Niniejszy artykuł powstał w ramach współpracy sierpeckiego oddziału Towarzystwa Naukowego Płockiego i strony Sierpc OnLine. Jest skróconą wersją odczytu, który ze względu na sytuację pandemiczną, nie mógł zostać zrealizowany w ramach zaplanowanych na rok 2021 działań.
Odnosząc się do zasygnalizowanego w podtytule wątku, trzeba pamiętać, aby nie zawieszać go w próżni i odrywać od szerszego kontekstu, zwłaszcza od współczesnych przemian politycznych i społeczno-obyczajowych, jakie zaszły w Polsce po 1989r., ale i nie tylko. Na wstępie warto też zauważyć, że w szczególnie trudnym dla relacji interpersonalnych okresie pandemii, jak również w lawinie pędzącej na oślep debaty publicznej - jakże często, chaotycznie i pozarozumowo - plączemy się wszyscy w sieci sprzecznych wypowiedzi i postaw.
Czy można być jednocześnie za i przeciw czemuś lub komuś. Teoria wietrzy w tym jakąś niedorzeczność, życie uczy, że wszystko jest możliwe. Przecież nie tak rzadko znajdujemy się w sytuacji, kiedy ze względu na oczekiwaną przez drugą stronę poprawność mówimy dokładnie to, czego się od nas oczekuje, a co nie do końca jest szczere i zgodne z prawdą, ale w innych okolicznościach, w chwili przypływu emocji i podniesionej adrenaliny, stwierdzamy coś zgoła odmiennego. Wydaje mi się, że to nie tylko kwestia odwagi czy tchórzostwa, ale przede wszystkim złożoności naszych poglądów i decyzji w mało zero-jedynkowej rzeczywistości.
Żeby uwiarygodnić powyższy tok myślenia, proponuję przy analizie formułowanych przez rodziców sądów i opinii na temat współczesnej szkoły uwzględnić przynajmniej dwa różne kanały czy źródła informacji. Pierwszym z nich mogą być przykłady przeprowadzonych badań, drugim - opis (najczęściej medialny) realiów dnia codziennego. Nie ukrywam, że wybór właśnie takiej, a nie innej, metody prezentacji wynika z oczywistego przypuszczenia, że ludzkie zachowania są często instrumentalne i uzależnione od konkretnego kontekstu. Niestety, nierzadko to, co określamy jako białe, za chwilę nazywamy czarnym. O jakie więc sytuacje tutaj chodzi?
Nie trzeba być odkrywcą, ani ustawicznym obserwatorem realiów współczesnej szkoły, aby z dużym prawdopodobieństwem stwierdzić, że postawy rodziców biorących udział we wszelkiego rodzaju oficjalnych badaniach oceniających szkołę (ankietach, wywiadach, ewaluacjach itp.) na ogół odzwierciedlają ich stosunkowo bardziej "wyrozumiałe", liberalne podejście i związaną z nim komunikację poprawnościową, natomiast relacje i reakcje wynikające z bieżących kontaktów o wiele częściej wynikają z wcześniejszych sytuacji konfliktowych, czego bezpośrednim efektem są postawy zdecydowanie bardziej krytyczne, przybierające niekiedy formę otwartego ataku czy cynicznego hejtu. Można więc odnieść wrażenie, że przy oficjalnych badaniach rodzic kieruje się bardziej interesem szkoły, starając się dorosnąć do roli jej poważnego i odpowiedzialnego przedstawiciela i reprezentanta, natomiast przy kontaktach bieżących, w sposób już bardzo nieskrępowany, kieruje się przede wszystkim interesem własnym.
Czy któryś z tych kontekstów pokazuje prawdziwy status quo obecnej szkoły? Rzecz to z pewnością bardzo dyskusyjna i niejednoznaczna - zresztą jak wszystko, co wiąże się z naszą oświatą w ogóle. Traktując tę myśl jako poboczną i dygresyjną, zachęcam przy okazji do zapoznania się z treścią bardzo ciekawej w tym kontekście prelekcji prof. Cz. Kupisiewicza, niewątpliwego autorytetu w kwestiach edukacji. Jej tytuł - "Współczesne paradoksy edukacyjne" wydaje się tutaj bardzo wymowny i jednocześnie korelatywny. Wróćmy jednak do meritum problemu, czyli percepcji szkoły przez rodziców.
