Informacja bardzo, ale to bardzo zaległa. Niemniej, autor napracował się, przesłał - więc niniejszym zamieszczamy choć, jak było powiedziane, rzecz działa się jakś czas temu - w sierpniu. Jednak podkreślam, iż opóźnienie wynikło z naszej winy, za co autora, Pawła Sekulskiego, bardzo przepraszamy... (tk)
IMAGIS TOUR to kolarski ultramaraton o długości 1008 km,
na trasie Świnoujście - Ustrzyki Górne.
Czas pokonania trasy 72 godziny.
Termin imprezy: 17-20 sierpnia 2005 r.
Zdecydowałem się pojechać na Imagis Tour pomimo tego, że w tym roku nie przejechałem wcześniej innego oficjalnego maratonu z powodu nakładania się terminów studiów.
Jednak mój wyjazd nie był usiany jak wszystko dotąd pełnym optymizmem. 1008 km. w 72 godziny do spore wyzwanie dla siebie samego. Należy dodać, że był to pierwszy oficjalny ultramaraton organizowany w Polsce, który przekroczył 1000 kilometrów jazdy rowerem NON STOP.
Jednak, mój nieco podróżniczy i gotowy do coraz większych wyzwań charakter zwyciężył. Postanowiłem wbrew kilku obaw pojechać i wziąć udział. Tu chce serdecznie podziękować moim sponsorom wyjazdu tj: Klubowi rowerowemu ,,Dynamo Sierpc", firmie Techmed oraz Urzędowi Miasta Sierpc. Dzięki nim mogłem wyruszyć na trasę najdłuższego polskiego maratonu.
Na odprawie technicznej w Świnoujściu byłem pełen obaw o to, czy uda mi się zmieścić w czasie 72 godzin i czy w ogóle dokręcę ten tysiąc.
Pesymistycznie brzmiał fakt, że mimo małej ilości zgłoszeń i tak jeszcze zrezygnowało parę osób. W sumie na starcie stanęło nas 15-stu. Pociecha była tylko taka, że już prawie wszyscy się znaliśmy z poprzednich maratonów.
Pierwszy punkt kontrolny, tu mała panika. kolega wyrwał od razu, reszta to zobaczywszy rzucała wszystko co miała w rękach i do przodu. Potem znowu utworzyła się grupa ale sukcesywnie odpadali z niej koledzy.
Ale jaką wybrać taktykę aby dojechać do Ustrzyk? To pytanie najbardziej mną targało przez pierwsze kilometry. Tym bardziej, że tempo było bardzo wysokie, za wysokie jak na 1000 kilometrów. Zdecydowałem jednak, że taktykę obiorę zobaczę na pierwszym dużym punkcie kontrolnym w Bydgoszczy, gdzie można było coś zjeść, wziąć prysznic i ewentualnie się przespać.. Tempo do samego punktu jak bardzo zabójcze ale jak się ustawiliśmy parami i dawaliśmy krótkie zmiany szło wytrzymać.
W Bydgoszczy na punkcie stwierdziłem, że jadę dalej z chłopakami. Trochę się rozczarowałem bo miałem ochotę na makaron, którego nie było. Ale cóż, jedziemy dalej. Trasa z Bydgoszczy do Torunia przez Solec to tragedia. Droga cała remontowana i ruch puszczany przemiennie. Na siłę wpadamy między samochodami na czerwonym świetle i mamy nadzieję, że nie przyjdzie nam skakać na wyrwany tor drugiego pasa, który jest prawie pół metra niżej. Udało się. Jesteśmy szczęśliwcami.
W Toruniu na punkcie przebieramy się i przygotowujemy do jazdy nocnej. Jedziemy prawie w pełnię w kierunku pod księżyc. Jest cudownie i bardzo ciepło /w pewnym momencie żałuję że ubrałem ocieplaną koszulkę/.
Kryzys przychodzi około 4 nad ranem po tym jak Kalin sam NON STOP pociągnął odcinek 38 kilometrów w godzinę. Umieram ale trzymam się koła w 5 osobowej grupie.
Koło Grójca we trzech odpuszczamy i o 7.30 idziemy na ciepły posiłek. Jak się później okaże /z małymi przygodami/ docieramy całą trójką na metę z trzecim czasem.
