, aby tylko oskarżyć "Solidarność", aby ludzie odwrócili się od "Solidarności".

AS: Ani Związek ani Pan nie byliście zainteresowani kontaktami z Komitetem Partii?

WL: Jeżeli wola ludzi byłaby taka, że przywódcy mają rozmawiać z Partią, to na pewno bym rozmawiał. Robiłem to, co chcieli ludzie. Byłem ich sługą.

AS: Rozumiem, że kontakty z Partią uważaliście za zbędne. Natomiast cały czas utrzymywaliście kontakty z administracją, najpierw z naczelnikiem Stryjewskim, potem z Wysockim.

WL: Stryjewski został odwołany. Wyjechał do Warszawy i stamtąd nie wrócił. Przed odwołaniem dał mi jakieś 60 czy 70 stron zarzutów, jakie Komitet Partii miał do niego. Ja to czytałem. Stryjewski był człowiekiem Partii, bo Partia go wsadziła na stanowisko naczelnika. Ale Stryjewski miał duże poparcie w społeczeństwie, bo dużo dla miasta zrobił. Stryjewski widział pewne błędy Partii. On stał się dla Partii niewygodny. Osobiście do mnie przyszedł jako do tymczasowego przewodniczącego i dał mi do przeczytania ten plik zarzutów Partii pod jego adresem. Przeczytałem to uzasadnienie, za co go usuwają z naczelnika. Wtedy ja tę sprawę postawiłem na posiedzeniu tymczasowego prezydium "Solidarności" w Sierpcu. Prezydium powiedziało, że dla "Solidarności" był to człowiek pomocny, ale przecież jest to człowiek Partii. I teraz w początkach "Solidarności", kiedy widzimy, jak ludzie plują na Partię, nie możemy bronić człowieka Partii. Nie chcieliśmy zrobić sobie plamy. Ostatecznie "Solidarność" nie postawiła się w obronie naczelnika. Naczelnik wyjechał do Warszawy i już nie wrócił. Stało się to w ciągu dwóch-trzech dni. Mówiło się, że zmarł na serce, ale ja nie wiem, czy tak było.

AS: Jeżeli naczelnik Stryjewski pokazał Panu uzasadnienie odwołania ze stanowiska, to na co liczył?

WL: Chciał, żeby Związek przeciwstawił się decyzji Komtetu o usunięciu go ze stanowiska. "Solidarność" wszędzie w zakładach miała prawie 100% członków. Ale prezydium Związku zajęło stanowisko, żeby nie puścić sprawy w eter poprzez Komisje Zakładowe. Te zarzuty wobec Stryjewskiego, jak pamiętam, dotyczyły korupcji, były przykłady jakichś zamian mieszkań. Te zarzuty w moim odczuciu wówczas nie miały charakteru bardzo ciężkich. Odnosiłem wrażenie, że są tak napisane, aby było ich dużo. Po Stryjewskim nastał Janusz Wysocki. Wtedy organizacja Związku była już silna. Moje nazwisko było wówczas dobrze znane. Zresztą, ja zawsze miałem asystę milicji. Kiedy jechałem na zebranie, to gdzieś tam radiowóz stał. Jak wracałem, radiowóz wracał. Pilnowali mnie, żebym nie zginął. Mój maluch był czerwony i miał białą tylną klapę, więc rzucał się w oczy.

AS: Jeszcze raz wracam do tych kontaktów z Wysockim. Jak to wyglądało?

WL: Jeżeli chodzi o sprawy polityczne, to myśmy nie stanowili żadnego zagrożenia dla władzy. Jeżeli idzie o sprawy administracyjne i gospodarcze, uważaliśmy za konieczne prowadzić rozmowy. Naczelnik liczył się ze Związkiem. Może nawet bardziej niż z jakąś inną organizacją. "Solidarność" była najliczniejsza, miała wszędzie swoich ludzi. W tej sytuacji naczelnik jako administrator miasta miał niewiele do powiedzenia. Tak było i z Radą Narodową. Przecież to była Rada złożona z ludzi tamtego systemu, ale część tej Rady skłaniała się do "Solidarności". Ani Rada, ani naczelnik Wysocki nie byli przeciwni "Solidarności".

