4/2001 |
||||||
Aktualne wydanie Archiwum Redakcja Komentarze Strona główna |
Poprzedni artykuł
Spis treści
Następny artykuł
|
|||||
MÓJ WRZESIEŃ 1939 ROKU
ROCZNICOWA REFLEKSJA
W czasie spotkań w szkołach, młodzież często pyta: jak przyjąłem wybuch II-giej Wojny Światowej ?- co myślałem? - Chwila zadumy - co im odpowiedzieć, pewnie czekają na jakieś wzniosłe - patetyczne odpowiedzi. Mój Boże, przecież ja wówczas byłem 12-letnia chłopcem, skorym do zabaw i psot, życie traktowałem na swój chłopięcy sposób, Myślę, że wówczas nasz świat był jakby mniejszy, nasz horyzont zainteresowań jakby węższy, nawet napewno. Przecież był to świat bez telewizji, komputerów, internetu, bez lotów w kosmos. NADCIĄGAJĄ CHMURY Wśród kilkunastu kolegów wiodłem niejako prym, zawsze inicjowałem poczynania grupy, nazywano mnie "stary" chociaż nie byłem najstarszy. Najbardziej zżyty byłem z Jankiem Łukasiewiczem, zwanym przez nas "Janiem" (obecnie mieszka we Wrocławiu), Mieszkaliśmy po sąsiedzku, tuż przy błoniach, na których ćwiczyli żołnierze 2 Pułku Piechoty Legionów (2ppleg), który stacjonował w Sandomierzu. W ostatnie wakacje, od końca czerwca do pierwszych dni sierpnia, spędzaliśmy tam całe przedpołudnia, przyglądając się ćwiczącym, aby być bliżej nich, przynosiliśmy wodę w wiadrach z której korzystali spragnieni żołnierze i oficerowie. Za to często pozwalano nam np. potrzymać karabin ( był bardzo ciężki), lub położyć się obok ich stanowisk, kiedy strzelali do tarcz. Po ćwiczeniach, zawsze odprowadzaliśmy wracających żołnierzy do koszar, idąc obok próbowaliśmy dotrzymać im kroku, Pamiętam z jakim podziwem patrzyłem na żołnierzy, na ich przepocone drelichy i z jaką przyjemnością wdychałem żołnierski pot. Nie przypuszczałem że już niedługo będę wdychał własny, że bardzo przyda się to obcowanie, ten bezpośredni kontakt z żołnierzami, z bronią, obserwowanie ich ćwiczeń - tak wiele zapamiętałem.
W lecie 1939 roku dużo mówiło się o możliwości wybuchu wojny, entuzjazmowałem się wraz z kolegami przyszłą wojną, którą widzieliśmy przez pryzmat przygody, no i oczywiście zwycięstwa, Tak więc wybuch wojny nie zaskoczył nas. Nawet pierwszych nalotów, krótkotrwałej walki i wycofania się wojsk polskich za Wisłę nie traktowaliśmy jako przegranej. Przecież nasza wizja wojny składała się nie tylko z ataków, marszów naprzód, ale też z obrony iewentualnego wycofania się, by ponownie zaatakować i zwyciężyć. Tak widzieliśmy wojnę oczami wyobraźni, gromadki kolegów, 11 - 12 letnich chłopców. Po przesunięciu się frontu daleko za Wisłę, w mieście zapanował względny spokój. Przez pierwsze dni okupacji, przeważała w nas, chyba bardziej chłopięca ciekawość niż 1ęk. Na Niemców patrzyliśmy jak na coś nowego, groźnego, wrogiego, ale też ciekawego. Pamiętam że jako chłopcy dostrzegaliśmy siłę tej wrogiej armii, jej uzbrojenie, zmotoryzowanie. Narazie nie odczuwaliśmy grozy okupacji. Pierwszą gorycz przegranej wojny i okupacji odczułem wraz z kolegami w połowie września, kiedy poszliśmy do naszej szkoły. A tu okazało się, że w naszej szkole kwaterują żołnierze niemieccy i na teren szkoły nas nie wpuszczono a nawet brutalnie odpędzono. I pamiętam jak staliśmy przed szkołą, przy wieży ciśnień w parku i patrzyliśmy na naszą "budę", chyba po raz pierwszy, jak na coś nam bardzo bliskiego, drogiego, jak na naszą świętą własność, którą nam brutalnie zabrano. I chyba wtedy po raz pierwszy zrodziła się w nas, we mnie na pewno, prawdziwa nienawiść do Niemców, Dopiero ta konfrontacja z wrogą armią w naszej szkole stała się przełomowa w kształtowaniu naszej świadomości. Dostrzegliśmy wówczas straszną prawdę - nie ma Polski. Bo przecież dla nas nastolatków, Ojczyzna - Polska, indywidualnie, to rodzina, koledzy - szerzej rzec by państwowo to właśnie szkoła. To przecież w tej naszej szkole kształtowała się nasza świadomość Polaka. Tu uczyliśmy się języka ojczystego, historii Polski, poznawaliśmy bohaterów narodowych, tu uczyliśmy się być narodem, odczuwać polskość. Pamiętam, jak po chłopięcemu przeżywaliśmy śmierć Marszałka Józefa Piłsudskiego, jak z kolei cieszyliśmy się z wyboru Marszałka Edwarda Rydza-Smigłego. I naraz odczuliśmy, że to wszystko się zawaliło, runęło, że skończy się nasza Polska, której takim namacalnym znakiem była nasza szkoła, zabrano nam szkołę, naszą małą Polskę. Pamiętam, że po szoku przeżytym w związku ze szkołą przez 2-3 dni dyskutowaliśmy, zastanawialiśmy się jak dokuczyć Niemcom kwaterującym w naszej szkole, jak im obrzydzić pobyt tam, właśnie tam! Narady okazały się nader owocne, postanowiliśmy, wydzielić z pośród nas 2-3 osobową grupę-omalże bojową. Bojowość tych działań polegała na wrzucaniu do szkoły, przez okna do klas, zdechłych szczurów, myszy, żab i innych świństw a nawet zapakowanych "min poślizgowych". Taką formę walki prowadziliśmy do końca października. A na ulicy, widząc czy mijając żołnierzy niemieckich odwracaliśmy się spluwając,