Drugi duży punkt kontrolny w Iłży za Radomiem. Tu rozsądne posunięcie z naszej strony, jemy ciepły obiad, wcześniej piję duże piwo i idziemy na dwie godziny do łóżka.
O 16.00 wyjazd w stronę Rzeszowa. W Nowej Dębie okazało się, że punkt kontrolny /CPN/ jest już zamknięty. W zamian w sąsiednim sklepie jemy kolację, przebieramy się z lekkim przygotowaniem na deszcz i w drogę. Pod Rzeszowem mało nie taranujemy czołowo faceta, a może to on by nas by staranował.
Po gorącej kawie jedziemy w góry.
Dawno tak dobrze się nie czułem. Ciepło, jasno i na podjazdy złapałem drugi oddech. Tempo się trochę porwało, gdyż kolegę złapał kryzys.
No cóż na pewno nie zostawimy go przed punktem w okolicach Sanoka.
Kilometry bardzo szybko ubywają. Zaczynają się spore podjazdy, przekładnia jeden do jednego i dalej do przodu.
W Lesku o godzinie 3 rano kontroluje nas policja, a u mnie brak dokumentów. Jakoś się udaje po dość chłodnej rozmowie z kamiennym stróżem prawa.
Tu zaświtała nam po raz pierwszy nadzieja i myśl, że możemy dojechać dystans 1008 kilometrów w 48 godzin. Jak decyzja? Kolega któremu automatycznie skończył się kryzys i wywalił bez słowa do przodu, bardzo nam pomógł.
Chyba ze złości postanowiliśmy, że go łapiemy i udało się. Czarną /bardzo długi i ostry podjazd/ podjeżdżamy już razem.
Podjeżdżamy to dość optymistyczne słowo. Wleczemy się pod górę. Tu zaczyna się niezły chłodek. Marzną nam wszystkim nogi. Widzę, że każdy z nas szarpie i ma ochotę odjechać, ale popatrzyliśmy sobie na twarze i na 1000 kilometrze stwierdziliśmy, że po tak wspaniałej przygodzie i pracy jaką włożyliśmy wjeżdżamy razem.
Przecież to nie wyścig ale duże wyzwanie i sprawdzenie samego siebie, a to nam się właśnie udaje. Jestem zadowolony, usatysfakcjonowany i w pewnym sensie dumny, że mi się udało dojechać i to poniżej 48 godzin.
Meldujemy się w recepcji, podbijamy książeczki i idziemy pod prysznic do domków. Ja idę jeszcze do sklepu po zakupy. To było najwolniejsze 200 metrów jakie w życiu przeszedłem. Brudny, śpiący, zmęczony i w ciuchach kolarskich brnę do przodu pomiędzy turystami, którzy rano wychodzą na szlaki. Dość dziwnie na mnie patrzą. Ja w ogóle nie zwracam na nich uwagi. Mażę aby się, wykąpać i iść spać.
Spełniają się moje marzenia. Mogę zamknąć oczy i nie myśleć o tym czy dojadę.
Za rok jeżeli zdrowie pozwali na pewno wchodzę w tą przygodę, bo tak najlepiej można określić ten maraton.
Udało się. Przejechałem 1008 kilometry w 46 godzin i 45 minut po drodze mijam wszystkie rekordy jakie do tej pory posiadałem ale to się już nie liczy. Wpadamy na metę z 3 czasem, jest pudło. Wczoraj obawa nad morzem w Świnoujściu, dziś radość w górach w Ustrzykach Górnych.
Z całej naszej 15-tki wszyscy dojechali, wszyscy zmieściliśmy się w limitowanym czasie 72 godzin. Co ważne nikomu nic się nie stało, nie odnotowano żadnych awarii oprócz jednego kapcia na trasie.
To tyle. Organizator i sponsor wyrazili chęć na coś zarówno szalonego za rok. ZAPRASZAM
Na koniec zapraszam wszystkich mieszkańców Sierpca do kręcenia w naszym sierpeckim klubie DYNAMO.
Proszę też się nie zrażać takimi relacjami gdyż nie chodzi o pobijanie własnych rekordów , a to aby dobrze się bawić – to zresztą nasza maksyma przy zakładaniu klubu. Czekamy na WAS.