AS: Ale jaką postać miała współpraca z naczelnikiem w praktyce życiowej?

WL: Jeżeli chodzi o sprawy społeczne, a przecież "Solidarność" brała na siebie ciężar załatwiania takich spraw, to np. kiedy brakowało pokrycia na kartki, musieliśmy iść jednym frontem. Sierpc był w wojewódzkiej puli przydziałów mięsa na końcu. Naczelnik miasta nie mógł tu nic zrobić, bo był zależny od wojewody i bał się mu narazić. A przecież Wysocki chciał, żeby mięsa było w Sierpcu więcej i odpowiadało mu, żeby ktoś inny o to wystąpił. Najlepsza do tego była "Solidarność". W Sierpcu były takie posiedzenia z udziałem prezesa PSSu, naczelnika, przewodniczącego Rady Narodowej, sekretarza Urzędu i przedstawicieli związku "Solidarność". Związki branżowe w tych posiedzeniach nie uczestniczyły, bo jeszcze nie miały takiej siły. Naczelnik Wysocki powiadamiał też "Solidarność" o rozdzielaniu mieszkań. Mówił też o innych problemach miasta.

Byliśmy zapraszani na posiedzenia Rady Narodowej. Zawsze ktoś od nas na te sesje chodził. W tych sprawach, które były nie do załatwienia w mieście, udawaliśmy się do Płocka. Razem z nami jeździł naczelnik Wysocki i przewodniczący Rady Narodowej Klimkowski.

AS: A czy wspólne działanie "Solidarności" i naczelnika Wysockiego doprowadziło do zwiększenia puli przydziału mięsa dla Sierpca?

WL: Tak. Dyrektorem Wydziału Handlu w Urzędzie Wojewódzkim była pani Płochocka, a zastępcą wojewody pan Radzimirski. I ja jako przedstawiciel siły społecznej rozmawiałem z nimi. Muszę powiedzieć, że w tamtym czasie to wszelkie interwencje od ludzi nie wpływały do naczelnika, ale do "Solidarności", więc ja w imieniu tych wszystkich ludzi miałem prawo występować. Mnie było wygodniej niż Wysockiemu przypierać wojewodę do ściany. Taka moja interwencja pomogła, ale tylko na pewien czas.

AS: Czyli miał Pan poczucie, że jako przewodniczący "Solidarności" reprezentuje Pan taki drugi Urząd Miejski. Jak długo utrzymywała się taka sytuacja?

WL: Do wprowadzenia stanu wojennego. Było tak, że ludzie przychodzili z prośbą o interwencję do mnie, a nie do naczelnika. Ja byłem szefem takiej specjalnie powołanej przez Związek Komisji Interwencyjnej. Nie mieliśmy możliwości zatrudnienia większej liczby pracowników.

Razem z przewodniczącym Przybyszem byliśmy na etatach związkowych, ale mnie przypadały sprawy interwencyjne. Oprócz mnie Buczyński jako prawnik miał pełnomocnictwo do prowadzenia interwencji. Pani Ela Pisarczyk była sekretarką. Interwencje, które można było załatwić w godzinach pracy, załatwiałem osobiście. Wszystko, co było możliwe do załatwienia, naprawdę było załatwione. W przypadku spraw nie do załatwienia, tłumaczyłem ludziom, dlaczego nic nie udało sie zrobić. Bardzo mi zależało, aby nikt nie miał poczucia krzywdy. Zawsze przekazywałem ludziom prawdę o ich sprawach i jeśli ja nie pomogłem, to wskazywałem drogę dalszego postępowania. Związek robił to dla ludzi za darmo. Naprawdę nie mieliśmy z tego tytułu żadnych korzyści.