Wśród kolegów, Janiu uchodził za nieoficjalnego lojalnego mojego zastępcę i z nim to, postanowiliśmy sprawdzić swoją odwagę, jak wówczas myśleliśmy "fizyczną" i "duchową". W połowie października poszliśmy późnym wieczorem, grubo po godzinie policyjnej, na cmentarz przy kościele św. Pawła, na drugim krańcu miasta - to była próba "fizyczna", a na cmentarzu zatrąbiliśmy na cztery strony, odczekaliśmy kilkanaście minut i spokojnym krokiem wyszliśmy z cmentarza - to była próba "duchowa". To miało nam 'samym udowodnić, że nie boimy się ani żywych Niemców, ani ich duchów. Mieliśmy z Janiem jeszcze jedną tajemnicę. Otóż we wrześniu, po przejściu, frontu, znaleźliśmy wojskowy pas z ładownicami i bagnetem, sporą ilość amunicji i dwa granaty zaczepne. Ukryliśmy to u wujka Jania w komórce, co kilka dni sprawdzaliśmy czy broń jest. Pod koniec listopada, wujek porządkując komórkę odkrył nasz "skarb", oczywiście "skarb" uległ konfiskacie na rzecz, jak powiedział wujek „mądrych i dorosłych”, a nie dla, jak nas określił "smarkaczy". Życie okupacyjne stawało się coraz trudniejsze, biedniejsze, odczuwało się brak żywności, opału i coraz bardziej krwawe. Okupant dokonywał aresztowań, rozpoczęły się masowe szykany i represje wobec naszych sąsiadów Żydów, Codziennie można było zobaczyć jak żandarmi demonstracyjnie, w formie poniżającej,pędzili Żydów do prac porządkowych na ulicach miasta. Sceny popychania, potrącania na ulicy Żydów, bitych bez powodu, czy za wydumane przewinienia, zależne od widzimisię i humoru Niemca, żołnierza czy żandarma, przypadki zastrzelenia nie były odosobnione. Okupacja zaczęła pokazywać swoje prawdziwe oblicze. Życie koleżeńskie naszej grupki uległo rozluźnieniu, kilku kolegów wyjechało do krewnych poza Sandomierz, z pozostałymi spotykaliśmy się rzadziej wymieniając między sobą najświeższe nowinki, oczywiście "wojskowo-polityczne". Przeżywaliśmy ciężko wiadomości, które docierały. Tragiczna wiadomość o wkroczeniu wojsk sowieckich i zajęciu wschodniej części Polski-l7.IX. - to już drugi okupant. Obrona Warszawy i jej kapitulacja-28.IX. Dotarła wiadomość o ostatniej bitwie w tej wojnie obronnej pod Kockiem-2-5.X. i kapitulacji ostatniego zgrupowania gen. Franciszka Kleeberga. Ani Rząd Polski ani Dowództwo Wojska Polskiego nie podpisują kapitulacji - wojna trwa dalej, społeczeństwo - naród też nie złożył "broni" - od pierwszych dni okupacji organizując walkę podziemną z okupantem. Przekładaliśmy te wszystkie wiadomości na nasze chłopięce rozumy. Gdzieś ulotniła się ochota do zabaw i psot, jakoś "dziwnie" z dnia na dzień wydorośleliśmy. W takiej atmosferze przeżywaliśmy pierwsze miesiące wojennej okupacji, w "bohaterskiej" walce z armią niemiecką w naszej szkole i porażce z wujkiem, który jak wówczas odczuwaliśmy, rozbroił nas. Nie ma bohaterskich czynów, bierne uczestnictwo w dramatycznych, tragicznych dniach narodu polskiego, Polski. Ale z takich drobnych faktów, epizodów składa się większość przeciętnego życia naszego - dzieci czasu wojny. Wracają wspomnienia, przeżycia wczesnomłodzieńczych, żeby nie powiedzieć dziecinnych lat, nasuwają się refleksje na dziś, szczególnie z młodzieżą szkolną. Odczuwam autentyczny żal za utraconymi latami szkolnymi, żal który chwilami przeradza się w zazdrość, że oni mają tą swoją beztroskość, niesforność szkolną, że mają swoje spokojne wrześnie, swoje radości spędzonych wakacji, powroty do szkoły. My tego w l939 roku niestety nie mieliśmy, nam zabrano radości szkolnych lat, beztroskich chłopięcych zabaw, straconych bezpowrotnie. Oni mają to wszystko - rozumiem, że traktują to jako rzecz naturalną, przynależną młodości - docenianą wówczas, jako wartość bezcenna, gdy się ją utraci. I tu powstaje różnica punktu widzenia i oceny zjawiska faktu wartości jako takiej. To przecież młodość szkolna, szkoła, jest naszą małą lokalną Polską - największą wartością. Andrzej Olechowski Od redakcji. Autor, Andrzej Olechowski, kombatant AK, to znany fotograf sierpecki, obecnie na emeryturze. |
||||||
Poprzedni artykuł Spis treści Następny artykuł |