Patrząc z perspektywy przemian po roku 1989, nie można nie zauważyć, że współczesne pokolenie rodziców jest jednym z najbardziej newralgicznych i dynamicznie zmieniających się podmiotów szkoły (celowo nie używam pojęcia "organ szkoły", bo mi się wyraźnie nie podoba), zdecydowanie innym od biernej, uległej i łatwo sterowalnej populacji z czasów wcześniejszych. Obecnie, jak podkreślają znawcy tematu, "hierarchia ta została zaburzona, prym wiodą rodzice, którzy nie darzą nauczycieli takim poważaniem, jak niegdyś" , a ponadto coraz częściej nie mają oporów w wyrażaniu swoich poglądów, zwłaszcza gdy coś się im w szkole nie podoba lub ich dzieci wracają do domu z rozmaitymi problemami do rozwiązania.
Warto oczywiście wspomnieć, że dzięki coraz większej powszechności zasad demokracji w życiu publicznym oraz zmodyfikowanym przepisom prawa oświatowego rodzice uczniów zostali również wyposażeni w nowe, całkiem znaczące, prawa i kompetencje w procesie dydaktyczno-wychowawczym, a co za tym idzie w dodatkowe argumenty przetargowe, z którymi i nauczyciele, i szkoła jako instytucja edukacyjno-wychowawcza, muszą się liczyć. W związku z tym miejsce poprzednich interakcji jednostronnych, ilustrowanych relacją autorytet - petent, zajęło całkiem sporo nowych konfiguracji i układów, w których rolę rodzica, w dużym uproszczeniu, można, według mnie, uogólnić poprzez gradację postaw typu: partner - konsultant - malkontent - agresor.
Pierwsza para tego układu wpisuje się w koncyliacyjny mechanizm kontaktów rodzicielskich, w myśl dość oczywistej i bezdyskusyjnej, pedagogicznej maksymy, zgodnie z którą sukces dziecka w szkole jest w dużej mierze uzależniony od życzliwej, cierpliwej i efektywnej współpracy szkoły i domu rodzinnego. Odchodząc od teorii w stronę praktyki, z lekkim sarkazmem można dodać do tego jedno, trochę przewrotne "pod warunkiem" - pod warunkiem właśnie, że dziecko dostaje dobre oceny, wraca zadowolone ze szkoły albo też rodzice w związku z jego edukacją i wychowaniem nie mają problemów.
Jeśli jednak sytuacja jest krańcowo odwrotna, wówczas mamy do czynienia z drugą parą postaw o zdecydowanym zabarwieniu negatywnym i typowo roszczeniowym. Wtedy rodzicom nic się w szkole nie podoba, mają ciągłe zastrzeżenia, polemizują ze stanowiskiem szkoły, a w skrajnych sytuacjach wymuszają wszelkimi sposobami zmiany decyzji, które, według nich, są niekorzystne dla ich dzieci. Można oczywiście zgodzić się ze stwierdzeniem, że roszczeniowość, często połączoną z dawnym przekonaniem o przewadze nad rodzicem-petentem, odnajdujemy też w zachowaniu wielu nauczycieli, niemniej jednak zdecydowana większość takich postaw wydaje się cechować współczesnych rodziców. Wynika to chociażby z dysproporcji porównywanych grup.
Skupmy się jednak na tym, czym różnią się poglądy rodziców wyrażone w przykładowych badaniach oraz te w kontaktach bezpośrednich ze szkołą, które rozpowszechniają źródła medialne, takie jak chociażby Internet. Czy można za ich pomocą uzasadnić przedstawione wcześniej przypuszczenia o dwubiegunowym postrzeganiu szkoły?