Przytoczony wywiad został opublikowany wcześniej w Almanachu Sierpeckim t. 1. IUNCTUS, Sierpc 1997



Wiesław Lewandowski dwadzieścia lat później: Nie czuję się odpowiedzialny za to, co się teraz dzieje

Gdybym miał najkrócej skwitować minione dwudziestolecie, to przede wszystkim musiałbym powiedzieć, że nie czuję się odpowiedzialny za to, co się teraz dzieje z inspiracji i pod szyldem "Solidarności". Budowałem w Sierpcu struktury "Solidarności" dwadzieścia lat temu. Zapamiętałem okres "Solidarności", kiedy związek był silny i stanowił naprawdę oparcie społeczne. Stan wojenny i lata następne wszystko wywróciły do góry nogami. W roku 1990 "Solidarność" to już była zupełnie inna organizacja. Dzisiejsza "Solidarność" moim zdaniem ma bardzo wiele wspólnego z tą "Solidarnością" sprzed dziesięciu lat, kiedy przewodniczącym był Jerzy Brant, a bardzo niewiele ją łączy z "Solidarnością" z roku 1980 i 1981. Przyznaję, że ja w tej dzisiejszej "Solidarności" nie umiem się znaleźć.

"Solidarność" bardzo zaważyła na moim życiu i mojej rodziny. W stanie wojennym bardzo odczułem osamotnienie, w jakim się znalazłem po delegalizacji związku. Miałem problemy z pracą i liczne kłopoty ze Służbą Bezpieczeństwa. W 1990 roku próbowałem się jeszcze włączyć w działalność związkową w Sierpcu, ale szybko spostrzegłem, że już są nowi przywódcy, którym tylko przeszkadzałem. Już w żadną działalność ani związkową, ani polityczną się nie zaangażowałem. Trzymam się swego planu życiowego: żyję dla rodziny. Pracuję w Warszawie jako rzemieślnik, bardzo sobie to chwalę, ponieważ mam poczucie niezależności.

Nie jest jednak tak, że wszystko w sprawach publicznych jest mi już obojętne. Tkwi we mnie jak wielka zadra świadomość, że ludzie, którzy rządzili w tamtym systemie, nie zostali rozliczeni. Oburza mnie, że tak wielu z nich nadal sprawuje różne funkcje i ma niejednokrotnie lepiej niż ci, którzy coś jednak dla zmiany systemu w Polsce zrobili. Przyznam się, że nie mogę uwolnić się od myśli, że jest to niesprawiedliwe, choć z drugiej strony wiem, że w demokracji jest tak, jak sobie życzy większość wyborców. A na wybory u nas chodzą przede wszystkim zwolennicy dawnych układów.



Piotr Gąsiorowski: "Solidarność" wyrosła z wartości narodowych i społecznej nauki Kościoła

Piotr Gąsiorowski - aktualny przewodniczący Zarządu Oddziału NSZZ "Solidarność" w Sierpcu Region Płock.

- Panie Przewodniczący, "Solidarność" obchodzi w tym roku podwójny jubileusz. Mija 20 lat od powstania Związku i 10 lat od zmiany ustroju w Polsce dokonanej pod patronatem reaktywowanego Związku. Pan, jako przewodniczący sierpeckiej "Solidarności" od dwóch lat odgrywa rolę szczególną. Być może nieporównywalną z rolą Wiesława Lewandowskiego czy Jerzego Branta, ale to Pan odpowiada za wynik wyborów samorządowych sprzed dwóch lat i w jakimś stopniu za lokalny wymiar czterech reform rządowych, czyli za działalność polityczną odbywającą się pod szyldem "Solidarności".

- Obecna kadencja w "Solidarności" jest rzeczywiście szczególna. Dwadzieścia lat temu "Solidarność" walczyła o demokrację i inny system. Po roku 1989 "Solidarność" chroniła zachodzące w kraju przemiany. Z chwilą utworzenia AWSu przed związkiem stanęły nowe zadania. Faktycznie, "Solidarność" musiała niejako się upolitycznić, ale było to potrzebne dla Polski. Bez włączenia się Związku do polityki nie byłyby możliwe cztery wielkie reformy: administracji, zdrowia, ubezpieczeń i szkolnictwa. "Solidarność" zaangażowała się także w wybory samorządowe w 1998 roku. Skoro "Solidarność" walczyła o demokrację, to logiczne było, że staraliśmy się uzyskać wpływy w samorządach. Społeczeństwo zadecydowało, w jakim stopniu ten wpływ nam przysługuje. W Radzie Miejskiej mamy jednego radnego, a w Radzie Powiatowej wprowadziliśmy pięciu radnych.

