5/99 |
||
Aktualne wydanie Archiwum Redakcja Komentarze Strona główna |
Poprzedni artykuł
Spis treści
Następny artykuł |
|
Nowiuśka kniejówka
Ryszard Suty
Nasz wspaniały przyjaciel Józiu, był człowiekiem pobudliwym i impulsywnym, łatwo dającym się ponieść emocjom a także bardzo zachłannym na łowiecki sukces. Jednocześnie był lubiany za życzliwość, pracowitość, fachowość i poczucie humoru. Pamiętnego letniego wieczora, ze swoją nowiuśką kniejówką, za którą zapłacił furę pieniędzy i wyposażył w świetną nocną lunetę, pojechał na dziki. Na wiatrak. To takie miejsce, gdzie kiedyś blisko stał prawdziwy wiatrak. Dziś nawet nikt w to nie uwierzy, bo las wokół ma już dwadzieścia lat, więc gdzie tu w środku lasów wiatrak? Nazwa pozostała. Jest tam ambona przy bagienku i przyoraliśmy tam trochę kartofli. Dziki przychodziły do tego stołu nieustannie. Józiu najpierw otropił czy były ostatniej nocy, czy żerowały i podniecony świeżutkimi śladami ucztowania, w radosnym, pełnym oczekiwania nastroju, usiadł na ławeczce niedawno pobudowanej ambony. Widok z okienka był dosyć ograniczony. Bagienko nie szersze niż osiemdziesiąt metrów a do odkrytego buchtowiska, zaledwie trzydzieści, tak aby i dubeltowicze mogli strzelać. Luf gwintowanych w kole było zaledwie kilka, Józiowa najlepsza. Na optymistycznych rozmyślaniach, w oczekiwaniu pewnego sukcesu, Józiowi szybko minął ciepły letni wieczór. Teraz powinno się zacząć. Noc wszak latem jest krótka, dziki aby się nasycić muszą rozpocząć żerowanie wcześnie. Przyjdą więc niebawem , zwłaszcza, że ambona w środku lasu i kartofle po to przyorane aby dziki w lesie jak najdłużej powstrzymać przed wyjściem na pola. Każdy szmer wywołuje alarm napiętych nerwów. Szelest traw przyśpiesza wydzielanie adrenaliny. Trzask gałązki podrywa lornetkę do oczu! -Nie, nie. To ptak usiadła za plecami na drzewie. Te szeleszczące trawy to zając, który na kolację wychodzi jeszcze za widoku. - Gałązka? Sarny zaświeciły lusterkami, zmierzając do pól z uprawą łubinu! Spokojnie! Tylko spokojnie! Przyjdą. Jeszcze widno. Trzeba być czujnym. Dzik, zwłaszcza w początkach nocy jest bardzo ostrożny. Wyjdzie na otwartą przestrzeń cichutko jak duch. A więc od okienka do okienka z lornetka przy oczach, bo przecież choć wysokie trawy zasłonią dzika to lornetka pozwoli przeniknąć ułomnemu ludzkiemu oku gąszcz. O zmroku wszystko wydaje się inne. Zmieniają się kolory, cienie jedno zasłaniają a drugie odkrywają. Trzeba przyzwyczaić oczy. Zeiss to jednak dobra firma, wszystko widać jak na dłoni. W głowie kłębią się myśli. Skąd mogą przyjść? Czy tędy co zawsze? Nie, nie dzik jest mądry. Dziś na pewno przyjdzie z innej, najmniej spodziewanej. Ale skąd? I kiedy? Czy broń załadowana? czy w drugiej lufie lepiej mieć brenkę, czy zostawić śrut? Po co mi śrut? Nie będę strzelał do lisa latem. Brenka oczywiście. Może trzeba będzie poprawić. Nie! Merkel, 7x65 niemiecka kula, mocna, na taką odległość? Mucha nie siada! Zostanie w ogniu! Napewno! Skaranie boskie z tymi komarami. Plaga nie do wytępienia. Ciągle się trzeba oganiać. JEST! Jest, wyszedł tam gdzie powinien. Dobrze że czekałem ze szkłami przy oczach! No bratku, bliżej, bliżej. Idzie. Widać w szkłach oko, każdy włos niemal. Zaczyna buchtować! Niech się rozgości, niech jego czujność osłabnie, niech się poczuje bezpieczny. Teraz ostrożnie zamienić lornetkę na broń. Nie stuknąć o metal, nie uderzyć w