Czytając raport "Rodzice o szkole", przygotowany na podstawie przeprowadzonych badań w 2019r. przez Fundację Rodzice Szkole w ramach projektu "Rodzice dla szkoły - Rodzice dla społeczeństwa", można nabrać przekonania, że zamieszczone tam opinie i poglądy rodziców związane ze współczesną szkołą są raczej bardzo pozytywne, osadzone zresztą w powszechnych oczekiwaniach, co podkreśla na samym wstępie prezes Fundacji W. Starzyński, pisząc, że "czynnikiem o przełomowym znaczeniu, zwiększającym społeczne wsparcie, niezbędne do utrzymania i rozwijania oświaty na zadowalającym poziomie, jest uczestnictwo rodziców w działalności szkół. (…). Obecność rodziców w życiu szkoły wyraźnie pomaga w przekazywaniu informacji oraz identyfikowaniu i rozwiązywaniu problemów edukacyjnych pomiędzy wszystkimi uczestnikami życia szkolnego" .
Cały raport dostarcza wielu argumentów na rodzicielskie "za" w odniesieniu do działalności szkoły. Zdecydowana większość z kilkuset badanych matek i ojców, oscylująca w przedziale 70% -90%, zadeklarowała między innymi, że: pozytywnie, a nawet bardzo dobrze ocenia szkołę, ich dzieci lubią swoją szkołę, panuje w niej spokój i zgodna współpraca całej społeczności, procesy dydaktyczny i wychowawczy przynoszą oczekiwane efekty, w związku z powyższym szkole należy się zwiększona autonomia i większe kompetencje (dyrektora, rady pedagogicznej, rady rodziców i rady szkoły - uwaga - przy jednoczesnym zaakcentowaniu ograniczenia roli organów prowadzących, a nawet nadzorujących).
Dziwię się zatem, pewnie jak i wielu innych obserwatorów, bo, mówiąc kolokwialnie, skoro jest tak dobrze, to dlaczego jest też tak źle, jak opisują to bieżące media. O bezpardonowych komentarzach ze strony rodziców na temat funkcjonowania szkoły, zwłaszcza w czasie obecnej pandemii, pisze się codziennie we wszelkiego rodzaju środkach masowego przekazu. W wielu tekstach podkreśla się rodzącą się wrogość między rodzicami a nauczycielami. "Ci pierwsi uważają, że z racji stanowiska mogą traktować rodziców z góry. Obwiniają ich o arogancję, zarzucają roszczeniowość i agresywne zachowania. Ci drudzy odpłacają się tym samym: według nich nauczyciele są niekompetentni, odreagowują kompleksy, mszcząc się na uczniach. W tej sytuacji trudno o porozumienie, a na szkolnych starciach najbardziej cierpią dzieci, o których dorośli zapominają w ferworze walki".
Reasumując, można stwierdzić, że według cytowanych opinii rodziców - "Szkoła przestała być miejscem, w którym uczniowie się uczą. Stała się miejscem, w którym są testowani. Uczyć mają się po szkole" , co w podtekście oczywiście implikuje przeniesienie odpowiedzialności za efekty w nauce na rodziców. Lista tego typu wzajemnych zarzutów jest z pewnością o wiele dłuższa i nie ma sensu jej w tym miejscu szczegółowo opisywać, warto za to podkreślić, że tracą na tym przede wszystkim dzieci i ucząca się młodzież.
Patrząc na tak skonfliktowane strony, które faktycznie powinny być sprzymierzeńcami w realizacji wspólnych celów, interesów, dydaktyczno-wychowawczych czy profilaktycznych misji i wizji związanych z odpowiedzialnością za optymalny rozwój każdego małego człowieka, nie sposób nie zauważyć, że powyższy problem nakłada się dodatkowo na skomplikowaną strukturę coraz bardziej spolaryzowanego i skonfliktowanego społeczeństwa jako całości. Agresywna opozycyjność poglądów, postaw i oczekiwań, niestety, wpisuje się chyba na dłuższy czas do naszego życia społecznego i prywatnego, co w pewnym stopniu i determinuje, i częściowo usprawiedliwia "toksyczne" relacje między rodzicami a nauczycielami.
Wyrażone kiedyś publiczne życzenie, by pięknie się różnić, czyli szanować odmienne zdania od swojego albo, jak kto woli, spierać się na argumenty, w naszej rzeczywistości przegrywa z kretesem z bardzo realistyczną, komediową maksymą, według której prawo prawem, a sprawiedliwość i tak musi być po naszej stronie.