W chwili obecnej naczelne zadanie Związku to starania o utrzymanie miejsc pracy i utworzenie nowych. Dlatego też osobiście angażuję się w pracę w Radzie Zatrudnienia przy Powiatowym Urzędzie Pracy oraz w Komisji Konkursowej ds. Przetargów Publicznych i Prac Interwencyjnych. Zatem dzisiaj "Solidarność" już nie zajmuje się polityką, ale jak każdy związek zawodowy broni interesów pracowniczych. "Solidarność" jest dla tych, co są w strukturze związku, płacą składki i chcą, aby o dbać o ich interesy.

- Czy pokusiłby się Pan o ocenę roli politycznej naszej sierpeckiej "Solidarności" odegra nej dwa lata temu podczas wyborów samorządowych?

- Minęły dopiero dwa lata. To bardzo krótki okres czasu. Rzetelnej oceny będzie można dokonać po zakończonej kadencji. Wtedy powiemy sobie, czy postawiliśmy na ludzi właściwych. Przyznaję, że jedna osoba z naszej listy w Radzie Miejskiej to bardzo mało. Niemniej jednak moim zdaniem Sierpc jest miastem bardzo komunistycznym i sam szyld Akcji Wyborczej Solidarność działał odpychająco. Mam przekonanie, że w wyborach uczestniczą przede wszystkim zwolennicy lewicy. Elektorat prawicowy jest liczny, ale jeszcze na wybory nie chodzi. Prawica jest nadal rozdrobniona, więc zwolennicy prawicy czekają na wyklarowanie się sytuacji.

- "Solidarność" jako związek zawodowy powinna być organizacją roszczeniową. Tymczasem jest to organizacja, która opowiada się za wartościami konserwatywnymi, tradycją, Kościołem. Być może tak rozumiana prawica, za którą się "Solidarność" opowiedziała, w ogóle nie jest potrzebna nie tylko w Sierpcu, ale także w Polsce i nawet na świecie?

- Trudno jest to ocenić jednoznacznie. Związek "Solidarności" z prawicą nie powinien budzić zdziwienia. "Solidarność" wyrosła z wartości narodowych i społecznej nauki Kościoła. Korzeniom zaprzeczać nie można. Przyznaję, że w warunkach rozwiniętej demokracji wszystkie związki zawodowe są do siebie bardzo podobne w swej roszczeniowości. Na "Solidarności" ciąży jednak przeszłość. Osobiście nie dostrzegam sprzeczności między roszczeniową funkcją "Solidarności" jako związku zawodowego i jej misją polityczno-państwową.

- Czy możemy porozmawiać o sile sierpeckiej "Solidarności"?

- Oddział obejmuje swym działaniem teren Powiatu Sierpeckiego i liczy kilkuset członków. Obserwujemy napływ nowych członków z kręgów nauczycielskich. Jest to zrozumiałe, ponieważ weszła w życie reforma oświaty a wraz z nią groźba zwolnień. Obserwuję rozwój "Solidarności" nauczycielskiej. W pozostałych zakładach pracy jest bardzo różnie. W browarze sytuacja "Solidarności" jest dość specyficzna i wolałbym nie wypowiadać się na ten temat. Natomiast w mleczarni, drugim co do wielkości zakładzie pracy w Sierpcu, "Solidarność" jest związkiem, który ciągle się rozrasta. W obecnej kadencji Komisja Zakładowa w mleczarni powiększyła się i w sumie liczy ponad 100 członków. Muszę poinformować, że na terenie Powiatu Sierpeckiego są organizacje związkowe, nawet bardzo liczne, które nam nie podlegają. Dobrym przykładem jest organizacja związkowa w Zakładzie Przewozu Pasażerów, która podlega bezpośrednio pod Warszawę.

- Zastanawia mnie fakt, że żaden z przywódców "Solidarności" w Sierpcu poza okresem pełnienia funkcji związkowej nie znalazł sobie miejsca na lokalnej scenie politycznej. Tak stało się z Wiesławem Lewandowskim, Włodzimierzem Przybyszem, Markiem Matczakiem, Jerzym Łukasiewiczem. Wszyscy oni są wyautowani. Czy Pan nie obawia się takiego samego losu?