ścianę lufą kładzioną w okienko. Szybko, szybko, gdzie on jest w tej lunecie. Jest, jest! Spokojnie niech się oddech wyrówna, niech puls przestanie szaleć. Spokojnie! Co to, jesteś stary na pierwszej randce z dziewczyną o której nawet nie miałeś odwagi marzyć? Przecież tych czarnuchów już jest kilka na rozkładzie! To tylko jeszcze jeden! Tamte, na zbiorowych polowaniach i z dubeltóki, przewracały się jak zające! A teraz, nowa broń, kniejówka? Zostanie w ogniu. Musi zostać! Zresztą jest niezawodna breneka, poprawi się. Dzik jest twardy, ile razy nie zaznaczył, nie dał farby a leżał po stu metrach. Pełne szkła tego dzika. Duży. Krzyż lunety można położyć gdzie się chce. Na łopatce, za uchem, na komorze. Najpewniej na komorze, prawośc łowiecka nakazuje na komorę! Oślepiający błysk, kopnięcie w ramię, podrzut lufy, huk zwielokrotniony powracają cym echem jak grzmot letniej burzy! Gdzie on? Poszedł? Nie został? Rumor po krzakach upewnia w rozczarowującym przekonaniu że poszedł. No, taki dzik! Miał prawo, miał prawo pójść. Co tu robić, iść za nim w ciemność i gąszcz? Nigdy! Pies, jechać po psa! I to szybko bo latem jak będzie długo leżał to się zaparzy. * W samochodzie, kolegom którzy się zadeklarowali pomóc przy odnalezieniu, patroszeniu i odstawie dzika do skupu, trzeba wszystko od nowa opowiadać. Zasypują lawiną pytań, żądają szczegółów. Rzadko się zdarza strzelać w naszym łowisku taa-a-akiego dzika. - Czy miał oręż? - Pewnie że miał, przecież patrzyłem przez lornetkę i lunetę! W lesie ciemno. Pies szybciutko odnalazł dzika, dziesięć metrów od skraju polanki. Nie mógł pójść daleko, taka kula? Dobrze, że wziąłem kolegów. pomogą wytargać z gąszcza, wypatroszą, włądują do bagażnika. Dobre chłopy - sami wszystko zrobili, nie pozwolili nawet palcem tknąć. No dla nich to też atrakcja. Taki dzik! W aucie jest zawsze dyżurna "półośka" z nakrętką. Po jednym, dla mnie dwa, kolega zastąpi przy kierownicy. Następna kolejka. Wartka rozmowa, wspomnienia innych dzików i niebywałych sytuacji, odprężenie, żarciki. Pięknie, pięknie! Podziwiają broń, nie wszyscy dotychczas widzieli, przecież nowiuśka, prosto ze sklepu. Kosztowała sporo ale jest tego warta! W skupie, trochę późno, około północy. Pani Skupowa słucha opowieści kolegów, zerwana z łóżka ale nie marudzi, potakuje ze zrozumieniem. Fajnie, zanieśli na wagę, ułożyli w chłodni na podłodze. Przez szparę w drzwiach widzę ile miejsca zajmuje. Żeby sobie o nas źle nie pomyślał, ten dzik ma się rozumieć, trzeba drugą butelkę pod tę wątrobę, której całe wiadro. Kwit odstawy do kieszeni. Ile ważył, bo ciemno i nie mogę przeczytać? - Sto trzydzieści osiem! Odpowiedzieli chórem koledzy. * Rano, trampek w gębie! Do roboty na siódmą. Ale żonie trzeba się pochwalić. Czyta kwit, czyta, słucha opowiadania, chce coś powiedzieć, ale nie może dojść do słowa. Że co? Co? - Że nie pisze sto trzydzieści osiem, tylko trzydzieści osiem? zaspana baba w środku nocy, pomyliła się. Zaraz do niej pojadę, niech poprawi. Zresztą leży w chłodni, sam jeden można sprawdzić. - Pani Marysiu, co Pani tu napisała? Przecież byłem przy wadze i koledzy dźwigali. Jedynkę z przodu trzeba dopisać. Sto trzydzieści osiem ma być. Proszę poprawić! - Panie Józiu. Chodźmy zobaczyć do chłodni. Poszliśmy. - Pani Marysiu, co Pani? To przecież nie mój dzik!!! Ach, ci koledzy!!! Ci koledzy!!! |
||
Poprzedni artykuł Spis treści Następny artykuł |