Kolejny raz można odnieść trochę sarkastyczne wrażenie, że trwając w wyżej opisanym zacietrzewieniu, niezależnie od szczekania psów i głosów wołających na puszczy, oświatowa karawana jedzie dalej i udaje, ze nic się nie dzieje. Ale, mówiąc poważnie, końca problemu nie widać i sytuacja, używając terminologii szachowej, wydaje się być patowa, to znaczy nic nie zapowiada zmian na lepsze. Ani organy prowadzące, ani struktury nadzoru nie mają żadnego pomysłu na poprawę relacji między rodzicami a szkołą. Ba! Często sprawiają wrażenie, że bardzo "nie lubią" wcielać się w rolę sędziów w sytuacjach, w których stronami sporu stają się rodzice i pedagodzy. Presja opinii społecznej i mediów, przynajmniej w naszych czasach, sprawia, że parasol ochronny osłania zdecydowanie lepiej tę pierwszą grupę, stąd też - wsłuchując się w głosy płynące od przedstawicieli szkoły - czują się oni przez swe jednostki nadrzędne oceniani najczęściej stronniczo i niesprawiedliwie oraz, jak sami często powtarzają, w takich konfliktach już na starcie występują w pozycji kozła ofiarnego.
Fakt, o czym wspomniałem już wcześniej, że w doniosłą rolę organów prowadzących oraz jednostek nadzoru systemu oświaty wątpi coraz liczniejsze gremium osób zainteresowanych rozwojem polskiej szkoły, włączając w to również nauczycieli i rodziców. Ci ostatni, o dziwo, w wielu badaniach, także tych cytowanych, w dużej mierze są przekonani o konieczności ograniczenia uprawnień obu jednostkom, którym bezpośrednio podlega każda szkoła. O czym to świadczy w kontekście relacji rodzicielsko-nauczycielskich? Skojarzenia wydają się oczywiste.
Jeśli postawić szlachetną tezę, że struktura szkolna ma przypominać tę rodzinną, to wtedy wniosek wydaje się prosty - jej członkowie muszą przede wszystkim sami dojść do porozumienia, wszystko jedno, czy w miłej atmosferze i w drodze szybkiej akceptacji, czy też po emocjonalnej wymianie zdań, ale zakończonej konsensusem i takim rozwiązaniem problemów, które jest najlepsze z punktu widzenia rozwoju edukacyjnego samego ucznia. Dla każdego laika wydaje się to dość proste i oczywiste.
Biorąc jednak pod uwagę szerszy kontekst społeczny, a zwłaszcza szerzący się w przestrzeni publicznej egocentryzm i towarzyszący mu upadek wszelkich autorytetów, proponuję ostudzić nieco ten optymizm i na zakończenie przypomnieć starą życiową maksymę, równie paradoksalną jak tytuł niniejszego wystąpienia i wiele jego wątków, w myśl której "rzeczy proste i oczywiste są najtrudniejsze".
Bibliografia:
1. Groszek A., Nauczyciel - rodzic - uczeń we współczesnej edukacji, Prace Naukowe Akademii im. Jana Długosza w Częstochowie, Pedagogika 2016, t. XXV, nr 2, s. 101-108
2. Kupisiewicz Cz., Współczesne paradoksy edukacyjne,
cz. 1: https://www.youtube.com/watch?v=joK5Ln9ILY0, (dostęp 14.04.2021)
cz. 2: https://www.youtube.com/watch?v=OeAtMPYXyg4. (dostęp 14.02.2021)
3. http://www.kuratorium.lodz.pl/rodzice-o-szkole-raport-z-badan/ (dostęp 14.04.2021)
4. https://kobieta.interia.pl/dziecko/news-rodzice-kontra-nauczyciele-niebezpieczne-zwiazki,nId,1028725 (dostęp 14.04.2021)
5. https://parenting.pl/hurtowe-ilosci-sprawdzianow-dzieci-nie-maja-sie-kiedy-uczyc (dostęp 14.04.2021)