- Rzeczywiście, moi poprzednicy nie znaleźli sobie miejsca w scenie politycznej Sierpca. Mogę tylko stwierdzić, że tak się po prostu stało. Co do własnej przyszłości trudno mi się wypowiadać.

- Obserwuję Pańską działalność i stwierdzam, że odpowiada Panu rola strażnika pamiątek. Świadczy o tym odsłonięcie tablicy ku czci ks. Jerzego Popiełuszki przy farze, składanie kwiatów pod Pomnikiem Katyńskim podczas uroczystości 3 Maja i 11 Listopada. Tu "Solidarność" widać. Proszę podpowiedzieć mi, jakie jeszcze inne inicjatywy podjęła "Solidarność" w Sierpcu.

- Na pewno najbardziej widać nas jako strażników pamięci. Niemniej jednak pragnę zapewnić, że "Solidarność" realizuje wszelkie inne zadania, jakie na nasz związek nakładają ustawy. Przykładowo: ustawa o samorządzie zobowiązuje Zarząd Miasta do konsultowania z nami kwestii wysokości opłat i podatków. Na każde zapytanie jest nasza odpowiedź z uzasadnieniem. Rzadko jednak się zdarza, aby nasze sugestie były brane pod uwagę. Przykładem niech będzie zlekceważenie przez Radę Miejską naszych argumentów przeciwko podwyższaniu stawki bazowej czynszu w mieszkaniach komunalnych. Byłem też inicjatorem spotkania samorządowców na temat bezrobocia. Miałem po tym spotkaniu mieszane uczucia, ponieważ żaden z działaczy samorządowych nie miał żadnej konkretnej propozycji, co zrobić na rzecz zmniejszenia bezrobocia.

- Czy ma Pan konkretny pomysł na promocję naszego terenu poza starym już życzeniem typu: "niech władza sprowadzi inwestora"?

- Zacząć należy od tego, aby właściwie wykorzystać nasze walory. W działaniach lokalnej władzy nie widzę woli, aby wykorzystać dla promowania naszej ziemi taki atut jak skansen. Przecież miasto można promować poprzez kulturę.

- Dyrektor skansenu to robi. Sprzedaje plenery do filmów i nawet dostał za to nagrodę od Sejmiku Województwa Mazowieckiego.

- Dobrze, ale jaki pożytek ma z tego samo miasto? Żaden. Myślę, że jest brak współpracy między miastem a skansenem.

- Nie jest Pan zadowolony z polityki prowadzone przez miasto i powiat?

- Nie, nie jestem zadowolony. Miasto buduje nowe chodniki i tyle. Społeczeństwo to widzi i na tej podstawie ocenia działanie władz miejskich.

- Jak się Panu układa współpraca z OPZZetem?

- Jest struktura, ale współpraca prawie żadna. Chociaż nie. Jeden raz się zdarzyło, że wystąpiliśmy zgodnie przeciw projektowi pozamykaniu wszystkich linii kolejowych dochodzących do Sierpca. Myślę, że między innymi dzięki tym działaniom ocalały linie Sierpc-Toruń i Sierpc-Nasielsk i linie te mają duże szanse na utrzymanie się.

- Jak Pan zapatruje się na fakt umacniania się wpływów SLD w Sierpcu i braku wyraźnej konsolidacji na prawicy?

- Chciałbym, aby między partiami prawicowymi nastąpiło maksymalne zbliżenie, aby się wzajem wspomagały. Problem słabości sierpeckiej prawicy jest bardzo złożony. Ludzie prawicy w Sierpcu mają małe możliwości pokazania się, ponieważ brak u nas prawicowej prasy. Drugie źródło słabości to sprawy ambicjonalne. Jeżeli idzie o lewicę sierpecką, to chcę się wstrzymać od ocen. Poczekam. Myślę, że cała prawda o tej lewicy wyjdzie na jaw.

(Rozmawiał: Zdzisław Dumowski)



Obchody 20 lat istnienia "Solidarności", w którym wydzielam jeszcze osobno ostatnie dziesięciolecie, budzą pewne emocje. Postanowiłem się wypowiedzieć w tej sprawie na łamach "Rozmaitości" powodowany przekonaniem, że nawet skrótowe i subiektywne podsumowanie jest koniecznością ze względów historycznych i edukacyjnych. Nie wykluczam sytuacji, iż postawiony zostanie zarzut, że nie jestem do tego uprawniony, ale muszę oświadczyć, że innych chętnych do tego zadania nie było.

"Solidarność" w Sierpcu w latach 1980-1981 zaistniała w Sierpcu na zasadzie znanej w fizyce jako zasada światła odbitego. Ponieważ "Solidarność" była tworzona w całej Polsce, więc dzięki paru zdeterminowanym zapaleńcom, wśród których szczególną rolę odegrał Wiesław Lewandowski, kierowca z PKSu, powstała również i w Sierpcu. W momencie ogłoszenia stanu wojennego została dosłownie zdmuchnięta przez Służbę Bezpieczeństwa. Nie mogło być inaczej, ponieważ w mieście nie było dostatecznie silnego zaplecza społecznego dla "Solidarności", czyli po prostu nie było klasy robotniczej. Z opublikowanych przeze mnie w tomie I "Almanachu Sierpeckiego" wspomnień ludzi "Solidarności" i ludzi ówczesnej władzy wynika jasno obraz miasteczka, w którym trudno było o pracę. Było to miasto rządzone przez dyrektorów i prezesów pod przewodnictwem I sekretarza KM PZPR. Jeżeli do tego dodamy działalność Służby Bezpieczeństwa i jej rozbudowanej agentury, ORMO, organizacji kombatanckich, to aż dziwne, że 20 lat temu jakakolwiek "Solidarność" powstała w Sierpcu. Nie należy też się dziwić, że pacyfikacja resztek po "Solidarności" dokonana przez miejscową SB była tak skuteczna, iż w stanie wojennym nigdy nie doszło do spotkania w jednym miejscu więcej jak dwóch dawnych funkcyjnych działaczy "Solidarności". Można powiedzieć, że dwadzieścia lat temu na krótko utworzyło się w Sierpcu pewne środowisko solidarnościowe, ale przez stan wojenny do reaktywowania Związku przetrwali raczej pojedynczy ludzie niż szczątki struktur.

Odnowienie "Solidarności" w Sierpcu po umowie okrągłego stołu łączy się z Jerzym Brantem, brygadzistą w nieistniejącym już Zakładzie Remontowym Przemysłu PiwowarskiePODWÓJNY BILANS sierpeckiej 'SOLIDARNOŚCI' go. II połowa roku 1989 i I połowa roku 1990 to okres ogromnego wpływu "Solidarności" na życie polityczne w Sierpcu. Chcąc być sprawiedliwym, należy powiedzieć, że jest to okres ogromnej władzy, jaką w swych rękach skupił Jerzy Brant. Zewnętrznym przejawem rosnącego z dnia na dzień znaczenia Jerzego Branta były wizyty wielu znaczących postaci z kręgu sierpeckiej nomenklatury w "ZREMBie", gdzie w przeszkolonej budce zwanej "oranżerią" na oczach załogi przewodniczący "Solidarności" Jerzy Brant wysłuchiwał zwierzeń dyrektorów i prezesów i udzielał im rad. Dla wszystkich towarzyszy czujących zagrożenie Jerzy Brant wypełniał faktyczną lukę po I sekretarzu. Starali się więc wkraść w jego łaski, ponieważ to on był wówczas rzeczywistym przedstawicielem władzy.

Sytuacja ta nie była czymś wyjątkowym w kraju po wyborach 4 czerwca 1989 roku. W praktyce osoby funkcyjne w reaktywowanej "Solidarności" uzyskiwały prawo podejmowania decyzji w sprawach personalnych przy obsadzaniu urzędów i instytucji państwowych. Nie był to układ pisany, ale realizowany. W byłym województwie płockim reaktywowano Region Płocki "Solidarności" z Jerzym Tokarczukiem jako przewodniczącym. Jego emisariuszem na Sierpc został Jerzy Brant.

Jerzy Brant postanowił o obsadzie stanowisk kierowniczych w kilku urzędach w Sierpcu. Jego decyzje w przypadku Urzędu Rejonowego - dziś Starostwa Powiatowego, Urzędu Pracy i Urzędu Skarbowego obowiązują do dziś w niezmienionej wersji osobowej. W przypadku Ośrodka Pomocy Społecznej desygnowana przez niego osoba została wymieniona w 1993 roku. Jeżeli przyjrzeć się polityce personalnej prowadzonej przez Jerzego Branta, to należy stwierdzić, że stawiał na osoby z dawnego nomenklaturowego układu, które wówczas nazywano "bezpartyjnymi fachowcami". Jerzy Brant wiedział, że nie ma zaplecza kadrowego, które mógłby obdarzyć zaufaniem i jednocześnie był świadom, że sam nie będzie mógł objąć któregoś z urzędów. Postanowił zbudować układ, w którym wypromowani przez niego ludzie jako słudzy dawnego systemu, a więc skompromitowani, okazywaliby mu wdzięczność za pozytywną weryfikację, protekcję i byliby wobec niego lojalni. Niestety, te kalkulacje okazały się zawodne. Należy dodać, że podobne zjawisko zachodziło w Płocku, gdzie ówczesny "nasz" wojewoda, Jerzy Wawszczak, nie szukał nowych ludzi do pracy i bardzo szybko oparł się na kadrze urzędniczej odziedziczonej po Antonim Bielaku.

"Solidarność" przed dziesięcioma laty otrzymała także misję tworzenia Komitetów Obywatelskich dla przeprowadzenia wyborów samorządowych. Taki Komitet powstał także w Sierpcu pod przewodnictwem Jerzego Branta. Struktura Komitetu była luźna: Napięcia, jakie powstały w łonie Komitetu podczas konstruowania list wyborczych do Rady Miejskiej, w rezultacie doprowadziły do eliminacji Jerzego Branta poza sferę lokalnej polityki. Zaczęło się od skreślania z listy przez Jerzego Branta tych, którzy byli wobec niego krytyczni, a następnie skreślenia tych, którzy stanęli w obronie uprzednio skreślonych. Na miesiąc przed wyborami skreśleni zawiązali konkurencyjny komitet pod patronatem nowo powstałego Stowarzyszenia Rodzin Katolickich. Podczas wyborów Jerzy Brant nie został radnym i został odcięty od wpływu na radnych, którym udzielił poparcia. Jerzy Brant poparł kandydaturę Krzysztofa Kośmidra na burmistrza, który jednak po 11 miesiącach złożył urząd. Wpływ "Solidarności" na Radę Miejską I kadencji był skromny, ponieważ kandydaci na radnych z listy Komitetu Obywatelskiego nie mieli poczucia podległości wobec Zarządu Związku. Ostatecznie Walne Zgromadzenie Delegatów Oddziału Sierpeckiego "Solidarności" w 1992 albo 1993 roku odwołało Jerzego Branta z funkcji przewodniczącego.

Dla porządku dodam, że Jerzy Brant odpowiada też za weryfikację wszystkich funkcjonariuszy miejscowej Komendy. Klepnął tę weryfikację w takim kształcie, że tylko jeden kapitan SB jako osoba szczególnie gorliwa w pełnieniu swej służby nie przeszedł przez sito selekcji.

Wpływy "Solidarności" na życie miasta w latach 1992-1998 za rządów Włodzimierza Przybysza, Marka Matczaka i Jerzego Łukasiewicza były bardzo ograniczone i wiązało się to z upadkiem notowań Związku, który patronował przemianom ustrojowym w Polsce, a ostrze przemian najboleśniej uderzało tych, którzy stanowili bazę "Solidarności". Niewątpliwą zasługą kolejnych przewodniczących była straż przy solidarnościowym sztandarze.

Nową szansę zaistnienia w życiu politycznym miasta zyskała sierpecka "Solidarność" po wyborach do parlamentu w 1997 roku i utworzeniu rządu AWS-UW. Jedynym przejawem zmian było obsadzenie Bożeny Strzałkowskiej na rok na stanowisku kierownika Urzędu Rejonowego w nagrodę za trud kandydowania do Sejmu z listy AWS.

Wybory samorządowe do rad gmin, rad powiatów i sejmików wojewódzkich w październiku 1998 roku dały sierpeckiej "Solidarności" kolejną szansę. Niestety, nowy przewodniczący "Solidarności", Piotr Gąsiorowski, wspierany przez lidera nowo utworzonej partii RS AWS, Witolda Lorka, skupił swą energię na eliminacji z listy AWS pewnej grupy osób, zmuszając je do tworzenia konkurencyjnego komitetu wyborczego "Katolicy razem." Decyzja ta była bardzo nieracjonalna, tym bardziej że AWSowi brakowało kandydatów na radnych do wszystkich miejskich okręgów wyborczych. W rezultacie obłędnej polityki walki ze swoimi o ten sam elektorat "Solidarność" pod szyldem AWS ulokowała w Radzie Miejskiej 1 radnego, a "Katolicy razem" - 4 radnych, natomiast w Radzie Powiatowej AWS umieściła 5 radnych i porównywalną 5 radnych wprowadzili "Katolicy razem". Rzeczywiste wpływy "Solidarności" na politykę miasta i powiatu są obecnie zerowe.

Jak dotąd jedynie opowiedziałem w ogromnym skrócie o historii sierpeckiej "Solidarności". Obecnie czas na wnioski, ale podkreślam, że są to jedynie moje wnioski:

1. Uważam, że najsilniejszymi osobowościami w historii sierpeckiej "Solidarności" byli Wiesław Lewandowski i Jerzy Brant. Zastanawiam się, co by było, gdyby zamienić ich okresy aktywności. Zaryzykuję pogląd, że Jerzy Brant nie wykonałby katorżniczej roboty organizacyjnej Wiesława Lewandowskiego w latach 1980-1981, natomiast Wiesław Lewandowski, rządząc "Solidarnością" w latach 1989-1990 dokonałby prawdziwej rewolucji w Sierpcu. Nie okazałby zaufania "bezpartyjnym fachowcom" i na pewno nie zbudowałby układu postnomenklaturowego, jak to uczynił Jerzy Brant.

2. Środowisko sierpeckiej "Solidarności" nie okazało jak dotąd swej siły w kreacji ludzi prawicy. Najlepszym tego dowodem jest usunięcie w polityczny niebyt wszystkich dotychczasowych przewodniczących Związku. Wychodzi na to, że "Solidarność" to jest bardzo rozrzutna organizacja, która ma nieograniczone zasoby ludzkie i wolno jej eksperymentować bez końca.

3. "Solidarność" sierpecka jest silnie podporządkowana Zarządowi Regionu w Płocku, a od kilku lat jej przewodniczącemu Krzysztofowi Zywerowi, który według swego uznania decyduje o awansie osób z lokalnego środowiska prawicowego. Najlepszym bo jedynym przykładem jest awans Bożeny Strzałkowskiej na zastępcę kierownika delegatury Urzędu Wojewódzkiego w Płocku. Dla środowiska sierpeckiej prawicy jest to doświadczenie bolesne, ponieważ fakt, że z Sierpca pochodzi zastępca kierownika delegatury, nie oznacza, że mamy w Płocku "naszego" zastępcę kierownika delegatury.

4. "Solidarnością" sierpecką rządzą uprzedzenia i kompleksy. Ich ostrze nie jest skierowane przeciw partiom lewicy, ale przeciw części własnego środowiska. Każda kolejna ekipa uważa, że od niej zacznie się nowa era. Na przeszkodzie każdej nowej ekipy stoi stara ekipa. Po jej usunięciu okazuje, że problem nie tkwił w fakcie obecności "starej ekipy", ale w trudnej lokalnej rzeczywistości społeczno-politycznej, z którą nowa ekipa też sobie nie radzi, wiec siłą rzeczy następuje ucieczka w działania symboliczne, a więc składanie wieńców pod Pomnikiem Katyńskim i msze za Ojczyznę.

5. "Solidarność" w Sierpcu liczy "kilkuset członków." Należy powiedzieć, że tej "Solidarności" nie widać. Sierpecka "Solidarność" ma dwadzieścia lat i czeka na przywódcę, który tchnie w nią ducha.

31 sierpnia 2000 roku

Zdzisław Dumowski